Król Belgii zmusza lidera socjalistów do tworzenia rządu
Di Rupo udał się do króla, by przyznać do porażki i poprosić o zwolnienie z misji "pogodzenia tego, czego pogodzić się nie da", rozpoczętej 8 lipca. Di Rupo obiecał, że zakończy ją "w rozsądnym terminie". Po trzygodzinnej audiencji, pałac królewski wydał komunikat, że monarcha dymisji nie przyjął i powierzył Di Rupo kontynuowanie prac. - Porozumienie jest w zasięgu ręki, jeśli wszystkie partie wykażą się rozsądkiem - powiedział typowany na nowego premiera, socjalistyczny polityk.
Na razie jednak, ponad dwa miesiące po wyborach parlamentarnych Belgia nie ma nowego rządu, bowiem partiom flamandzkim i francuskojęzycznym nie udało się uzgodnić reformy kraju i wzmocnienia regionów kosztem państwa federalnego, bez czego nie można zacząć rozmów koalicyjnych. Propozycje kompromisu wysuwane przez Di Rupo nie zadowoliły flamandzkich nacjonalistów N-VA, którzy po wyborach zostali największą siłą polityczną kraju, głosząc hasła dalszego uniezależnienia Flandrii.
Kością niezgody są nadal prawa wyborcze i językowe frankofonów żyjących we flamandzkich gminach pod Brukselą, a także finansowanie regionów, w tym belgijskiej stolicy. Do zbliżenia stanowisk nie wystarczyła zgoda frankofonów na przeniesienie na poziom tworzących belgijską federację regionów i wspólnot językowych kolejnych kompetencji: w dziedzinie zdrowia, zatrudnienia, obrony cywilnej, zasiłków społecznych czy turystyki. Główny partner w rozmowach, a jednocześnie rywal polityczny Di Rupo, lider N-VA Bart De Wever nie zgadza się n stopniowe zwiększenie o 300-500 mln euro rocznie budżetu Brukseli, za cenę frankofońskich ustępstw w sprawie BHV. Zdaniem De Wevera, równałoby się to podpisaniu czeku in blanco. Flamandowie proponują, by finansowanie regionów odbywało się na podstawie płaconego w nich podatku dochodowego. To oznaczałoby jednak, że stanowiąca odrębny region Bruksela byłaby poszkodowana, bowiem zbieranych jest tam zaledwie 8 proc. podatku, choć pochodzi stamtąd 19 proc. PKB. Dzieje się tak dlatego, że wielu Belgów przyjeżdża do Brukseli do pracy, ale mieszka i płaci podatki we Flandrii albo w Walonii. Tymczasem dobrobyt zdominowanej przez frankofonów Brukseli jest oczkiem w głowie partii francuskojęzycznych. Obawiają się one zakusów Flandrii na stolicę Belgii, będącej historycznie miastem flamandzkim, a obecnie także stolicą Flandrii, choć znajduje się formalnie poza jej terytorium.
Di Rupo o odpowiedzialność za impas w negocjacjach oskarżył wprost N-VA a także flamandzką chadecką partię CD&V urzędującego wciąż premiera Yvesa Leterme'a. Pozostałych pięć ugrupowań biorących udział w rozmowach: socjaliści flamandzcy i francuskojęzyczni, Zieloni z obu stron granicy językowej oraz frankofońska centrowa partia CDH "wyraziły życzenie, by osiągnąć zrównoważony kompromis" - powiedział. Natomiast "N-VA i CD&V nie odpowiedziały pozytywnie" - dodał Di Rupo. Znając tę sytuację dzięki prowadzonym także przez siebie konsultacjom, Albert II wezwał Di Rupo do "przywrócenia zaufania" między partiami politycznymi.
W zgodnej opinii nowy rząd federalny nie powstanie wcześniej niż za kilka tygodni. Tymczasem od 1 lipca Belgia sprawuje rotacyjną, półroczną prezydencję w Unii Europejskiej. Jednak zarówno program, jak i bieżące sprawowanie unijnego przewodnictwa jest przedmiotem konsensu między partiami po obu stronach granicy językowej i nie pojawia się w debacie politycznej. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada dotychczasowy gabinet Leterme'a, który podał się do dymisji.
PAP, arb