Polski żeglarz ma kłopoty na Atlantyku
Wiatr słaby, dziobak złamany
W niedzielę zepsuł się alternator niezbędny do ładowania akumulatorów. Na szczęście - jak zaznaczył żeglarz - na pokładzie jachtu zainstalowano liczne rozwiązania ekologiczne, z których najważniejszym jest hydrogenerator, zapewniający dostawę prądu. Francuski wynalazek jednego z najlepszych żeglarzy regatowych - Yannicka Bestavena przetwarza ruch jachtu na energię elektryczną. - Hydrogenerator to wspaniałe urządzenie. Nie zawiódł mnie ani razu. Zepsuło się tylko mocowanie, ale z tym sobie poradziłem. Dodatkowymi źródłami energii na pokładzie są cztery panele solarne, które przydają się w sytuacji, gdy nie ma wiatru, ale za to mocno świeci słońce - dodał Gutkowski.
Kolejną awarią był złamany bukszpryt, jednak i z tym udało się już Polakowi poradzić. - Bukszpryt jest niezbędny, aby postawić żagle przednie na kursach pełnych, takie jak spinaker i genaker. Nie sądziłem, że to możliwe, żeby tak solidny dziobak złamał się przy tak słabych wiatrach. Na Oceanie Południowym pracowałem pod dużo większymi obciążeniami i nic się nie działo - wspomniał żeglarz.
Wodny pech
Pech prześladuje również pozostałych zawodników. Na "Active House" Kanadyjczyk Derek Hatfield przeżył trudne chwile, odkrywając prawie tysiąc litrów wody w jednym z wodoszczelnych przedziałów jachtu. Okazało się, że przecieka zbiornik balastowy. Z kolei Chris Stanmore-Major zameldował komisji regatowej, że na jego "Spartanie" kończy się woda. Żeby ograniczyć ciężar, Brytyjczyk zabrał tylko 20 litrów słodkiej wody i - jak na złość - zepsuła mu się odsalarka, którą stara się naprawić.
Żeglarze są na Atlantyku od ponad tygodnia; dotychczas pokonali od startu z Punta del Este w Urugwaju ponad 1700 mil. Do mety czwartego etapu w Charleston mają jeszcze około 3500 mil.
zew, PAP