Jak się robi zyskownego romkoma?
To nie zapis podsłuchanej rozmowy polskich producentów filmowych, to dialog Kozłowskiego i Narożnego z filmu Andrzeja Kondratiuka „Jak to się robi". Reżysera Kozłowskiego grał Zdzisław Maklakiewicz, pisarza Narożnego – Jan Himilsbach. Podczas wczasów w Zakopanem panowie głowili się nad stworzeniem filmu, który będzie hitem, i wyszło im, że najlepiej sprzeda się opowieść o miłości „biednego, lecz ambitnego muzyka i uroczej Mulatki".
Od 1974 r., gdy powstał film Kondratiuka (nie tylko przebój, ale i rzecz kultowa), w zasadzie niewiele się zmieniło. „Listy do M." to rzecz o miłości biednego, lecz ambitnego radiowca (Maciej Stuhr) i uroczej śnieżynki (Roma Gąsiorowska). Od premiery w listopadzie love story w reżyserii Mitji Okorna zobaczyło już niemal 1,5 mln widzów. Jeśli fascynacja świątecznym romkomem nie minie, ma on szansę nie tylko przebić sukces „Och, Karol 2" (1,7 mln widzów od premiery w styczniu), ale i dobić do frekwencyjnego rekordu „Lejdis" (2,5 mln widzów – najlepszy wynik polskiej komedii po 1989 r.).
Adamek (zawsze w garniturze), Karolak (zagra prostaka) plus jakaś aktorka na topie - czy tak wygląda przepis na zaspokojenie potrzeb polskiego widza? Jak działa maszynka marketingowa w świecie polskiego filmu? Czy wystarczy kopiować pomysły z Zachodu? Jak się robi "romkomy"? Odpowiedź w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".