Amerykański sen Nabuchodonozora
Z czego wynikał przeciek? Mógł być to wynik akcji wywiadowczej wrogów USA. Wtedy łatwo by było przekonać opinię publiczną, że Ameryka została zaatakowana przez wroga, który zorganizował Amerykanom kolejny „11 września", tym razem dla dyplomacji. I tak pewnie Amerykanie by się tłumaczyli, gdyby ataku informacyjnego dokonał teherański student, północnokoreański hacker czy rosyjski tajniak pamiętający czasy zimnej wojny. Stało się jednak inaczej - amerykańskie imperium zostało upokorzone przez 39-letniego Australijczyka, który nie nosi turbanu, długiej brody, nie zapija wódeczki niczym Wieniedikt Jerofiejew ani nawet nie wznosi okrzyków pochwalnych na cześć Kim-Dzong-Ila. A Australia to, było nie było, sojusznik USA. I klops - zamiast rozpoczynać kolejną krucjatę przeciwko osi zła Waszyngton musi pogodzić się z tym, że na widok amerykańskiego dyplomaty każdy będzie profilaktycznie przechodził na drugą stronę ulicy.
Twórca WikiLeaks Julian Assange udowodnił, że polityka globalna Stanów Zjednoczonych znajduje swoich kontestatorów nie tylko w krajach trzeciego świata, w Rosji, Korei Północnej czy Iranie - wrogowie czają się także wśród najbliższych towarzyszy. Do tej pory byli to niezbyt poważni alterglobaliści apelujący, by „ratować wieloryby przed dominacją konfederatów" albo skandujący "nie karmcie nas swoimi hamburgerami". Dziś okazało się, że Ameryka ma swojego poważnego wewnętrznego kontestatora. Po raz kolejny okazało się, że nie tylko masy, ale także (a może przede wszystkim) jednostki tworzą ład polityczny.
Król Babilonii śnił o rozpadającym się posągu. Jego rozpad symbolizować miał upadek wielkich mocarstw: Babilonu, Persji, Grecji, Rzymu. Czy politycy amerykańscy zaczęli już śnić ten sam sen?