Polski Bond z ABW
Puk, puk.
Przez drzwi zagląda sekretarka: – Panie ministrze, przyszli ci dwaj panowie, których pan wzywał.
– Proszę wprowadzić. Sekretarka znika, drzwi się zamykają.
Bondaryk spogląda na gości i krzyczy: – Wstać! Pod ścianę i odwrócić się! Moi agenci będą wchodzić.
Taki żart ministra.
Bond, czy ty mnie przesłuchujesz?
– Rzeczywiście, Krzysztof ma ciężki dowcip – przyznaje jeden z polityków PO. – Kiedyś ukazał się niepochlebny artykuł na jego temat. Spytałem go, czy wie, kto tak na niego nagadał dziennikarzom. Odpowiedział mi z kamienną twarzą: „Ustalenie nazwisk tych osób zajęło mi 24 godziny, od tygodnia nad nimi pracuję. W swojej piwnicy".
Andrzej Anusz, były poseł AWS, wieloletni znajomy Bondaryka: – Po prostu bywa ironiczny.
Andrzej Barcikowski, były szef ABW, obecnie członek rady konsultacyjnej przy szefie Agencji: – Na pewno nie jest efekciarzem, który popisuje się tajemną wiedzą. To raczej hermetyczny analityk.
Dla przyjaciół Bondaryk to po prostu „Bond". Nie wiadomo, kto wymyślił to przezwisko, ale pewne jest, że szef ABW je lubi. Kiedy w 2001 r. kandydował z list PO do Sejmu, miał nawet hasło: „Nazywam się Bond. Bondaryk". W tym samym roku wydał też historyczne opracowanie dotyczące Niezależnego Stowarzyszenia Studentów w Białymstoku. Na jego odwrocie umieścił własne zdjęcie: w garniturze, krawacie i dużych czarnych okularach. Trudno jednak powiedzieć, by przypominał na nim Jamesa Bonda. Wyglądał raczej jak przeciętny księgowy.
Cały tekst o Krzysztofie "Bondzie" Bondaryku przeczytacie już w poniedziałkowym Wprost