Wisła na tarczy wraca z Wrocławia
Początek spotkania należał do gospodarzy, którzy już w drugiej minucie cieszyli się ze zdobycia bramki. Antoni Łukasiewicz podał w pole karne do Przemysława Kaźmierczaka, który bez wahania, ale niezbyt czysto uderzył na bramkę. Piłka, która prawdopodobnie nie leciała w światło bramki, odbiła się od Radosława Sobolewskiego i całkowicie zmyliła Sergeia Pareikę. Chwilę później mogło być już 2:0. Sebastian Mila dośrodkował w pole karne wprost pod nogi Piotra Ćwielonga, który z trzech metrów trafił w estońskiego bramkarza gości.
Po zdobyciu bramki Śląsk cofnął się na własną połowę, a podopieczni holenderskiego trenera Roberta Maaskanta przejęli inicjatywę i rzucili się do ataku. Gospodarze bronili się jednak bardzo umiejętnie i swoich szans na podwyższenie prowadzenia szukali w kontratakach.
Po zmianie stron wciąż goście mieli przewagę, ale w decydujących momentach brakowało im dokładności. W miarę upływu czasu do głosu zaczęli dochodzić także wrocławianie, którzy korzystali z faktu, że coraz więcej piłkarzy lidera uczestniczy w atakach.
W 58. minucie Mila dokładnie podał do Ćwielonga, a byłemu zawodnikowi Wisły udało się minąć obrońcę, jednak z ostrego konta minimalnie przestrzelił. Sześć minut później krakowianie nie mieli już tyle szczęścia. Po nieudanej akcji Wisły gospodarze wyprowadzili kontratak. Mila podał do Marka Gancarczyka, który przebiegł z piłką ok. 30 m, w polu karnym odegrał do Łukasza Gikeiwicza, a ten bez większych problemów kopnął do siatki.
Po chwili Ćwielong znalazł się w sytuacji sam na sam z Pareiko, ale trafił wprost w dobrze interweniującego Estończyka.
Wisła nie rezygnowała z prób zmiany wyniku, ale gra gości była coraz bardziej nerwowa i chaotyczna. Śląsk w końcówce grał w dziesięciu po tym, jak po starciu z jednym z zawodników "Białej Gwiazdy" z boiska zniesiony został Gikiewicz. Krakowianie nie wykorzystali jednak przewagi jednego zawodnika i wynik nie uległ już zmianie.pap, ps