Morderca z biura PiS przed sądem. Przyznał się
Na pierwszą rozprawę sąd wezwał siedmiu świadków, w tym członków rodziny oskarżonego. Nie chcieli oni jednak rozmawiać z dziennikarzami; przesłuchani mają zostać też biegli. Sąd zgodził się na ujawnienie danych osobowych i wizerunku oskarżonego, a także utrwalenie przez media przebiegu rozprawy do czasu odczytania aktu oskarżenia; później proces utajnił.
Rodzina ofiary nie chce oglądać mordercy
Wniosek o wyłączenie jawności złożyli pełnomocnicy żony i syna Marka Rosiaka oraz Pawła Kowalskiego, którzy występują jako oskarżyciele posiłkowi. Motywowali go ważnym interesem prywatnym pokrzywdzonych, obawą o naruszenie ich prywatności oraz dobrego imienia zmarłego. Zdaniem pełnomocnika rodziny Rosiaka, mec. Marka Markiewicza wniosek o to, by szczegóły tej zbrodni nie były publicznie roztrząsane, jest naturalny.
- Wiele wskazuje, że zabójca zechciałby publicznie opowiadać o swoich ideach kosztem także zmarłego Marka Rosiaka - mówił. Dodał, że rodzina nie życzy sobie, by miał taką możliwość. Markiewicz podkreślił, że żona i syn Rosiaka nie pojawią się w sądzie, bo "nie chcą oglądać zabójcy na oczy i nie będą obecni na rozprawie". Na rozprawie nie pojawił się także Paweł Kowalski. Obrona chciała, by proces był jawny, uznając, że nie ma obecnie podstaw do wyłączenia jawności; podobnego zdania była prokuratura.
Presji ze strony oskarżonego ulec nie można
Uzasadniając wyłączenie jawności procesu, sąd podkreślił, że analiza zebranego do tej pory materiału dowodowego dotyczącego motywów działania oskarżonego, jego roszczeniowa postawa prezentowana tuż po zatrzymaniu, sprowadzająca się do manifestacji politycznych motywów działania i żądania opublikowania w mediach treści pisemnego oświadczenia, wskazują, że oskarżony swoje działanie podzielił na dwa etapy. Pierwszy z nich - w ocenie sądu - to zamach na życie pokrzywdzonych, a drugi sprowadzał się do planu jak najszerszego rozpowszechnienia motywów swojego działania.
- Niedopuszczalne jest jednak, by ulec presji ze strony oskarżonego - mówił sędzia Grzegorz Wasiński. Jak podkreślał, niedopuszczalne byłoby zezwolenie na prezentację przez oskarżonego opinii publicznej takich treści "które mogą być uznane za propagowanie na tle politycznym postaw niedopuszczalnych, a wręcz które mogą być uznane za graniczące z publicznym nawoływaniem do popełnienia przestępstwa". Pozwolenie na utrwalanie przez media fragmentu rozprawy z wizerunkiem i danymi osobowymi oskarżonego, sąd argumentował koniecznością "choćby minimalnego uczynienia zadość uzasadnionemu interesowi społecznemu".
"Nie dawać takim osobom satysfakcji"
Zadowolony z decyzji o wyłączeniu jawności jest pełnomocnik syna Marka Rosiaka, mec. Piotr Pszczółkowski. - Decyzja jest bardzo słuszna. W interesie publicznym i społecznym jest to, żeby takim osobom jak oskarżony w tej sprawie, nie dawać satysfakcji bycia gwiazdą mediów - powiedział mec. Pszczółkowski.
Pełnomocnicy złożyli też wniosek o uniemożliwienie oskarżonemu - na czas procesu - korzystania przez niego w areszcie z radia, telewizji i prasy, ale na to sąd się nie zgodził. Rozprawa odbywa się w największej sali łódzkiego sądu okręgowego; oskarżony został przywieziony z aresztu śledczego w Piotrkowie Tryb., gdzie przebywa w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. 63-latek zasiadł na ławie oskarżonych za kuloodporną szybą. Proces relacjonuje kilkudziesięciu przedstawicieli mediów.
Chciał "powystrzelać PiS-owców"
Do zbrodni doszło 19 października ubiegłego roku. Jak ustalono, Ryszard Cyba wtargnął z bronią w ręku do łódzkiej siedziby PiS. Zastrzelił działacza partii i asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego - Marka Rosiaka oraz ranił nożem Pawła Kowalskiego, asystenta posła Jarosława Jagiełły. Napastnika obezwładnił strażnik miejski. Według świadków tragedii Ryszard Cyba krzyczał, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i "powystrzelać pisowców".
Łódzka prokuratura oskarżyła Ryszarda Cybę o zabójstwo Rosiaka i usiłowanie zabójstwa Kowalskiego. Według prokuratury motywem zbrodni była przynależność polityczna obu ofiar. Odpowiada on także za nielegalne posiadanie broni - pistoletu Walther oraz 57 sztuk amunicji. Mężczyzna w śledztwie przyznał się do zarzucanych czynów, ale odmówił składania wyjaśnień. Biegli psychiatrzy uznali, że w czasie popełnienia przestępstwa był poczytalny. Grozi mu kara dożywotniego więzienia.
zew, PAP