Niespodzianki nie było, bo chyba jej być nie mogło. Kandydatem PiS na prezydenta będzie brat tragicznie zmarłego Lecha – Jarosław. Teraz wszyscy kandydaci muszą czekać na to, co powie i co zrobi Jarosław Kaczyński. Bo to on zdecyduje o kształcie i treści prezydenckiej kampanii.
Andrzej Olechowski trafnie zauważył, że odpowiedzialność jaka spoczęła na Jarosławie Kaczyńskim jest ogromna. Politycy PiS zwracają z kolei uwagę, że spośród polskich polityków tylko on mógł wytrzymać serię nokautujących ciosów zadanych mu w ostatnich dniach przez los. Fakt, że Jarosław Kaczyński zdecydował się po raz kolejny poprowadzić PiS do walki jest dowodem na jego ogromną odporność i hart ducha. Ale najtrudniejsza próba – zmierzenie się z mitem i tragiczną śmiercią brata w ogniu kampanii wyborczej – wciąż jeszcze go czeka.
Bez Jarosława Kaczyńskiego nikt tej kampanii na poważnie nie zacznie. Oczywiście będą pojawiać się głosy politycznych harcowników – zresztą już się pojawiają. Joanna Senyszyn z SLD kwestionuje heroizm prezydenta Kaczyńskiego, Stefan Niesiołowski zagrzewa Bronisława Komorowskiego do bardziej zdecydowanego korzystania z kompetencji głowy państwa, Zdzisław Krasnodębski zapowiada zemstę na przeciwnikach prezydenta – ale prawdziwi gracze milczą. Bo jedynym politykiem, który może zdefiniować smoleńską tragedię i umieścić ją w kontekście kampanii prezydenckiej – jest Jarosław Kaczyński. To on stracił brata, to on stracił najwięcej politycznych przyjaciół, to on zapowiada kontynuowanie misji.
Na razie Jarosław Kaczyński milczy, ale nie będzie mógł milczeć wiecznie. Za tydzień, dwa będzie musiał zmierzyć się z polityczną rzeczywistością. Dziś najważniejsze jest pytanie: co powie? Najbardziej radykalni zwolennicy PiS oczekują od niego politycznej wendetty. Nazwania po imieniu wszystkich przeciwników tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego, podzielenia Polaków na obóz IV RP i tych, którzy po tragedii w Smoleńsku ronili „krokodyle łzy". Na to zapewne po cichu liczą też polityczni przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby prezes PiS rozpoczął wojnę, oni musieliby się tylko bronić ostrzegając Polaków przed zemstą PiS. Taki scenariusz skończyłby się ostatecznym „zabetonowaniem” elektoratu tej partii i zamienieniem jej w sektę politycznych mścicieli. 25 procent „walecznych” głosowałoby na PiS. Reszta już zawsze głosowałaby przeciw.
Kaczyński może też jednak powiedzieć coś zupełnie innego. Może przypominać, że jego brat oddał życie służąc państwu, które było dla niego najważniejsze. Może przypominać o testamencie politycznym Lecha Kaczyńskiego – Polsce silnej, solidarnej i wspólnotowej, która liberalnemu „bogaćmy się" przeciwstawia kolektywistyczne „wspierajmy się”. Może mówić o patriotyzmie i oddaniu sprawom kraju Władysława Stasiaka, Aleksandra Szczygły czy Przemysława Gosiewskiego. W tym momencie każdy kto go zaatakuje, zaatakuje też smoleńskie mogiły, a tego większość wyborców może nie wybaczyć. Jarosław Kaczyński może w taki sposób zjednoczyć wokół siebie nie tylko prawicę, ale również część wyborców lewicowych, dla których liberalny program gospodarczy PO jest zagrożeniem. Fakt, że lewica wystawiła w wyborach mało charyzmatycznego Grzegorza Napieralskiego może mu pomóc zdobyć ten elektorat. A wtedy pewne, wydawałoby się, zwycięstwo Bronisława Komorowskiego może być zagrożone.
Pytanie tylko, czy Jarosław Kaczyński jest dziś w stanie prowadzić polityczną grę? Bo abstrahując od wszelkich kalkulacji politycznych - jest tylko człowiekiem. A w sytuacji w której się znalazł, ważniejsze od rozsądku mogą okazać się emocje. Mogą, ale nie muszą.