Przedwczesny pogrzeb kultury

Dodano:
Mario Vargas Llosa oczekujący właśnie w Sztokholmie na noblowski laur postanowił podzielić się z nami swoją refleksją na temat współczesności. I stwierdził, że nie jest dobrze. - Rewolucja audiowizualna wypromowała ideę, zgodnie z którą głównym celem kultury jest rozrywka – martwi się Llosa. I dodaje, że w rezultacie obserwujemy „zanik prawdziwej refleksji nad sprawami fundamentalnymi”. Jednym słowem dobrze już było. Czy aby na pewno?
Głos Llosy po raz kolejny otwiera niekończącą się dyskusję o spustoszeniu jakie sieje w głowach współczesnych tzw. kultura masowa. Zamiast czytać dzieła noblistów – spragniony rozrywki lud ogląda „Brzydulę". Zamiast po pracy posłuchać symfonii Beethovena – włącza MTV albo inną Vivę, gdzie – jako żywo – Beethovena uświadczyć nie sposób. Zamiast zastygnąć w zachwycie przed obrazem Degasa – woli obejrzeć mecz Ligi Mistrzów, a nawet ligi polskiej (choć to ostatnie trudno nazwać rozrywką). W rezultacie zamiast odpowiadać sobie na fundamentalne pytania trapiące od wieków ludzkość – dzisiejszy everyman zastanawia się raczej nad tym co Pudelek.pl napisze jutro o Dżoanie Krupie. Mało fundamentalna to sprawa – przyznajmy.

Diagnoza Llosy ma mimo wszystko jeden słaby punkt – brakuje jej punktu odniesienia. Llosa mówi jak jest dziś, ale nie wspomina o tym kiedy było to wczoraj, w którym istniała jeszcze „powszechna refleksja nad sprawami fundamentalnymi". No bo właściwie – kiedy było? Sto lat temu w naszym kraju poetów i wieszczów mniej więcej co drugi obywatel podpisywał się trzema krzyżykami – co utrudniało mu nieco kontakt ze słowem pisanym. Beethovena też nie słuchał – bo trudno maszerować na koncert po 12 godzinach pracy w polu/fabryce (niepotrzebne skreślić). Jeśli chodzi o malarstwo – to musiały mu wystarczać wizerunki świętych obserwowane co tydzień w Kościele. W takich warunkach refleksja nad sprawami fundamentalnymi brzmiała – czy będę miał co jeść?

Jeśli ktoś myśli, że Polska jest pod tym względem niemiarodajna – niech poczyta Mikołaja Gogola albo Guy’a de Maupassanta, którzy bardzo realistycznie oddają czym w tym samym czasie żyli szeregowi Rosjanie czy Francuzi. A może 100 lat temu też już było źle? No tak, ale im bardziej będziemy cofali się w czasie tym bardziej będzie rósł odsetek osób podpisujących się trzema krzyżykami i średni czas pracy pozwalający na przetrwanie kolejnego dnia. W dodatku spadać zacznie średnia długość życia – w związku z czym czasu na fundamentalne refleksje będzie coraz mniej.

Faktem jest, że w „czasach niegdysiejszych" nie istniała kultura masowa w dzisiejszym rozumieniu – a ta kultura, która istniała była kulturą przez duże „K". Tylko że odsetek obcujących z nią był mniej więcej taki jak dzisiaj – była to wąska elita, którą nurtowały owe sprawy fundamentalne. Pozostali nie mieli kontaktu z żadną kulturą – chyba że poszli na wesele, gdzie przygrywali ludowi muzykanci. Ale i oni nie grali Vivaldiego.

Kultura masowa dała ogółowi społeczeństwa namiastkę kontaktu ze światem w którym zadaje się fundamentalne pytania. Owszem dostarcza ona przede wszystkim rozrywki, ale między koncertem Lady Gagi, a kolejnym odcinkiem telenoweli dzięki telewizji czy Internetowi można natknąć się na informację o tym, że np. Mario Vargas Llosa otrzymał literackiego Nobla. I kto wie – być może ktoś kto sto lat wcześniej ograniczałby swoje rozrywki intelektualne do spożywania okowity po pracy – kiedy przeczyta o tym Noblu teraz sięgnie po jakąś książkę Llosy? Choćby po to aby postawić ją na półce.

Lepiej nigdy nie było.  

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...