Prezydencja Belga, nie Belgii

Dodano:
Belgia, która dzisiaj rozpoczyna swoje półroczne przewodniczenie Unii Europejskiej, może odetchnąć ze spokojem. Nawet, jak nie uda się szybko stworzyć nowego rządu, nic strasznego się nie stanie. Bo nad wszystkim czuwa stały przewodniczący Rady, były premier Belgii, Herman Van Rompuy.
W przeciwieństwie do większości krajów, które poprzednio sprawowały prezydencję, Belgia nie ma wielkich ambicji i określonych priorytetów. Skromnie się przy tym zasłania traktatem lizbońskim, który przecież znacznie redukuje rolę rotacyjnej prezydencji. Sam premier Belgii, Yves Leterme podkreśla wręcz, że podczas belgijskiego półrocza będzie chciał jeszcze bardziej zmniejszyć kompetencje rotacyjnego przewodnictwa.

Bardzo to sprytne posunięcie ze strony Belgii. Belgia musi bowiem przede wszystkim opanować wewnętrzny kryzys, którego niedawne wybory wcale nie zlikwidowały. Cała energia zostanie więc skierowana na zszywanie rozsypującego się królestwa. Inna sprawa, że Belgia udowodniła już, że i bez rządu jest w stanie całkiem sprawnie funkcjonować - stało się tak w 2006 roku, kiedy przez dziewięć miesięcy od wyborów nie udawało się stworzyć rządu.

Belgia, jako kraj przewodniczący Unii, ograniczy się zatem głównie do działań administracyjnych, a będzie jej o tyle łatwiej, że wszystkie szczyty i ważne spotkania i tak będą się odbywać w Brukseli. Belgowie wbrew pozorom mają jednak jeden, ambitny cel. Chcą doprowadzić do końca tworzenie służby działań zewnętrznych. I tu mogą liczyć na pomoc swojego współrodaka - Hermana Van Rompuya. Choć to formalnie baronessa Catherine Ashton odpowiada za unijną dyplomację, bardzo wiele zależy właśnie od belgijskiego premiera.

Niezależnie od wszystkiego większość kart znajduje się w rękach Belga.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...