Apel PE. "Solidarności nikt nie pytał o legitymację"
"Kadafi musi przegrać, a Libijczycy wygrać", "to morderca, który nie może uniknąć kary", "to Fidel Castro Afryki, który był sponsorem terroryzmu, a teraz terroryzuje własny naród" - zgodnie potępiali rządzącego Libią od ponad 40 lat pułkownika Muammara Kadafiego eurodeputowani z najróżniejszych frakcji politycznych w środowej debacie w Parlamencie Europejskim.
Przekonywali, że aby pomóc opozycji politycznej wygrać z Kadafim, należy jak najszybciej uznać tymczasową Narodową Radę Libijską, która powstała w Bengazi, na wschodzie kraju. Powstańcza Rada ogłosiła się w weekend "jedynym przedstawicielem Libii" i poinformowała, że wyznaczyła trzyosobowy komitet kryzysowy z szefem dyplomacji oraz naczelnym dowódcą sił powstańczych.
"Kto doprowadza do masakry, traci legitymację"
- Rada Europejska (nadzwyczajny szczyt przywódców UE w sprawie Libii w piątek - red.) musi wysłać bardzo jasny komunikat: musimy uznać, albo przynajmniej rozpocząć proces uznawania tymczasowej Rady Narodowej, bo ktoś, kto doprowadza do masakry swych obywateli, traci legitymację - powiedział przewodniczący liberałów w PE Guy Verhofstadt.
Lider Zielonych porównał rewolucję w Libii do sytuacji w Polsce w latach 80. - Kiedy naród polski występował o wolność, nikt nie pytał o legitymację Solidarności; wszyscy ją uznali. Oczekuję, że libijska Rada od razu zostanie uznana, bo ma legitymację polityczną. Kadafi nie ma prawa wygrać, bo to będzie oznaczało koniec dla demokracji w wielu regionach - przekonywał Daniel Cohn-Bendit.
Apel do UE o "nawiązanie kontaktów z tymczasową Radą Narodową, by zachęcać do przejścia na stronę demokracji w Libii", co de facto oznacza uznanie tego gremium, znalazł się we wspólnym projekcie rezolucji, którą Parlament Europejski ma przyjąć w czwartek. Apelują o to do UE sami członkowie libijskiej Rady, której dwaj przedstawiciele na zaproszenie liberałów przebywają od wtorku w Strasburgu.
Ashton: procedury są najważniejsze
Uczestnicząca w debacie w PE szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton nie odniosła się jednak do tego postulatu, zasłaniając się tym, że rezolucja nie została jeszcze formalnie przyjęta, co wzbudziło krytykę europosłów. - To nie brak szacunku wobec tymczasowej Rady, ale nie mogę powiedzieć, co zalecę; musimy postępować według procedur. Mogę czynić tylko to, co mieści się w moich uprawnieniach. Decyzja należy do państw członkowskich - powiedziała.
Niemal wszyscy europosłowie w debacie (poza komunistami) apelowali też o utworzenie strefy zakazu lotów na Libią, choć różnili się już w ocenie, czy konieczny jest do tego mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ. Lider socjaldemokratów Martin Schulz wzywał, by wszelkie decyzje zapadały "w ramach prawa międzynarodowego, na podstawie mandatu ONZ i uwzględniając Ligę Arabską i Unię Afrykańską".
"To pokaże Kadafiemu, że nie ma szansy"
Niemiecki deputowany Elmar Brok (CDU) przekonywał, że oczywiście lepiej z mandatem, ale jeśli nie uda się go uzyskać, to i tak należy wprowadzić strefę zakazu we współpracy z Ligą Arabską. - Niekoniecznie potrzeba Rady Bezpieczeństwa ONZ. Musimy pokazać, że popieramy Libijczyków w walce o wolność, bo jeśli nie - to wojna domowa - powiedział.
Podkreślając, że libijscy rewolucjoniści nie oczekują militarnej interwencji ze strony Zachodu Cohn-Bendit przekonywał, że wyznaczenie strefy zakazu lotów nie oznacza bombardowania Libii. - Ale samolot, który wzbije się w powietrze będzie mógł być zestrzelony - zaznaczył. - To pokaże Kadafiemu, że nie ma szansy. Jeśli wprowadzimy zakaz lotów i uruchomimy mechanizmy izolacji, to jego dni będą policzone - apelował Cohn-Bendit.
Francja i Wielka Brytania, stali członkowie RB ONZ, pracują na projektem rezolucji, która pozwoliłaby na ustanowienie strefy zakazu lotów nad Libią w celu zapobieżenia bombardowaniom ludności cywilnej w tym kraju. Na razie sprzeciwiają się temu jednak Rosja i Chiny.
zew, PAP