Stańczyk chce zostać królem?
Dodano:
Janusz Palikot już na dobre rozpoczął kolejny etap swojej politycznej kariery. Etatowy błazen polskiej polityki nie ma zamiaru być dłużej Stańczykiem polskiej polityki. On ma zamiar sięgnąć po zarezerwowaną dla Donalda Tuska koronę.
O Januszu Palikocie nie można już dłużej pisać „ekscentryczny poseł" i traktować go z przymrużeniem oka. Człowiek, który jeszcze trzy lata temu był bogaty, ale anonimowy, dziś jest wciąż bogaty, a na dodatek niezwykle popularny. Ta wybuchowa mieszanka – ogromne pieniądze i popularność politycznego celebryty sprawia, że wiceprzewodniczący PO czuje się na siłach by rzucić rękawicę Tuskowi. I de facto już ją rzucił.
Palikot zapowiada, że chce za sześć lat zostać premierem, sugerując, iż poczeka aż Tusk wybierze się do pałacu prezydenckiego. Ale te sześć lat to tylko zasłona dymna. Palikot po władzę chce sięgnąć znacznie szybciej. Niewykluczone, że już w 2011 roku. A do prawdziwej próby sił dojdzie w maju, podczas Kongresu PO.
Plan Palikota jest dość przejrzysty. Chce doprowadzić do skrętu PO w lewo, pozbycia się prawego skrzydła partii (Gowin, Sikorski) i stworzenia koalicji z SLD. Ataki na Sikorskiego za które Palikot otrzymał zakaz wypowiadania się na temat prawyborów (który złamał już następnego dnia po jego sformułowaniu – udzielając wywiadu, w którym stwierdził, że po ewentualnej klęsce w prawyborach Sikorski powinien stracić tekę ministra spraw zagranicznych), to nie tylko próba odwrócenia uwagi opinii publicznej od innych spraw. To konsekwentne realizowanie politycznego projektu w którym dla zajadłego antykomunisty Sikorskiego nie ma miejsca.
Ale prawyborcza walka z Sikorskim ma też inny wymiar. Palikot na każdym kroku forsując Komorowskiego, który i bez tego jest faworytem prawyborów, chce pokazać partii, że to on – a nie Tusk – jest prawdziwym rozgrywającym w PO. Kandydata namaścić miał premier, ale tak się nie stało więc teraz chce go namaścić Palikot. Jeśli Komorowski wygra niewątpliwie poseł z Lublina ogłosi się ojcem jego sukcesu, bo o co, jak o co, ale o PR Palikot dbać potrafi.
Tusk już chyba zauważył to zagrożenie, dlatego zaczyna wysyłać delikatne sygnały, że popiera Sikorskiego. Takim sygnałem jest np. poparcie, wbrew Komorowskiemu, pomysłu Sikorskiego, by prawyborcza debata odbyła się w telewizyjnym studio. Być może na początku Tusk sprzyjał bardziej Komorowskiemu, ale teraz zorientował się, że jego sukces stanie się sukcesem coraz silniejszego Palikota. Palikota, który coraz wyraźniej gra na dokonanie małej rewolucji na polskiej scenie politycznej.
Na Kongresie PO w maju Palikot zapewne jeszcze nie wystąpi otwarcie przeciwko Tuskowi – należy się raczej spodziewać jego ostrej walki ze Schetyną. Stawką tej walki będzie pozycja sekretarza generalnego partii. To druga po prezesie funkcja, która jest kluczowa w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych. To sekretarz generalny decyduje o ostatecznym kształcie list wyborczych. Jeśli Palikotowi udałoby się przekonać członków PO, że skoro Schetyna jest szefem parlamentarnego klubu PO, to nie powinien być jednocześnie sekretarzem generalnym, może być ciekawie. Zwłaszcza, że Tusk wypowiadał się enigmatycznie co do przyszłości Schetyny na stanowisku sekretarza generalnego. A to on podejmuje ostateczną decyzję w sprawie nominacji na to stanowisko.
Pytanie brzmi więc czy Tusk uzna, że większym zagrożeniem dla niego jest Schetyna, czy Palikot? Dziś nie sposób tego rozstrzygnąć. Zwłaszcza, że nie jest wykluczone iż Tusk postanowi wdrożyć w życie scenariusz „ucywilizowania Palikota", tak jak wcześniej PiS próbował cywilizować Leppera: powierzy mu odpowiedzialne stanowisko, aby powstrzymać go przed organizowaniem kolejnych happeningów i wygłaszania bon motów o spermie i krwi. To może być jednak strategia samobójcza.
Palikot jako sekretarz generalny PO zadbałby z całą pewnością o to, aby na listach wyborczych przewagę uzyskali politycy centrowi i lewicowo-liberalni. Gdyby tak się stało i gdyby np. PSL nie przekroczył 5 procent w wyborach do Sejmu (swoją drogą ciekawe, kiedy Palikot zacznie atakować ludowców i Pawlaka...), wówczas od koalicji PO-SLD dzieliłby nas już tylko krok. A na czele takiej koalicji wcale nie musiałby stać Tusk. Zwłazcza że Tusk, akceptując kolejne wybryki Palikota, daje sygnał, że poseł PO odgrywa w partii rolę znacznie ważniejszą niż się nam wszystkim wydaje.
Palikot zapowiada, że chce za sześć lat zostać premierem, sugerując, iż poczeka aż Tusk wybierze się do pałacu prezydenckiego. Ale te sześć lat to tylko zasłona dymna. Palikot po władzę chce sięgnąć znacznie szybciej. Niewykluczone, że już w 2011 roku. A do prawdziwej próby sił dojdzie w maju, podczas Kongresu PO.
Plan Palikota jest dość przejrzysty. Chce doprowadzić do skrętu PO w lewo, pozbycia się prawego skrzydła partii (Gowin, Sikorski) i stworzenia koalicji z SLD. Ataki na Sikorskiego za które Palikot otrzymał zakaz wypowiadania się na temat prawyborów (który złamał już następnego dnia po jego sformułowaniu – udzielając wywiadu, w którym stwierdził, że po ewentualnej klęsce w prawyborach Sikorski powinien stracić tekę ministra spraw zagranicznych), to nie tylko próba odwrócenia uwagi opinii publicznej od innych spraw. To konsekwentne realizowanie politycznego projektu w którym dla zajadłego antykomunisty Sikorskiego nie ma miejsca.
Ale prawyborcza walka z Sikorskim ma też inny wymiar. Palikot na każdym kroku forsując Komorowskiego, który i bez tego jest faworytem prawyborów, chce pokazać partii, że to on – a nie Tusk – jest prawdziwym rozgrywającym w PO. Kandydata namaścić miał premier, ale tak się nie stało więc teraz chce go namaścić Palikot. Jeśli Komorowski wygra niewątpliwie poseł z Lublina ogłosi się ojcem jego sukcesu, bo o co, jak o co, ale o PR Palikot dbać potrafi.
Tusk już chyba zauważył to zagrożenie, dlatego zaczyna wysyłać delikatne sygnały, że popiera Sikorskiego. Takim sygnałem jest np. poparcie, wbrew Komorowskiemu, pomysłu Sikorskiego, by prawyborcza debata odbyła się w telewizyjnym studio. Być może na początku Tusk sprzyjał bardziej Komorowskiemu, ale teraz zorientował się, że jego sukces stanie się sukcesem coraz silniejszego Palikota. Palikota, który coraz wyraźniej gra na dokonanie małej rewolucji na polskiej scenie politycznej.
Na Kongresie PO w maju Palikot zapewne jeszcze nie wystąpi otwarcie przeciwko Tuskowi – należy się raczej spodziewać jego ostrej walki ze Schetyną. Stawką tej walki będzie pozycja sekretarza generalnego partii. To druga po prezesie funkcja, która jest kluczowa w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych. To sekretarz generalny decyduje o ostatecznym kształcie list wyborczych. Jeśli Palikotowi udałoby się przekonać członków PO, że skoro Schetyna jest szefem parlamentarnego klubu PO, to nie powinien być jednocześnie sekretarzem generalnym, może być ciekawie. Zwłaszcza, że Tusk wypowiadał się enigmatycznie co do przyszłości Schetyny na stanowisku sekretarza generalnego. A to on podejmuje ostateczną decyzję w sprawie nominacji na to stanowisko.
Pytanie brzmi więc czy Tusk uzna, że większym zagrożeniem dla niego jest Schetyna, czy Palikot? Dziś nie sposób tego rozstrzygnąć. Zwłaszcza, że nie jest wykluczone iż Tusk postanowi wdrożyć w życie scenariusz „ucywilizowania Palikota", tak jak wcześniej PiS próbował cywilizować Leppera: powierzy mu odpowiedzialne stanowisko, aby powstrzymać go przed organizowaniem kolejnych happeningów i wygłaszania bon motów o spermie i krwi. To może być jednak strategia samobójcza.
Palikot jako sekretarz generalny PO zadbałby z całą pewnością o to, aby na listach wyborczych przewagę uzyskali politycy centrowi i lewicowo-liberalni. Gdyby tak się stało i gdyby np. PSL nie przekroczył 5 procent w wyborach do Sejmu (swoją drogą ciekawe, kiedy Palikot zacznie atakować ludowców i Pawlaka...), wówczas od koalicji PO-SLD dzieliłby nas już tylko krok. A na czele takiej koalicji wcale nie musiałby stać Tusk. Zwłazcza że Tusk, akceptując kolejne wybryki Palikota, daje sygnał, że poseł PO odgrywa w partii rolę znacznie ważniejszą niż się nam wszystkim wydaje.