Samokrytyka
Akurat trafiam na zamęt, bo po wizerunkowej klęsce 11 listopada trzeba wszystko odkręcać. – Nie można pozwolić, by prawicowy przekaz zdominował debatę – zapewnia mnie Agata Szczęśniak.
Ale dla każdego jest oczywiste, że chodzi głównie o pieniądze. „Krytyka Polityczna" nie byłaby tym, czym jest, gdyby nie miała publicznych dotacji.
Nikt nie potrafi (albo nie chce) powiedzieć, ile pieniędzy z kieszeni podatnika idzie na krzewienie lewicowych idei. Na sam kwartalnik 140 tys. zł rocznie z Ministerstwa Kultury. A to tylko niewielka część. Bo pieniądze płyną zewsząd – z budżetu państwa, od samorządów i innych publicznych instytucji. Zawsze na konkretny projekt – książkę, imprezę, spektakl teatralny. Ludzie z „Krytyki" opanowali ten mechanizm niemal do perfekcji.
Ale choć rozdziałem dotacji rządzą procedury, na końcu zawsze jest decyzja polityczna. Łatwo więc wyobrazić sobie sytuację, w której premier Tusk nakazuje urzędnikom zakręcenie kurka dla „lewackich ekstremistów". Zwykli ludzie chętnie to kupią.
Stąd taka determinacja w odklejaniu gęby.
Jak na przyszłości "Krytyki Politycznej" odbiją się wydarzenia z 11 listopada? O tym w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"