Gross oskarża Polaków - krawców, szewców i sprzedawców
Gross oskarża krawców i szewców
Gross zaczął poszukiwać kolejnych źródeł i doszedł do wniosku, że Polacy odnieśli na skutek holokaustu niemało korzyści o charakterze ekonomicznym. - Pierwsze z nich nazwałbym ogólnonarodowymi - w trakcie okupacji na miejsce rzemieślników żydowskich, weszli Polacy, którzy zajęli tę niszę. Drugi rodzaj korzyści można nazwać lokalnymi - na mapie Polski dałoby się znaleźć trochę miejsc położonych w okolicy obozów koncentracyjnych. Znaleźli się tacy, którzy czerpali bezpośrednie korzyści z kontaktów z personelem tych obozów, czy z grabienia szczątków ofiar. Gross wskazuje na fakt, że to Niemcy, nie Polacy są odpowiedzialni za holokaust, nie mniej jednak zaraz potem dodaje, że w ewidentny sposób Polacy odnosili korzyści z tej tragedii - powiedział Olszewski.
Gross nie szacuje skali tych korzyści, które Polacy mieli odnieść na przejmowaniu pożydowskiego mienia. Olszewski powiedział, że w książce pojawiają się jedynie fragmenty pamiętników, do których dotarł autor "Złotych żniw". Można w nich znaleźć informacje, że ktoś się wzbogacił na pożydowskim mieniu, że pewna wioska nieopodal Treblinki jeszcze podczas okupacji zdjęła strzechy i zastąpiła je blaszanymi dachami, co było w tamtych czasach ewidentnym symbolem dobrego statusu materialnego.
Olszewski przyznaje, że nowa książka Grossa w swojej ogólnej wymowie jest wielkim oskarżeniem Polaków. - Z mojego punktu widzenia zabrakło mi w niej pewnej gradacji zła, odpowiedzi na pytanie, czy mordowanie Żydów jest takim samym złem jak przekopywanie i grabienie ich szczątków rozsypanych wokół obozów koncentracyjnych, czy zabijanie niewinnych ludzi jest tym samym, co prowadzenie handlu z personelem obozów koncentracyjnych. Zabrakło mi też rozważań, czy w końcu Polacy mieli jakieś wyjście podczas okupacji, kiedy z ich otoczenia zniknęli szewcy, krawcy, rzemieślnicy, sprzedawcy żydowscy, czy można było zachować się inaczej - ktoś przecież musiał te zajęcia wykonywać - powiedział Olszewski.
Gross nie odkrywa niczego nowego
Michał Olszewski uważa, że książka Grossa nie przyczyni się bezpośrednio do podniesienia ponownie sprawy odszkodowań, jakie Polska miałaby wypłacić spadkobiercom wymordowanych przez Niemców polskich Żydów. - Myślę, że tak się nie stanie. Gross tak naprawdę nie odkrywa niczego nowego. Cała ta książka jest bardzo bogata, inkrustowana cytatami z innych dział historycznych. Gross nie wykonał własnej pracy poszukiwawczej, bazuje na źródłach i opracowaniach wydanych już wcześniej, głównie zresztą w Polsce. Jeśli po publikacjach dziesiątek, jeśli nie setek materiałów dotyczących tematu, którym zajął się Gross, nie zostały one jakoś wykorzystane to nie sądzę, żeby wydanie "Złotych żniw" mogło coś radykalnie zmienić. Choć z drugiej strony - na osobie Grossa koncentruje się uwaga dziennikarzy, co może sprawić, że znane dotychczas fakty historyczne wybrzmią inaczej, głośniej niż dotychczas - spekuluje Olszewski.
Redaktor naczelny Znaku Jerzy Illg potwierdza, że wydawnictwo ma "Złote żniwa" w planach edycyjnych na luty. Wydawnictwo podjęło jednak decyzję, że w trakcie prac redakcyjnych, które jeszcze trwają, nie będzie udzielało obszerniejszych informacji. Książka pierwotnie została zamówiona u Jana Tomasza Grossa przez wydawnictwo Oxford University Press, które ma ją w planach wydawniczych na sierpień.
W Treblince mordowano głównie Polaków
Historycy oceniają, że w utworzonym w połowie 1942 r. obozie zagłady Treblinka II zamordowano blisko 900 tys. Żydów. Ogromna większość z nich, ok. 760 tys., pochodziła z terenów polskich, ale wśród ofiar byli również Żydzi z Austrii, Bułgarii, Belgii, Czechosłowacji, Francji, Grecji, Jugosławii, Niemiec i ZSRR, a także Romowie i Sinti z Polski i Niemiec. Pierwszy transport do obozu przybył 23 lipca 1942 roku, wioząc Żydów deportowanych z Warszawy. Do 21 września tego roku z getta warszawskiego do obozu zagłady w Treblince wywieziono 254 tys. ludzi. Deportowani przybywali do Treblinki skrajnie wycieńczeni, część osób już nie żyła lub była bliska śmierci.
Wypędzeni z wagonów ludzie musieli zostawić bagaż, a następnie pod pozorem kąpieli kazano im się rozbierać. Osoby starsze, niesprawne fizycznie i osierocone dzieci były od razu zabijane strzałem w tył głowy w tzw. "lazarecie". Pozostali, popędzani z wielką brutalnością, szli do przypominających łaźnie komór gazowych, gdzie byli uśmiercani spalinami z motoru diesla, dusząc się w wielkich męczarniach przez ok. pół godziny. Dla zatarcia śladów popełnianych zbrodni od wiosny 1943 roku na polecenie Niemców komanda więźniów wykopywały zwłoki zamordowanych i paliły je na specjalnych rusztach wykonanych z szyn kolejowych. W sierpniu 1943 roku do Treblinki przybyły jeszcze dwa transporty Żydów z białostockiego getta, których zamordowano w działających nadal komorach gazowych. W listopadzie tego samego roku rozstrzelano więźniów z ostatniego komanda. Teren obozu zaorano i obsiano łubinem. Wybudowano również na nim dom, w którym osiedlono ukraińską rodzinę.
zew, PAP