"Amerykanie wymordowali Indian, a teraz popełniają zbrodnię na Palestyńczykach"
Izrael się cieszy...
Słowom prezydenta USA przyklasnął szef izraelskiej dyplomacji Awigdor Lieberman, uważany za największego "jastrzębia" w rządzie Netanjahu. - To najlepsze z dotychczasowych przemówień Obamy i jestem gotów podpisać się pod nim obiema rękami - powiedział. Minister spraw zagranicznych Izraela pogratulował Obamie zwłaszcza jednego - że nie wspomniał o granicach z 1967 roku, jako punkcie wyjścia do negocjacji palestyńsko-izraelskich. Strona izraelska uznaje, że tym samym Obama wycofał się z majowej deklaracji, w której mówił, iż państwo palestyńskie powinno powstać właśnie w granicach sprzed wojny sześciodniowej (Izrael zajął wtedy Strefę Gazy, Zachodni Brzeg i wschodnią Jerozolimę) - z możliwością wynegocjowanej wymiany terytoriów.
Także liderka największej izraelskiej partii opozycyjnej Cipi Liwni pochwaliła przemówienie Obamy. Zdaniem Liwni amerykański prezydent słusznie wezwał strony konfliktu do powrotu do negocjacji i podkreślił, że wystąpienia na forum ONZ nic nie zmienią, bowiem to sami Izraelczycy i Palestyńczycy muszą wspólnie znaleźć kompromis.
Media izraelskie zauważają, że w przemówieniu Obamy nie tylko nie znalazły się nawiązania do jego majowych deklaracji, ale też nie było w nim żadnych elementów krytyki pod adresem państwa żydowskiego. Zupełnie inaczej, niż w głośnym przemówieniu wygłoszonym przez prezydenta USA w 2009 roku w Kairze, gdzie mówił on, że "sytuacja Palestyńczyków jest nie do zaakceptowania" i porównywał ich dążenia z walką czarnoskórych mieszkańców USA o równouprawnienie, żądając jednocześnie od Izraela przerwania żydowskiego osadnictwa na terytoriach uznawanych za palestyńskie.
...Palestyna zdruzgotana
Z o wiele mniejszym entuzjazmem przyjęli najnowsze deklaracje Obamy Palestyńczycy, którzy przyznają, że są zdruzgotani tym, co usłyszeli z ust prezydenta Stanów Zjednoczonych w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. - Nie mogłam uwierzyć własnym uszom - powiedziała Hanan Aszrawi, członkini palestyńskiej delegacji uczestniczącej w sesji Zgromadzenia. - To brzmiało tak, jakby to Palestyńczycy okupowali Izrael. Nie było choćby jednego słowa empatii dla Palestyńczyków. Mówił tylko o Izraelczykach - ubolewała. Zarówno ona, jak i inni palestyńscy liderzy twierdzą, że Obama wygłosił proizraelskie przemówienie, by zaskarbić sobie sympatię lobby żydowskiego w USA przed nadchodzącymi wyborami, w których będzie się starał o reelekcję. - Oczekiwaliśmy deklaracji, że wolność Palestyńczyków jest kluczem do sukcesu przemian arabskiej wiosny. Cały region zasługuje na wolność - podkreślał Jaser Abed Rabbo, sekretarz generalny komitetu wykonawczego Organizacji Wyzwolenia Palestyny, pod której egidą Palestyńczycy występują na forum ONZ. - Powstania w krajach arabskich są ostrzeżeniem dla świata. Społeczność międzynarodowa musi zrozumieć, że świat się zmienia i Izrael też musi zmienić swoją politykę. Rząd Stanów Zjednoczonych musi wywrzeć presję na stronę izraelską, by wycofała się z terenów okupowanych. Naród nie będzie siedział cicho dopóty, dopóki trwa okupacja - mówił natomiast rzecznik prezydenta Abbasa, Nabil Abu Rudeina.
"USA i Izrael to jedno i to samo"
Znacznie ostrzej wypowiadali się na temat słów amerykańskiego prezydenta reprezentanci poszczególnych ugrupowań palestyńskich. Członek Komitetu Centralnego Fatah powiedział w palestyńskiej telewizji, że po przemówieniu Obamy w ONZ "czas przestać rozróżniać między Izraelem a Stanami Zjednoczonymi, ponieważ popełniają one tę samą zbrodnię". - Amerykanie wymordowali Indian, dlaczego nie mieliby być zdolni do rzezi tutaj? - pytał. Z kolei zdaniem jednego z liderów rządzącego w Strefie Gazy Hamasu, Ahmeda Jusufa, Obama po raz kolejny pokazał, że "Stany Zjednoczone nie są uczciwym mediatorem w sprawie palestyńskiej".
PAP, arb