Deresz: pielgrzymka do Smoleńska połączyła uczestniczące rodziny
Deresz zaznaczył, że w niedzielę uczestnicy pielgrzymki spędzili wiele godzin razem z pierwszą damą. - Dzisiaj w samolocie pani prezydentowa też z każdym rozmawiała. Mało tego, gdy wysiadaliśmy z samolotu, pani prezydentowa z każdym z nas się żegnała, a wszystkim obiecała kolejne spotkanie w Warszawie - podkreślił i zaznaczył, że pobyt na miejscu katastrofy był dla rodzin ogromnym przeżyciem. Jak powiedział Deresz, sam, choć jest "lekko starszym panem", bardzo się wzruszył, oglądając szczątki samolotu i drzewo, o które zahaczyło skrzydło samolotu Tu-154M.
- Wszyscy przeżywali bardzo, było mnóstwo płaczu, mnóstwo współczucia, obejmowania się. Integracja następowała także na miejscu tej tragedii. Cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć miejsce tragedii. Nie spodziewaliśmy się, że będzie to aż tak bolesne. Szczątki samolotu zrobiły na nas duże wrażenie. To nie jest to samo, co oglądanie ich w telewizji czy na fotografii - powiedział.
Paweł Deresz podkreślił ciepłe relacje, jakie zapanowały między uczestnikami pielgrzymki. Jak dodał, dużo ciepła wniosły wystąpienia podczas niedzielnej uroczystości pierwszych dam Polski i Rosji. - Wyraźnie sugerowały one, że już najwyższy czas, abyśmy zaprzestali jakichkolwiek waśni a przystąpili do patrzenia w przyszłość - powiedział Deresz.
- Miałem też tę przyjemność, że zostałem zaproszony na obiad pań prezydentowych i przysłuchiwałem się ich rozmowie. Muszę powiedzieć, że była to rozmowa bardzo wzruszająca. Dawno nie widziałem tak serdecznie rozmawiających pań, rozmawiających nie o tym, co nas dzieli, ale o tym, co nas łączy. Rozmawiających też o swoich dzieciach i o tym, co robić, aby im zapewnić dobrą, godną przyszłość - relacjonował. Deresz wyraził również żal, że nie wszystkie rodziny ofiar wzięły udział w pielgrzymce. - Szkoda, że nie byli z nami ci, którzy mówili o tej pielgrzymce, że jest niepotrzebna, którzy mieli pretensje do nas, że ją organizujemy - powiedział.
Kłopoty z powrotem przyjęto "niemal z uśmiechem"
Odnosząc się do kłopotów z powrotem do Warszawy, Deresz powiedział, że rodziny ofiar informację o awarii pierwszego samolotu przyjęły z niedowierzaniem a o awarii drugiego "niemal z uśmiechem". - Byliśmy już prawie gotowi, kazano nam zapiąć pasy, po czym siedzieliśmy jeszcze dwie czy trzy minuty i pilot zakomunikował nam, że nie może uruchomić silnika i poprosił nas o wyjście z samolotu - relacjonował.
Jak zaznaczył, uczestnicy liczyli, że może uda się uruchomić silnik. - Chociaż coś nam podpowiadało, że może nie warto ryzykować, że może lepiej poczekać na następny samolot i kiedy pilot zakomunikował nam, że się porozumiał z Warszawą i że wkrótce przybędzie nowy samolot, byliśmy po prostu wielce spokojni - powiedział. - Druga informacja wywołała trochę śmiechu już, że mamy pecha - dodał. Deresz podkreślił, że lot powrotny ostatecznie przebiegł bez zakłóceń a "lądowanie było niemal aksamitne".
"Opiekę mieliśmy zapewnioną cały czas"
Zaznaczył, że uczestnicy pielgrzymki przez cały czas mieli zapewnioną opiekę także ze strony władz Witebska (gdzie wylądowały samoloty z uczestnikami pielgrzymki i skąd wyruszali oni w drogę powrotną). - W momencie kiedy podjęto decyzję, że nie lecimy także drugim samolotem - choć była tam niewielka, ponoć mało znacząca usterka - zapewniono nam bardzo dobry hotel w Witebsku - powiedział. Pytany, czy integracja uczestników pielgrzymki zaowocuje w przyszłości kolejnymi wspólnymi inicjatywami, powiedział: - Będziemy się szykowali na rocznicę.
-Jeszcze nie wiemy, jaką podejmiemy inicjatywę, ale zarówno pani Ewa Komorowska jak i ja, którzy byliśmy właściwie głównymi inicjatorami czy też reprezentantami 28 rodzin, wymyślimy coś, żebyśmy znowu byli wszyscy razem, żebyśmy znowu sobie powspominali - powiedział Deresz.
pap, ps