Szpiedzy tacy jak my

Dodano:
Stany Zjednoczone nie mają obecnie dobrej passy. Kłopoty z nakładaniem sankcji na Iran, katastrofa ekologiczna w Zatoce Meksykańskiej i sztab generała McChrystala naśmiewający się z prezydenckiej administracji, spędzają sen z oczu. Być może właśnie dlatego w ostatnich dniach mieliśmy okazję przeczytać amerykańskim sukcesie i jednej z największych afer szpiegowskich ostatnich miesięcy, a może nawet i lat.
W USA aresztowano łącznie jedenastu domniemanych rosyjskich szpiegów. Po ostatniego z nich, niejakiego Christophera R. Mestosa musiano pofatygować się aż na Cypr. Na obławę służby federalne zdecydowały się po ustaleniu, że mężczyzna podający się za Richarda Murphego miał w minioną niedzielę wyjechać z USA. FBI przerażone tym, że rosyjscy agenci wymkną im się z rąk postanowiło postąpić według zasady: "nie możesz zgarnąć jednego z nich bez zgarniania ich wszystkich". Tak przynajmniej brzmi oficjalne uzasadnienie zakrojonej na szeroką skalę akcji antyszpiegowskiej. Jednak biorąc pod uwagę aferę z BP i spadającą popularność Obamy chciałoby się powiedzieć, że Stany Zjednoczone szukały tylko pretekstu, żeby odwrócić uwagę od swoich kłopotów. A przecież dobrze wiadomo, że tutejsze media kochają afery, fascynują się szpiegostwem i niespecjalnie kochają Rosję.
 
Być może powinienem pokusić się o poważniejszy ton wypowiedzi, bo chodzi przecież o tajemnice państwowe wykradane szlachetnemu amerykańskiemu rządowi przez złych i zdradzieckich rosyjskich szpiegów. Jeśli jednak przyjrzeć się temu co na razie wiadomo, to ciężko do całej afery podejść bez ironicznego uśmiechu. Przypomina się jedna z popularnych w latach 80-tych komedii "Szpiedzy tacy jak my", w której pozbawieni szpiegowskich instynktów Austin Millbarge i Emmett Fitz-Hume zostali przyjęci do CIA tylko po to, by odwrócić uwagę KGB od akcji prowadzonej przez prawdziwych amerykańskich agentów. Być może domniemani rosyjscy szpiedzy są tylko przykrywką, a w głębokiej konspiracji konsekwentnie działają pracownicy rosyjskiego wywiadu?
 
Zimna wojna dawno się skończyła. Relacje między USA i Rosją bardzo się poprawiły. Naturalnie w przypadku zarówno Ameryki, jak i Rosji, czy może raczej zwłaszcza Rosji, ciężko mówić o politycznej i militarnej przejrzystości, ale i tak należy stwierdzić, że w dzisiejszych czasach kryją już mniej tajemnic. Zresztą tajemnice to kluczowe słowo, bo zdobyte przez FBI rzekome instrukcje z moskiewskiego centrum dowodzenia zawierały prośbę o wszystko poza... tajemnicami.
 
Jak podaje "The New York Times", cała jedenastka miała zbierać "rutynowe polityczne plotki" i informacje o "politycznych dyskusjach". Innymi słowy, zadaniem domniemanych rosyjskich szpiegów było zdobywanie i przekazywanie takich informacji o Stanach Zjednoczonych, które każda osoba z dostępem do internetu może znaleźć bez najmniejszego problemu na popularnych portalach, blogach i stronach ważniejszych gazet. Nic zatem dziwnego, że żadna z jedenastu osób nie jest oskarżona konkretnie o szpiegostwo. Zatrzymane osoby przez całe lata trwania swojej misji nie przesłały do Moskwy żadnych wykradzionych i ściśle tajnych informacji. Emerytowani agenci CIA, którzy błyszczeli w czasach zimnej wojny, łapią się dzisiaj za głowę. Nie rozumieją po co Rosji tak skomplikowana misja, bo gra jest absolutnie nie warta świeczki.

Jedyne co można zarzucić zatrzymanym osobom to ich niepokojące znajomości z bardzo wpływowymi osobami ocierającymi się aż o Biały Dom. Tak, trzeba przyznać, że nie każdy jest tak bardzo zdeterminowany, niemniej zawieranie takich właśnie kontaktów jest nie tylko cechą szpiegów, ale i pospolitych karierowiczów. Być może aresztowani agenci byli i jednymi i drugimi. Operacja Kremla, jeśli rzeczywiście to tam znajdowało się dowództwo, była relatywnie tania. Dlaczego tania? Ponieważ agenci byli samowystarczalni. Żyli sobie w dobrobycie, nie brali udziału w zagrażających życiu akcjach i sami się utrzymywali. Cynthia Murphy zarabiała 135 tysięcy dolarów rocznie jako doradca finansowy, a Anna Chapman otworzyła wycenioną na 2 miliony dolarów agencję nieruchomości. Biorąc pod uwagę tak dobrą pozycję materialną aresztowanych wydaje się, że szpiegowanie dla Rosji było czymś, co cała jedenastka robiła w wolnych chwilach i weekendy.
 
Być może Rosja tak naprawdę nie potrzebowała już swoich agentów. Być może agenci nie potrzebowali już Rosji, bo historia zna przypadki, gdy szpiedzy wrogich wywiadów porzucali misje i odmawiali powrotu do swoich krajów twierdząc, że przyzwyczaili się do amerykańskiego życia. Na pewno za to Stany Zjednoczone potrzebowały Rosji i jej agentów, żeby zwrócić uwagę światowych mediów i opinii publicznej na kogoś innego niż Obama i jego administracja. Tak oto pojawili się szpiedzy tacy jak my, przykładni członkowie swoich społeczności, bez licencji na zabijanie, pięknych kobiet i szybkich samochodów, które powinien przecież mieć każdy szpieg.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...