"Lincz": a co ty byś zrobił?
Dodano:
Co byś zrobił, gdyby twoim bliskim zagrażało niebezpieczeństwo? Czy zrobiłbyś wszystko, by zapobiec ich cierpieniu? A co, gdyby wszystkie konwencjonalne sposoby zawiodły? Gdybyś pozostał zupełnie sam z własnymi problemami? Co byś zrobił, gdyby władza nie kiwnęła palcem, by cię ochronić przed oprawcą? Do kin wszedł ostatnio debiutancki film Krzysztofa Łukaszewicza "Lincz", który każe zadać sobie takie pytania. Scenariusz filmu oparty jest na głośnej historii samosądu we Włodowie, który miał miejsce w 2005 roku.
Trudno ocenić samosąd we Włodowie. Reżyser, któremu tamte wydarzenia posłużyły za inspirację do nakręcenia filmu, nie chce udzielać prostych odpowiedzi – zamiast tego przedstawia dylematy uczestników dramatu. Z jednej strony mamy zdesperowanych i zastraszonych mieszkańców niewielkiej miejscowości położonej tam, gdzie diabeł ogonem zamiata, a z drugiej - prokuratora, który stoi na straży prawa i który, obawia się groźnego precedensu.
Wszyscy znamy tę historię. Sadystyczny oprawca, który terroryzuje mieszkańców wsi, ginie od uderzeń sztachet, łopat i szpadli. Wszyscy pamiętamy solidarność mieszkańców Włodowa. Kontrowersyjne śledztwo oraz proces. Ale wiedzieć nie znaczy widzieć – a zobaczenie dramatycznych scen na własne oczy pozwala spojrzeć na tragedię z zupełnie innej perspektywy.
Film buduje napięcie wciskając w fotel aż kości skrzypią. Główni bohaterowie, którzy skatowali swojego oprawcę, są ofiarami nie tylko opętanego żądzą niszczenia psychopaty, ale również wymiaru sprawiedliwości i policji. Gdy jeden z bohaterów wpada na posterunek policji z rozciętą i zakrwawioną ręką, by zgłosić napad, policjant odpowiada mu: „Co? Nie umiecie poradzić sobie z dziadkiem?". Cóż, okazało się, że potrafią. A potem, gdy trafili do aresztu, byli maltretowani przez współwięźniów, a nawet gwałceni.
„Lincz" to film dla widzów o mocnych nerwach. Wszyscy aktorzy - zwłaszcza Leszek Lichota i Maciej Mikołajczyk - dołożyli starań, by widz poczuł się jak oni: osamotnieni, porzuceni, uciśnieni. Ale to, co zaprezentował Wiesław Komasa, odtwórca roli oprawcy, zasługuje na standing ovation. Komasa na ekranie budzi przerażenie wynikające z jego nieobliczalności i wyjątkowej okrutności. Antybohater pojawia się na ekranie w najmniej oczekiwanych momentach - kilkudziesięcioletni staruszek, ledwo powłóczący nogami okazywał się w takich momentach wyjątkowo finezyjny w swojej brutalności.
Łukaszewicz stworzył film, w którym najważniejszym problemem jest kwestia odpowiedzialności i sprawiedliwości. W dniu samosądu odbywał się festyn, porządku na którym pilnował jedyny w okolicy radiowóz. Gdy miejscowy posterunkowy zgłosił do komendy wojewódzkiej zapotrzebowanie na kolejny radiowóz, usłyszał, żeby radzili sobie sami. - Jasne, na rowerach przyjadą! - odpowiedział posterunkowy. Zgadnijcie kogo obarczyli potem odpowiedzialnością za lincz?
PS. Z Kodeksu Karnego: „Nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem. W razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia. Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu".
Wszyscy znamy tę historię. Sadystyczny oprawca, który terroryzuje mieszkańców wsi, ginie od uderzeń sztachet, łopat i szpadli. Wszyscy pamiętamy solidarność mieszkańców Włodowa. Kontrowersyjne śledztwo oraz proces. Ale wiedzieć nie znaczy widzieć – a zobaczenie dramatycznych scen na własne oczy pozwala spojrzeć na tragedię z zupełnie innej perspektywy.
Film buduje napięcie wciskając w fotel aż kości skrzypią. Główni bohaterowie, którzy skatowali swojego oprawcę, są ofiarami nie tylko opętanego żądzą niszczenia psychopaty, ale również wymiaru sprawiedliwości i policji. Gdy jeden z bohaterów wpada na posterunek policji z rozciętą i zakrwawioną ręką, by zgłosić napad, policjant odpowiada mu: „Co? Nie umiecie poradzić sobie z dziadkiem?". Cóż, okazało się, że potrafią. A potem, gdy trafili do aresztu, byli maltretowani przez współwięźniów, a nawet gwałceni.
„Lincz" to film dla widzów o mocnych nerwach. Wszyscy aktorzy - zwłaszcza Leszek Lichota i Maciej Mikołajczyk - dołożyli starań, by widz poczuł się jak oni: osamotnieni, porzuceni, uciśnieni. Ale to, co zaprezentował Wiesław Komasa, odtwórca roli oprawcy, zasługuje na standing ovation. Komasa na ekranie budzi przerażenie wynikające z jego nieobliczalności i wyjątkowej okrutności. Antybohater pojawia się na ekranie w najmniej oczekiwanych momentach - kilkudziesięcioletni staruszek, ledwo powłóczący nogami okazywał się w takich momentach wyjątkowo finezyjny w swojej brutalności.
Łukaszewicz stworzył film, w którym najważniejszym problemem jest kwestia odpowiedzialności i sprawiedliwości. W dniu samosądu odbywał się festyn, porządku na którym pilnował jedyny w okolicy radiowóz. Gdy miejscowy posterunkowy zgłosił do komendy wojewódzkiej zapotrzebowanie na kolejny radiowóz, usłyszał, żeby radzili sobie sami. - Jasne, na rowerach przyjadą! - odpowiedział posterunkowy. Zgadnijcie kogo obarczyli potem odpowiedzialnością za lincz?
PS. Z Kodeksu Karnego: „Nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem. W razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia. Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu".