Nie róbmy polityki, chodźmy do magla
Dodano:
Rząd nie podejmuje poważnych reform. PiS mówi tylko o Smoleńsku. Napieralski rozdaje jabłka i pląsa z bliźniaczkami. Pawlak… po prostu Pawlak – narzekają mieszkańcy kraju, w którym 56 procent obywateli brzydzi się czytaniem o czymkolwiek.
Diagnozami chorób trawiących polską politykę zapełniono już tony papieru, tudzież gigabajty twardych dysków. Rząd do niczego, opozycja do bani, dziennikarze na smyczy systemu (jednego, bądź drugiego), anarchia, zepsucie i degrengolada. Reform – brak. Wizji – brak. Sensu – brak. Jest źle a będzie gorzej. Rzucanie kamieniem jest popularnym sportem, ponieważ rzadko trafia on w rzucającego.
W tym momencie mój tekst osiągnął długość ok. 700 znaków – jest mniej więcej tak długi jak przeciętna informacja w tabloidzie. A to właśnie tabloidowe informacje muszą być główną lekturą Polaków – skoro 46 procent dumnych obywateli naszego państwa przyznaje, że w ciągu miesiąca nie miało kontaktu z tekstem dłuższym niż trzy strony maszynopisu.
Ile programu i poważnej debaty o Polsce może się zmieścić w kilkuset znakach? Niewiele. Nawet na trzech stronach maszynopisu trudno zmieścić poważną koncepcję reformy państwa. Teraz swoją deklaracje programową tworzy podobno PJN. Jeśli Paweł Kowal, który ma wieść prym w pracach nad tym dokumentem chce, aby program jego partii przeczytał ktoś oprócz jego rodziny i przyjaciół powinien pracować nad nim góra 15 minut i zawrzeć w nim jakąś pikantną diagnozę rzeczywistości. Np. „jest źle, bo Tusk jest zdrajcą". Albo „jest źle bo Kaczyński odstawił leki”. Coś lapidarnego i kontrowersyjnego co można byłoby błyskawicznie zacytować i co każdy by zrozumiał bez konieczności wnikania w szczegółowe analizy. Jedni by się oburzyli, drudzy by się zachwycili. Działoby się.
Inaczej jest nudno. PiS starając się zademonstrować, że nie jest partią jednego tematu zorganizował ostatnio konferencję w sprawie gospodarki. Kaczyński przedstawił zarys programu gospodarczego partii. Należałoby teraz zacząć dyskusję na temat jego poszczególnych punktów, poddać je krytyce, pochwalić, wyśmiać cokolwiek. Tylko po co? Taka dyskusja nie zmieściłaby się na trzech stronach maszynopisu, a i tak po jej zakończeniu każdy by wiedział swoje. Bo zaangażowani politycznie Polacy są ekspertami w każdej kwestii – nawet jeśli nie są w stanie dobrnąć do końca instrukcji obsługi pralki.
To że zamiast debaty politycznej mamy magiel, w którym politycy prześcigają się w inwektywach i formułowaniu barwnych, ale kompletnie nic nie wnoszących do dyskusji bon motów (ważne, żeby były pikantne i/lub złośliwe) nie jest wyłącznie winą głównych aktorów tego przedstawienia. Piłkarscy trenerzy mawiają często, że „gra się tak jak przeciwnik pozwala". W polityce gra się tak, jak chce tego widownia. A widownia nie ma ochoty wnikać w niuanse skomplikowanych reform służby zdrowia, finansów publicznych, oświaty czy tego tam jeszcze. Na tym trudno zdobywać sondażowe punkty – o czym przekonał się niegdyś największy premier-reformator w historii III RP Jerzy Buzek. Polityczne punkty zdobywa się na przekazie, który mieści się w 700 znakach. Więc politycy upychają swoją wizję państwa w 700 znakach. A Polacy, którzy nie muszą dzięki temu czytać sążnistych elaboratów (bo jak wynika z badań – za bardzo czytać nie lubią) mają dużo czasu, aby o tym przekazie dyskutować całymi miesiącami. I co cztery lata głosować na swoich ulubionych aktorów.
Nic dziwnego, że Platforma Obywatelska w ostatnich wyborach przyznała, że w Polsce nie robi się polityki. Po co się męczyć. Wystarczy magiel.
W tym momencie mój tekst osiągnął długość ok. 700 znaków – jest mniej więcej tak długi jak przeciętna informacja w tabloidzie. A to właśnie tabloidowe informacje muszą być główną lekturą Polaków – skoro 46 procent dumnych obywateli naszego państwa przyznaje, że w ciągu miesiąca nie miało kontaktu z tekstem dłuższym niż trzy strony maszynopisu.
Ile programu i poważnej debaty o Polsce może się zmieścić w kilkuset znakach? Niewiele. Nawet na trzech stronach maszynopisu trudno zmieścić poważną koncepcję reformy państwa. Teraz swoją deklaracje programową tworzy podobno PJN. Jeśli Paweł Kowal, który ma wieść prym w pracach nad tym dokumentem chce, aby program jego partii przeczytał ktoś oprócz jego rodziny i przyjaciół powinien pracować nad nim góra 15 minut i zawrzeć w nim jakąś pikantną diagnozę rzeczywistości. Np. „jest źle, bo Tusk jest zdrajcą". Albo „jest źle bo Kaczyński odstawił leki”. Coś lapidarnego i kontrowersyjnego co można byłoby błyskawicznie zacytować i co każdy by zrozumiał bez konieczności wnikania w szczegółowe analizy. Jedni by się oburzyli, drudzy by się zachwycili. Działoby się.
Inaczej jest nudno. PiS starając się zademonstrować, że nie jest partią jednego tematu zorganizował ostatnio konferencję w sprawie gospodarki. Kaczyński przedstawił zarys programu gospodarczego partii. Należałoby teraz zacząć dyskusję na temat jego poszczególnych punktów, poddać je krytyce, pochwalić, wyśmiać cokolwiek. Tylko po co? Taka dyskusja nie zmieściłaby się na trzech stronach maszynopisu, a i tak po jej zakończeniu każdy by wiedział swoje. Bo zaangażowani politycznie Polacy są ekspertami w każdej kwestii – nawet jeśli nie są w stanie dobrnąć do końca instrukcji obsługi pralki.
To że zamiast debaty politycznej mamy magiel, w którym politycy prześcigają się w inwektywach i formułowaniu barwnych, ale kompletnie nic nie wnoszących do dyskusji bon motów (ważne, żeby były pikantne i/lub złośliwe) nie jest wyłącznie winą głównych aktorów tego przedstawienia. Piłkarscy trenerzy mawiają często, że „gra się tak jak przeciwnik pozwala". W polityce gra się tak, jak chce tego widownia. A widownia nie ma ochoty wnikać w niuanse skomplikowanych reform służby zdrowia, finansów publicznych, oświaty czy tego tam jeszcze. Na tym trudno zdobywać sondażowe punkty – o czym przekonał się niegdyś największy premier-reformator w historii III RP Jerzy Buzek. Polityczne punkty zdobywa się na przekazie, który mieści się w 700 znakach. Więc politycy upychają swoją wizję państwa w 700 znakach. A Polacy, którzy nie muszą dzięki temu czytać sążnistych elaboratów (bo jak wynika z badań – za bardzo czytać nie lubią) mają dużo czasu, aby o tym przekazie dyskutować całymi miesiącami. I co cztery lata głosować na swoich ulubionych aktorów.
Nic dziwnego, że Platforma Obywatelska w ostatnich wyborach przyznała, że w Polsce nie robi się polityki. Po co się męczyć. Wystarczy magiel.