Odniesione klęski, poniesione zwycięstwa
Dodano:
W większości krajów świata odnosi się zwycięstwa, a ponosi – klęski. Polska jest pod tym względem wyjątkowa –u nas tylko klęskę można odnieść z godnością. Z kolei zwycięstwa są czymś niemal wstydliwym – więc ponosimy je niechętnie zastanawiając się jak i im nadać wymiary klęski.
Na szczęście spektakularnych zwycięstw nie mamy w historii zbyt wielu – więc i powody do wstydu zdarzają się rzadko. Dwa razy pobiliśmy Niemców – pod Cedynią i Grunwaldem, ale na szczęście było to tak dawno temu, że być może jest to nawet nieprawda. Raz uratowaliśmy Europę przed bolszewizmem, a raz chrześcijaństwo przed Turkami. Do tego można dorzucić jeszcze zdarzające się raz na kilka wieków sukcesy polskiej nauki (Kopernik, Skłodowska-Curie), Orły Górskiego, Fryderyka Chopina i Jana Pawła II.
Katalog klęsk jest znacznie lepiej znany – doprowadzenie w ciągu dwóch wieków do upadku jednego z najpotężniejszych w Europie państw, kolejne szlachetnie przegrane powstania narodowe, 123 lata zaborów, piękna klęska wrześniowa, samobójstwo powstańczej Warszawy, Jałta, czerwiec 1956, grudzień 1970, czerwiec 1976, polska piłka nożna – itd. itd. Generalnie – gloria victis i do przodu.
Ze zwycięstwami mamy problem – stają nam ością w gardle. Grunwald? No tak, piękna wiktoria, ale co dalej? Wiedeń? Uratowaliśmy swojego zaborcę. Cud nad Wisłą? Europa nie doceniła tego, że ją ocaliliśmy. Wembley? To większy cud niż ten nad Wisłą. Kopernik? Ale czy on nie był Niemcem? Chopin? On z kolei mógł być Francuzem. Jan Paweł II był bezapelacyjnie nasz – ale to jak był dla nas ważny odkryliśmy dopiero po jego śmierci, w dodatku tylko na chwilę.
Co innego porażki. Te pozwalają nam błyszczeć w Europie i na świecie. Dzięki kolejnym rzeziom polskich powstańców mogliśmy się pasować na Chrystusa Narodów. Rozbiory pomogły nam pokazać jacy jesteśmy twardzi, nieustępliwi i patriotyczni. Przegrywając kampanię wrześniową – jak ostatnio zauważył prezydent Komorowski – zaczęliśmy budować zjednoczoną Europę. W Jałcie udowodniliśmy swoją nieobecnością, że świat dzieli się na szlachetną i waleczną Polskę – oraz podłą resztę. Powstanie warszawskie było dowodem, że jak nikt na świecie umiemy pięknie umierać. Każda odniesiona klęska wiąże się z jakimś wymiernym sukcesem Rzeczpospolitej i nas wszystkich.
Kiedy zdamy sobie sprawę z tego wszystkiego nie powinno nas dziwić, że zrobiliśmy wszystko, aby 30 rocznicę powstania Solidarności skrzętnie ukryć przed światem, a tym którzy mimo wszystko ją dostrzegli ostentacyjnie zademonstrować, że to żadne zwycięstwo, bo w zasadzie walka w stoczni trwa do dziś. Co innego gdyby władza zamiast negocjować w 1980 roku rozjechała stoczniowców czołgami. O – wtedy byłyby uroczyste odczyty, akademie, zgoda narodowa i manifestowanie światu, że znów przelaliśmy krew za wolność naszą i waszą. Ale tak?
Niech więc pogromcami komunizmu pozostaną sobie Niemcy rozmontowujący mur w Berlinie. U nich akurat wszystko jest gramatycznie – odnoszą zwycięstwa i ponoszą klęski.
Katalog klęsk jest znacznie lepiej znany – doprowadzenie w ciągu dwóch wieków do upadku jednego z najpotężniejszych w Europie państw, kolejne szlachetnie przegrane powstania narodowe, 123 lata zaborów, piękna klęska wrześniowa, samobójstwo powstańczej Warszawy, Jałta, czerwiec 1956, grudzień 1970, czerwiec 1976, polska piłka nożna – itd. itd. Generalnie – gloria victis i do przodu.
Ze zwycięstwami mamy problem – stają nam ością w gardle. Grunwald? No tak, piękna wiktoria, ale co dalej? Wiedeń? Uratowaliśmy swojego zaborcę. Cud nad Wisłą? Europa nie doceniła tego, że ją ocaliliśmy. Wembley? To większy cud niż ten nad Wisłą. Kopernik? Ale czy on nie był Niemcem? Chopin? On z kolei mógł być Francuzem. Jan Paweł II był bezapelacyjnie nasz – ale to jak był dla nas ważny odkryliśmy dopiero po jego śmierci, w dodatku tylko na chwilę.
Co innego porażki. Te pozwalają nam błyszczeć w Europie i na świecie. Dzięki kolejnym rzeziom polskich powstańców mogliśmy się pasować na Chrystusa Narodów. Rozbiory pomogły nam pokazać jacy jesteśmy twardzi, nieustępliwi i patriotyczni. Przegrywając kampanię wrześniową – jak ostatnio zauważył prezydent Komorowski – zaczęliśmy budować zjednoczoną Europę. W Jałcie udowodniliśmy swoją nieobecnością, że świat dzieli się na szlachetną i waleczną Polskę – oraz podłą resztę. Powstanie warszawskie było dowodem, że jak nikt na świecie umiemy pięknie umierać. Każda odniesiona klęska wiąże się z jakimś wymiernym sukcesem Rzeczpospolitej i nas wszystkich.
Kiedy zdamy sobie sprawę z tego wszystkiego nie powinno nas dziwić, że zrobiliśmy wszystko, aby 30 rocznicę powstania Solidarności skrzętnie ukryć przed światem, a tym którzy mimo wszystko ją dostrzegli ostentacyjnie zademonstrować, że to żadne zwycięstwo, bo w zasadzie walka w stoczni trwa do dziś. Co innego gdyby władza zamiast negocjować w 1980 roku rozjechała stoczniowców czołgami. O – wtedy byłyby uroczyste odczyty, akademie, zgoda narodowa i manifestowanie światu, że znów przelaliśmy krew za wolność naszą i waszą. Ale tak?
Niech więc pogromcami komunizmu pozostaną sobie Niemcy rozmontowujący mur w Berlinie. U nich akurat wszystko jest gramatycznie – odnoszą zwycięstwa i ponoszą klęski.