Sondaże z kapelusza
Sondaże, niezależnie od tego kto je zrobił i jakich metod użył, mogą być przydatne marketingowo, do mobilizacji elektoratu. Nie przybliżają nas jednak do odpowiedzi na pytanie, która partia i z jaką przewagą wygra październikowe wybory do Sejmu. A prognozowanie wyników do Senatu w tym roku, z racji zmiany ordynacji, jest zupełnym wróżeniem z fusów.
Badania ośrodków opinii publicznej nie dotyczą tego, kto i z jakim wynikiem wygra wybory. Są to badania preferencji politycznych wyborców. To, czy przełożą się na faktyczne wyniki zależy od dokładności przeprowadzenia sondażu, tego, czy był telefoniczny czy ankieterski, wielkości grupy poddanej badaniom. Ważny jest sposób, w jaki wyniki wskazane przez zdecydowanych zostaną przełożone na całość uprawnionych do głosowania. Chyba najważniejszym problemem jest to, jak zostanie zaliczona (policzona) grupa wyborców niezdecydowanych, nie tylko na jaką partię oddać głos, ale także tych niezdecydowanych, czy do wyborów w ogóle pójdą. Bo wyniki głosowania twardego elektoratu poszczególnych partii mogą zmienić swoją siłę w zależności od tego, czy frekwencja wyborcza będzie wynosiła 40, 50 czy może 60 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania.
Pobieżny przegląd wyników badań każe wysnuć wnioski, że sondażownie popełniają poważne błędy. I tak na przykład w ostatnim, wrześniowym badaniu SMG/KRC, ankieterzy pytali o preferencje głosowania na partie, które samodzielnie do wyborów nie idą, nie mają komitetów wyborczych. Chodzi m.in, o Partię Kobiet i LPR. W następnym badaniu tych partii już nie było, ale za to zrobiono inny poważny błąd - Kongres Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego potraktowano tak samo, jak inne partie, mające komitety ogólnokrajowe, choć jest zarejestrowany tylko w połowie okręgów wyborczych, co po przeliczeniu badanych głosów dało mu wynik około 3 proc. w skali kraju - co jest raczej mało prawdopodobne.
Jeszcze mniej wiemy na temat tego, jaką metodologią posługuje się instytut Homo Homini, jedyna szerzej znana sondażownia, która nie jest zrzeszona w Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) i nie poddająca się audytowi tej organizacji. Jej wyniki drastycznie różnią się od tych prezentowanych przez inne ośrodki. Może dlatego chętnie są wykorzystywane przez partie polityczne...
Po ostatnim badaniu Homo Homini, zrealizowanym dla Polskiego Radia, zarówno politycy Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości stwierdzili, że ten wynik jest wielce prawdopodobny. Ale oczywiście przesłanki takich opinii są zupełnie inne, jak również wnioski, jakie będą podstawą do działań w kampanii wyborczej.
PO i PiS są wyjątkowo zgodne: twierdzą, że dzieli je niewielka różnica w poparciu. Każde ma w tym własny cel. Dla PiS i Jarosława Kaczyńskiego jest to potwierdzenie wyników wyników wewnętrznych sondaży, które jakoby realizowane są przez sztab wyborczy. Dziennikarze "Newsweeka", Piotr Śmiłowicz i Andrzej Stankiewicz twierdzą, że te wewnętrzne badania PiS-u to nic innego, jak grupa wolontariuszy, pracująca pod okiem dr Tomasza Żukowskiego, która po prostu obdzwania wyborców. Czy stosuje przy tym jakąś metodologię, też oczywiście nie wiemy. Ale ten wynik jest dla Kaczyńskiego potwierdzeniem obranej drogi i narzędziem do mobilizacji twardego elektoratu.
Dla Platformy Obywatelskiej, która opiera swoją kampanię, przynajmniej częściowo, na odgrzaniu konfliktu PO-PiS i na straszeniu powrotem IV RP, taki wynik jest narzędziem mobilizacji własnego, miękkiego elektoratu i przesłaniem do niezdecydowanych. To element "kampanii strachu" recydywy rządów Jarosława Kaczyńskiego, przy udziale Zbigniewa Ziobro, Mariusza Kamińskiego, Antoniego Macierewicza, Anny Fotygi... Nie przez przypadek w jednym z ostatnich wywiadów telewizyjnych kandydat z Trójmiasta, minister prezydencki, Sławomir Nowak, wieszczy minimalną różnicę wyników wyborczych. To próba mobilizacji wyborców, ale równie adres skierowany do lokalnych działaczy. Również SLD korzysta z takiego wyniku, namawiając wyborców do rezygnacji z wyboru pomiędzy "dżumą i cholerą" i oddania głosu na lewicę.
Jedyną logiczną metodą śledzenia wyników serwowanych nam przez sondażownie jest obserwowanie ich w dłuższym okresie, badanie, jak wyniki zmieniają się, lub potwierdzają w każdej następnej publikacji, sprawdzanie, czy badania są tylko telefoniczne, robione ad hoc, po jakimś spektakularnym wydarzeniu (na przykład kłótliwej debacie telewizyjnej), czy jednak ankieterskie, rozpisane na kilka dni. I jednak, kto je zamawia. Ale i tak, w zależności od własnych preferencji politycznych, dotyczy to również dziennikarzy i komentatorów życia politycznego, bardziej będziemy skłonni wierzyć tym, które sprzyjają naszemu wyborowi. I kiedy dostaniemy na ekrany naszych telewizorów badania wieczorem w dniu 9 października, realizowane przed lokalami wyborczymi (exit poll), to będą się one zapewne znacznie różniły od tych, które poda oficjalnie Państwowa Komisja Wyborcza. A te oficjalne, jak słychać z kręgów Prawa i Sprawiedliwości, zapewne będą sfałszowane...