Turcja rozważa oskarżenie izraelskich władz
Oskarżenia mają dotyczyć wielokrotnego zabójstwa i uszkodzeń ciała, aktu piractwa oraz ataku na obcych obywateli na wodach międzynarodowych.
Dziewięć osób narodowości tureckiej, w tym jeden obywatel USA, zostało zabitych w poniedziałek przez izraelskich żołnierzy dokonujących z powietrza abordażu tureckiego statku "Mavi Marmara" płynącego z pomocą humanitarną dla Palestyńczyków.
Jak podał w sobotę turecki dziennik "Today Zaman", prokuratorzy przesłuchali już większość spośród 24 osób, które zostały ranne na tym statku w czasie abordażu.
Brytyjski "Guardian" poinformował w sobotę o wynikach badania zwłok dziewięciu zabitych Turków. Autopsja wykazała, że pięciu z nich zginęło od strzałów w głowę oddanych z bliskiej odległości. Według dziennika, 19-letni Fulkan Dogan, który miał podwójne obywatelstwo - tureckie i amerykańskie - zginął od pięciu strzałów oddanych z odległości mniejszej niż 45 centymetrów - w twarz, w tył głowy, w plecy i w nogi.
60-letni Ibragim Bilgen zmarł od czterech strzałów, m.in. w skroń.
Brytyjski działacz humanitarnej organizacji pozarządowej Ismail Patel, który był świadkiem izraelskiego ataku, twierdzi, że żołnierze strzelali kolejno do poszczególnych osób. 48 pasażerów tureckiego statku zostało zranionych wskutek wystrzałów z broni palnej, a sześć osób uznano za zaginione.
Może to oznaczać, że liczba zabitych wzrośnie - oświadczył świadek, cytowany przez "Guardiana".
W sobotę kolejny dzień trwały w Stambule antyizraelskie demonstracje. Pięć tysięcy osób zgromadziło się w dzielnicy Caglayan, po europejskiej stronie osiemnastomilionowego miasta.
Tego samego dnia "wiele tysięcy osób", jak podaje agencja AFP, demonstrowało w centrum Londynu przeciwko aktowi przemocy ze strony wojska izraelskiego. "Powstrzymać izraelskie piractwo! Wszyscy czujemy się Palestyńczykami" - skandowali demonstranci pod oficjalną siedzibą brytyjskiego premiera, Davida Camerona. Stamtąd udali się pod ambasadę Izraela. Wśród demonstrantów było wielu Turków.
Wicepremier Turcji Bulet Arinc, lider aktywnie islamskiej frakcji sił rządowych, zapowiedział w piątek, że stosunki turecko-izraelskie zostaną "zredukowane do minimum".
"Wszystkie kontakty bilateralne we wszystkich dziedzinach zostają zamrożone" - dodał Arinc.
Izraelski atak na konwój sześciu statków z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy wywołał protesty wspólnoty międzynarodowej. Unia Europejska i Stany Zjednoczone wezwały do przeprowadzenia śledztwa. Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła działania Izraela, które spowodowały śmierć cywilów.
Turcja i Izrael zawarły w 1996 roku umowę o współpracy wojskowej i sojusz strategiczny, który dojrzewał jeszcze w latach zimnej wojny. Rząd w Ankarze uznał państwo Izrael niezwłocznie po jego powstaniu w 1948 roku i był odtąd jedynym jego "przyjaznym partnerem" muzułmańskim.
Izrael, uzasadniając działania swych żołnierzy na pokładzie tureckiego statku z pomocą humanitarną dla Gazy, oświadczył, że płynęło na nim "ponad stu terrorystów" związanych m.in. z Al-Kaidą.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu bronił w środę decyzji zaatakowania pasażerów tureckiego statku płynącego we flotylli humanitarnej, twierdząc, że był to jedyny sposób, w jaki mogli obronić blokadę Strefy Gazy. Ta zaś ma na celu zapobieżenie przerzutom irańskiej broni.
"Celem flotylli było przełamanie blokady, nie zaś niesienie pomocy" - dodał.pap, em