Frekwencja jest najważniejsza
Dodano:
W ogniu toczonej właśnie dyskusji dotyczącej tego czy bardziej demokratyczne są wybory jedno-, czy może dwudniowe zbyt często zapomina się o tym, że dla wszystkich najważniejsze powinno być maksymalne ułatwienie wyborcom dostępu do urn – tak aby jak najwięcej Polaków skorzystało z prawa głosu.
Przeciwnicy dwudniowych wyborów powołują się na artykuł 98 ust. 2 Konstytucji RP, w którym czytamy, że: „wybory do Sejmu i Senatu zarządza Prezydent Rzeczypospolitej nie później niż na 90 dni przed upływem 4 lat od rozpoczęcia kadencji Sejmu i Senatu, wyznaczając wybory na dzień wolny od pracy". Konstytucja mówi więc literalnie o dniu (a nie dniach), a poza tym sobota nie jest dniem wolnym od pracy (choć otwarta zostaje kwestia czy w wyjątkowym przypadku nie mogłaby się takim dniem stać – na podstawie np. rozporządzenia). Jednocześnie ta sama konstytucja dwudniowych wyborów wyraźnie nie zakazuje.
Czego nie zakazuje konstytucja, na to zezwala akt niższego rzędu, czyli Kodeks wyborczy, który niedawno został przyjęty przez polski Sejm (głosował za nim solidarnie cały parlament – 430 posłów). Zgodnie z przepisami znajdującymi się w kodeksie prezydent ma prawo zdecydować, czy wybory mają trwać jeden, czy dwa dni. Jeżeli więc ktoś uznaje, że konstytucja na dwudniowe wybory nie pozwala – to musi jednocześnie przyznać, że polski parlament głosami koalicji rządzącej i opozycji uchwala przepisy sprzeczne z ustawą zasadniczą.
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że dwudniowe głosowanie leży w interesie Platformy Obywatelskiej, w związku z czym jest to forma manipulacji, która może zapewnić osłabionej PO wyborcze zwycięstwo. Platforma miałaby zdecydować się na sztuczkę podobną do tej, którą zrobiła koalicja PiS-Samoobrona-LPR zmieniająca ordynację przed wyborami samorządowymi, czy też do nieudanej próby utrzymania na parlamentarnej powierzchni AWS-u, który przed wyborami w 2001 roku zmienił zasady obliczania głosów w taki sposób, by promowała ona słabsze ugrupowania. Sytuacja nie jest jednak analogiczna - dwudniowe wybory nie wiążą się z żadną zmianą ordynacji. PO nie zmienia zasad liczenia głosów, nie przeprowadza zamachu na zasadę proporcjonalności i nie ogranicza szans swoich politycznych konkurentów. Wyborca będzie głosował raz, w wyborach tajnych i bezpośrednich. Siła jego głosu nie ulegnie zmianie. A co z fałszerstwami wyborczymi, które rzekomo są bardziej prawdopodobne w czasie dwudniowego głosowania? Cóż – od tego, by do nich nie doszło są mężowie zaufania i poszczególne sztaby wyborcze, które powinny patrzeć wszystkim na ręce. Nieprzespana noc to niewielka cena za wysoką frekwencję.
To prawda, że dwudniowe wybory będą nas nieco drożej kosztować (przez „nieco" należy rozumieć ok. 50 milionów złotych). Ale czasem za demokrację trzeba zapłacić. Najważniejsze jest bowiem to, że – jak pokazał przykład dwudniowego referendum akcesyjnego do Unii Europejskiej – dodatkowy dzień głosowania zwiększa frekwencję. A wyższa frekwencja – to silniejszy mandat wyborczy. Nie tylko dla zwycięzców, ale również dla całego parlamentu.
Czego nie zakazuje konstytucja, na to zezwala akt niższego rzędu, czyli Kodeks wyborczy, który niedawno został przyjęty przez polski Sejm (głosował za nim solidarnie cały parlament – 430 posłów). Zgodnie z przepisami znajdującymi się w kodeksie prezydent ma prawo zdecydować, czy wybory mają trwać jeden, czy dwa dni. Jeżeli więc ktoś uznaje, że konstytucja na dwudniowe wybory nie pozwala – to musi jednocześnie przyznać, że polski parlament głosami koalicji rządzącej i opozycji uchwala przepisy sprzeczne z ustawą zasadniczą.
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że dwudniowe głosowanie leży w interesie Platformy Obywatelskiej, w związku z czym jest to forma manipulacji, która może zapewnić osłabionej PO wyborcze zwycięstwo. Platforma miałaby zdecydować się na sztuczkę podobną do tej, którą zrobiła koalicja PiS-Samoobrona-LPR zmieniająca ordynację przed wyborami samorządowymi, czy też do nieudanej próby utrzymania na parlamentarnej powierzchni AWS-u, który przed wyborami w 2001 roku zmienił zasady obliczania głosów w taki sposób, by promowała ona słabsze ugrupowania. Sytuacja nie jest jednak analogiczna - dwudniowe wybory nie wiążą się z żadną zmianą ordynacji. PO nie zmienia zasad liczenia głosów, nie przeprowadza zamachu na zasadę proporcjonalności i nie ogranicza szans swoich politycznych konkurentów. Wyborca będzie głosował raz, w wyborach tajnych i bezpośrednich. Siła jego głosu nie ulegnie zmianie. A co z fałszerstwami wyborczymi, które rzekomo są bardziej prawdopodobne w czasie dwudniowego głosowania? Cóż – od tego, by do nich nie doszło są mężowie zaufania i poszczególne sztaby wyborcze, które powinny patrzeć wszystkim na ręce. Nieprzespana noc to niewielka cena za wysoką frekwencję.
To prawda, że dwudniowe wybory będą nas nieco drożej kosztować (przez „nieco" należy rozumieć ok. 50 milionów złotych). Ale czasem za demokrację trzeba zapłacić. Najważniejsze jest bowiem to, że – jak pokazał przykład dwudniowego referendum akcesyjnego do Unii Europejskiej – dodatkowy dzień głosowania zwiększa frekwencję. A wyższa frekwencja – to silniejszy mandat wyborczy. Nie tylko dla zwycięzców, ale również dla całego parlamentu.