Historia się wciąż nie skończyła
Dodano:
Mijające 12 miesięcy to zdecydowanie nie był dobry czas dla wszelkiej maści dyktatorów. Nadal jednak daleko jest do ostatecznego zwycięstwa liberalnej demokracji.
Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych politolog Francis Fukuyama ogłosił koniec historii, a więc ostateczne zwycięstwo liberalnej demokracji nad reżimami autorytarnymi i totalitarnymi - mało kto mu wierzył. Kolejne lata potwierdziły, że nie miał racji – jednak dwie dekady później, jego nazwisko znów pojawia się w kontekście najważniejszych wydarzeń ostatnich miesięcy. Czy wreszcie dochodzi do wiktorii liberalnej demokracji, którą wieścił Fukuyama?
2011 rok minął pod znakiem obalania autorytarnych reżimów. Władzę stracili despoci w Libii, Tunezji oraz w Egipcie – przy czym za każdym razem zaczynało się od wyjścia obywateli na ulicę. Dla zwolenników liberalnej demokracji to znak, że głos ludu ma znaczenie, a Fukuyama nie pomylił się aż tak bardzo, jak dotąd sądziliśmy. Tym bardziej, że w 2011 roku zabito najgroźniejszego wroga liberalnej demokracji – Osamę bin Ladena. W grudniu zmarł również Kim Dzong Il - co wielu odbiera za symboliczne wydarzenie i zapowiedź zmian w komunistycznym skansenie. Demokracji zaczęli domagać się obywatele Syrii i Rosji. Nie brak głosów, że wydarzenia 2011 roku to dopiero początek - a nadchodzący, 2012 rok będzie należał do ludu.
W rzeczywistości Zachód nie ma jednak zbyt wielu powodów do radości. Wśród obalonych dyktatorów miał bowiem wielu sojuszników – przede wszystkim Hosniego Mubaraka, pod rządami którego Egipt prowadził prozachodnią politykę zagraniczną. Nie ma również szans na oczekiwaną przez wielu demokratyzację prawdziwie autorytarnych reżimów – Arabii Saudyjskiej czy Bahrajnu. Nadal nie wiadomo też, w którym kierunku pójdą państwa Afryki Północnej, które pozbyły się swoich dyktatorów – równie dobrze mogą one przyjąć liberalną demokrację, jak i jakiś nowy rodzaj autorytaryzmu. Na razie wszystko wskazuje na to, że władzę w Egipcie, Tunezji czy Libii przejmą islamiści. Dotyczy to także Iraku i Palestyny, których los również nie jest jasny. Ba, autorytaryzmem zagrożone są także kraje Europy - Portugalia i Grecja, w przypadku których coraz głośniej mówi się o możliwości wojskowych przewrotów. Pogłębiający się kryzys gospodarczy, który raczej Unii Europejskiej w 2012 roku nie ominie, zwiększa prawdopodobieństwo takiego czarnego scenariusza.
Żadnym przełomem nie będzie śmierć bin Ladena – globalny terroryzm muzułmański jest od dawna zdecentralizowany. Fala zamachów w Pakistanie, Afganistanie, a ostatnio także w Nigerii, to bolesny dowód na potwierdzenie tej tezy. Optymizmu nie można mieć także w odniesieniu do Korei Północnej, która zdaje się być ostatnim państwem na świecie, po którym spodziewać się należy demokracji. Mocno u sterów władzy trzymają się niedemokratyczni przywódcy w Europie – na Białorusi i w Rosji. Wiatr wolności wieje więc słabiej, niż niektórzy by tego chcieli.
2011 rok minął pod znakiem obalania autorytarnych reżimów. Władzę stracili despoci w Libii, Tunezji oraz w Egipcie – przy czym za każdym razem zaczynało się od wyjścia obywateli na ulicę. Dla zwolenników liberalnej demokracji to znak, że głos ludu ma znaczenie, a Fukuyama nie pomylił się aż tak bardzo, jak dotąd sądziliśmy. Tym bardziej, że w 2011 roku zabito najgroźniejszego wroga liberalnej demokracji – Osamę bin Ladena. W grudniu zmarł również Kim Dzong Il - co wielu odbiera za symboliczne wydarzenie i zapowiedź zmian w komunistycznym skansenie. Demokracji zaczęli domagać się obywatele Syrii i Rosji. Nie brak głosów, że wydarzenia 2011 roku to dopiero początek - a nadchodzący, 2012 rok będzie należał do ludu.
W rzeczywistości Zachód nie ma jednak zbyt wielu powodów do radości. Wśród obalonych dyktatorów miał bowiem wielu sojuszników – przede wszystkim Hosniego Mubaraka, pod rządami którego Egipt prowadził prozachodnią politykę zagraniczną. Nie ma również szans na oczekiwaną przez wielu demokratyzację prawdziwie autorytarnych reżimów – Arabii Saudyjskiej czy Bahrajnu. Nadal nie wiadomo też, w którym kierunku pójdą państwa Afryki Północnej, które pozbyły się swoich dyktatorów – równie dobrze mogą one przyjąć liberalną demokrację, jak i jakiś nowy rodzaj autorytaryzmu. Na razie wszystko wskazuje na to, że władzę w Egipcie, Tunezji czy Libii przejmą islamiści. Dotyczy to także Iraku i Palestyny, których los również nie jest jasny. Ba, autorytaryzmem zagrożone są także kraje Europy - Portugalia i Grecja, w przypadku których coraz głośniej mówi się o możliwości wojskowych przewrotów. Pogłębiający się kryzys gospodarczy, który raczej Unii Europejskiej w 2012 roku nie ominie, zwiększa prawdopodobieństwo takiego czarnego scenariusza.
Żadnym przełomem nie będzie śmierć bin Ladena – globalny terroryzm muzułmański jest od dawna zdecentralizowany. Fala zamachów w Pakistanie, Afganistanie, a ostatnio także w Nigerii, to bolesny dowód na potwierdzenie tej tezy. Optymizmu nie można mieć także w odniesieniu do Korei Północnej, która zdaje się być ostatnim państwem na świecie, po którym spodziewać się należy demokracji. Mocno u sterów władzy trzymają się niedemokratyczni przywódcy w Europie – na Białorusi i w Rosji. Wiatr wolności wieje więc słabiej, niż niektórzy by tego chcieli.