Kampania wyborcza - czyli co już wiemy

Dodano:
Finisz kampanii wyborczej to dobry czas, żeby podsumować wiedzę na temat głównych aktorów polskiej sceny politycznej. Przez ostatnie kilka tygodni nasi politycy jeździli po Polsce, ściskali prawice (albo lewice) wyborców i mówili, mówili, mówili. Na tej podstawie mamy 9 października podjąć decyzję kogo obdarzyć naszym zaufaniem, a komu powiedzieć zdecydowane „nie”. Tylko co tak naprawdę wiemy?
PO: w przypadku Platformy Obywatelskiej wiemy z całą pewnością, że nie jest ona PiS-em i że nie poprą jej pseudokibice i fundamentalistyczne emerytki oraz emeryci (vide: ostatni spot PO mówiący o tym, kto na wybory pójdzie). Wiemy też, że Donald Tusk to taki sympatyczny człowiek, który – jeśli trzeba – wsiada do autobusu i rusza w lud, żeby posłuchać o troskach obywateli. I nie tylko posłuchać: jeśli trzeba może też pomóc w załatwieniu pracy, choć niestety nie wozi ze sobą folii ogrodniczej, co sprawia, iż hodowcy papryki nie darzą go bezwarunkową miłością. Ponadto wiemy, że „Polska jest w budowie" i jeszcze trochę w budowie pobędzie, ale jak się wszyscy razem weźmiemy do roboty i jeśli – rzecz jasna - zagłosujemy poprawnie to istnieje szansa, że budowa ta kiedyś się skończy. Może nawet przed Euro 2032. Kryzys? Politycy PO, których wszyscy w Europie lubią i się do nich uśmiechają, załatwią nam 300 miliardów euro, a jeśli tego byłoby za mało, to minister Jacek Rostowski – jako odpowiedzialny ekonomista – znajdzie w budżecie rezerwy. Ale nie ma obaw – my zaciskać pasa nie musimy, bo wskaźniki ekonomiczne, wzrost PKB, entuzjazm – i damy radę. A nawet jak nie damy – to i tak z Jarosławem Kaczyńskim nie damy rady jeszcze bardziej.

PiS: jeśli chodzi o PiS to wiemy, że prezes wszystko wie – i to nam powinno wystarczyć. Kto zajmie się polskimi finansami? Prezes wie, ale nie powie – bo mądrzy wyborcy i tak wszystko wiedzą. A prezes wie jeszcze więcej – wie np. takie rzeczy o Angeli Merkel, o których aż strach mówić głośno. Najważniejsze jest, że Merkel wie, że on wie – i w związku z czym po dojściu PiS-u do władzy natychmiast założy akwalung, chwyci za łopatę i sama wykopie z dna Bałtyku rurę mącącą spokój Polaków. Kaczyński wie też, jak się wstaje z kolan – czego będzie nas uczył m.in. minister Macierewicz (ma kwalifikacje na szefa dowolnego resortu, ponieważ zakładał KOR). No i w odróżnieniu od premiera Tuska potrafi załatwić folię ogrodniczą. Kryzys? Pogoni się urzędników z gabinetów politycznych ministrów, opodatkuje się banki i supermarkety, a jak nie starczy – to skonfiskuje się majątek tego i owego malwersanta, a także tupnie się nogą w Brukseli – i już zasypie nas deszcz euro. I jeszcze na dentystę w każdej szkole starczy. A nawet jak się nie uda – to przynajmniej w dniu finansowej katastrofy będziemy stali z piersią dumnie wypiętą do przodu.

PSL: program jakiś ta partia ma (nie rzucim KRUS-u skąd nasz ród, plus – jeśli złotówek starczy – iPad dla każdego rolnika), ale najważniejsze jest to, że głosując na ugrupowanie Waldemara Pawlaka mamy gwarancję, że oddamy głos na partię rządzącą. Ludowcy nie wiedzą wprawdzie jeszcze z kim, i dlaczego – ale zapewniają, że w przyszłej koalicji się znajdą. A przecież każdy lubi być w obozie zwycięzców. Kryzys? O to musi się martwić silniejszy koalicjant – a PSL nim być nie zamierza, więc wszystko jest ok.

SLD: nikt nam nie da tyle, ile Sojusz obieca. Będą i wyższe emerytury, i wyższe płace, i więcej pracy. No i nowe technologie, których gwarantem będzie nowo powołany resort (jak wiadomo nic nie gwarantuje postępu tak skutecznie jak legion urzędników). Państwo będzie troszczyć się o ubogich, dzieci, emerytów. Ponadto posłowie SLD będą nas ratować przed czyhającymi na nas w ciemnych zaułkach bandytami (vide Łukasz Wabnic), a jeśli trzeba to się przed nami obnażą, żeby pokazać, że nie mają nic do ukrycia (vide Katarzyna Lenart). Nic dziwnego, że szczęśliwe emerytki głaszczą Grzegorza Napieralskiego po dłoni, a lud pracujący miast i wsi robi sobie zdjęcia z Leszkiem Millerem. Kryzys? Zabierze się majątek Kościołowi i nie będzie żadnego kryzysu.

PJN: PJN, PJN… A tak – to partia ludzi, którzy mają liczne rodziny (z wyjątkiem Marka Migalskiego – ale on za to ma dwa koty), więc jako liberałowie chcą by państwo płaciło 400 złotych miesięcznie za każde dziecko, dzięki czemu nawet jeśli PJN nie przekroczy progu wyborczego to jego działacze będą mieli z czego żyć.          

Biorąc pod uwagę to, co już wiemy, nikogo nie powinien dziwić fakt, że co czwarty wyborca nie ma pojęcia co zrobić ze swoją kartką wyborczą (samolot? kulkę papieru? podpałkę do grilla?) a od 7 do 10 procent stawia na Janusza Palikota. Ten wprawdzie żadnych stałych poglądów nie ma i jest w stanie pokonywać drogę od wydawcy konserwatywnego tygodnika, poprzez ultraliberała po mesjasza lewicy (a pewnie byłby w stanie przemierzyć tę drogę również w drugą stronę), ale za to te poglądy, które aktualnie ma, prezentuje z medialnym wdziękiem i robi to w taki sposób, że nudzić się nie sposób. Jeśli bowiem nie może być dobrze, to niech chociaż będzie wesoło.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...