Brytyjskich liberałów czeka wyborcza klęska?
W Szkocji pojedynek rozgrywa się między laburzystami a szkockimi nacjonalistami (SNP). Szanse obu partii uważane są za wyrównane. Od 2007 r. w Szkocji rządzi mniejszościowy rząd SNP na czele z charyzmatycznym Aleksem Salmondem. W Irlandii Płn. największa niewiadoma dotyczy skali poparcia dla Demokratycznej Partii Ulsteru. Jej liderowi Peterowi Robinsonowi zaszkodziły zarzuty finansowych nieprawidłowości. Jeśli Demokratyczna Partia Ulsteru wypadnie źle, największą partią w parlamencie może stać się Sinn Fein, a nowym premierem Martin McGuinness. Z kolei w Walii Partia Pracy liczy na to, że będzie mogła utworzyć samodzielny rząd. W poprzedniej kadencji rządziła w koalicji z nacjonalistami z Plaid Cymru.
Rozpisanie referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej - z większościowej, gdzie mandat obsadza kandydat, na którego głosowała zwykła większość wyborców, na taką, w której wyborca głosuje na kilku kandydatów według swych preferencji - było jednym z punktów umowy koalicyjnej konserwatystów z liberałami. Konserwatyści od początku deklarowali, że są przeciw zmianie, ale jak twierdzą komentatorzy, lider torysów David Cameron miał obiecać przywódcy liberałów Nickowi Cleggowi, że jego osobista rola w kampanii poprzedzającej referendum będzie niewielka. Niektórzy politycy liberalni, m. in. Lord Paddy Ashdown, uważają jednak, że Cameron nie dotrzymał tej obietnicy i był zbyt aktywny. Kampania poprzedzająca referendum doprowadziła do napięć w koalicji, choć obie strony zapewniały, że bez względu na wynik nie jest ona zagrożona.
Kierownictwo Partii Pracy chce zmian, choć część posłów partii jest im przeciwna. Politycy laburzystowscy sądzą, że winę za spodziewany niepomyślny wynik referendum konstytucyjnego ponosi Clegg.
Wyborczy superczwartek jest pierwszym sprawdzianem nastawienia wyborców do rządu od czasu wprowadzenia drastycznych cięć rządowych wydatków na sumę 81 mld funtów do 2015 r. Liberałowie chcą zmiany ordynacji, ponieważ wielu wyborców uważa, że w obecnej ordynacji głos oddany na nich jest głosem straconym. Sądzą, że w tzw. alternatywnym systemie głosowania mogliby dodatkowo liczyć na głosy z tzw. drugiej preferencji.
PAP, arb