Tymochowicz: Kalisz dał słowo Palikotowi jako przyjaciel. A potem je złamał
Arłukowicz oszukał, Senyszyn się śmiała
Doradca Palikota zdradza, że trudnym momentem dla Palikota była nagła zmiana zdania przez Ryszarda Kalisza, który miał być w swoim czasie "zaskakującym transferem" lidera Ruchu Palikota. - Kalisz dał swoje słowo jako przyjaciel Palikota, że za dwa dni zdecyduje się wstąpić do jego Ruchu i partii. Ostrzegałem Janusza. Dzień przed tym faktem zapytałem, co będzie, jeśli Kalisz w ostatniej chwili odmówi? Janusz powiedział: "Nie bądź aż tak podejrzliwy, no przecież to jest mój przyjaciel, który dał mi swoje słowo, i ja mu ufam" - wspomina Tymochowicz. - Dzień przed transferem Janusz był w programie Moniki Olejnik i asekurująco powiedział, że tym transferem niekoniecznie będzie polityk. Następnego dnia, o szóstej rano, dzwoni do mnie załamany, mówiąc, że miałem rację, że nic nie jest warte słowo polityka, zwłaszcza Ryszarda Kalisza, bo dostał jedynkę na listach SLD i nie ma zamiaru wstępować do Ruchu Palikota. Janusz, który poinformował już o konferencji, mógł wyjść i powiedzieć: "Zostałem oszukany". Ale z punktu widzenia PR byłoby to fatalne. Mógł się też zaśmiać i powiedzieć: "Tym transferem jest Tymochowicz". Wolałem już się zgodzić na pośmiewisko. Kalisz wystawił nas do wiatru - dodaje. Przyznaje, że w tamtym okresie nie udało mu się przekonać żadnego ze znanych polityków na przejście do Ruchu. - Rozmawiałem i z Joasią Senyszyn, i innymi politykami. Wszyscy się śmiali i mówili: "Przecież wy w ogóle nie wejdziecie do parlamentu". Bartosz Arłukowicz też nas oszukał. Został Tymochowicz. Jedyny, który mógł zagrać tę rolę - podsumowuje.
"Reklamy nie potrzebuję - to sukces Palikota"Czy Tymochowicz czuje się głównym ojcem sukcesu Palikota? - Żadna reklama nie jest mi potrzebna, a cokolwiek bym powiedział na temat swojego udziału, to o tyle samo umniejszę rolę Janusza. To jego sukces i niech on się z niego cieszy. Nie mam ambicji udowadniać, która koncepcja była moja, a która nie - przekonuje. - Gdyby mi zależało na moim prywatnym wizerunku, pewnie bym należał do dziesięciu towarzystw PR, a jestem najbardziej znienawidzonym PR-owcem w Polsce. Ale mam poczucie wyższości. Nie dlatego, że mam więcej tupetu, tylko dlatego, że nie pozwoliłem sobie nigdy z imienia i nazwiska krytykować żadnego eksperta w Polsce. Mam dziką satysfakcję, kiedy ludzie, tacy jak Eryk Mistewicz i wielu innych, atakują mnie personalnie, bo uważam to za szczyt braku profesjonalizmu. Nie muszę robić niczego, żeby tworzyć sztuczny szum wokół siebie - dodaje.
"Polska The Times", arb