"Sceny jak z Titanica" - dramatyczny finał rejsu włoskiego statku wycieczkowego
ANSA podaje, że na wycieczkowcu znajdowali się przedstawiciele stu narodowości. Wśród nich było 5 obywateli polskich - trzech członków załogi i dwóch pasażerów. Polski konsulat cały czas sprawdza, czy nie było na statku także innych Polaków. Kapitanat pobliskiego portu Livorno poinformował, że pełna weryfikacja list pasażerów potrwa jeszcze długo. Cała operacja ustalania losu wszystkich 4200 osób, które były na pokładzie, jest o tyle utrudniona, że ludzie ewakuowani ze statku, w tym cudzoziemcy z wielu krajów, dotarli szalupami ratunkowymi i helikopterami do kilku miejsc na lądzie.
Według pierwszych ustaleń dotyczących przebiegu tragedii 13 stycznia około godziny 21:30 statek dostał się w rejon skalistego dna, znajdującego się około 500 metrów od brzegu. W wyniku bardzo gwałtownego uderzenia podwodna skała wbiła się w część kadłuba, tworząc ogromną wyrwę i powodując przechył wycieczkowca. Obecnie przechył ten obliczany jest na 90 stopni. Pasażerowie, którzy bez pozostawionych na pokładzie dokumentów i rzeczy osobistych, dotarli po ewakuacji najpierw do portu Santo Stefano, a potem do hotelu koło rzymskiego lotniska Fiumicino, opowiedzieli mediom, że na statku Wybuchła panika, ludzie skakali do wody, nie czekając na zejście do szalup ratunkowych. To wśród nich są ofiary śmiertelne. Do hotelu Hilton w Fiumicino przewieziono między innymi Polaków. Razem z nimi są ludzie z wielu krajów.
Pasażerowie opowiadali włoskim mediom, że w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie statek przechylił się, zaś ludzie wystraszyli się widząc, że talerze spadają ze stołów. Wkrótce potem okazało się, że wszyscy muszą opuścić pokład. - To były sceny jak z Titanica - relacjonowała agencji Ansa uczestnicząca w rejsie dziennikarka Mara Parmegiani. Dodała, że w czasie ewakuacji słychać było krzyki i płacz. W sprawie przyczyn katastrofy wszczęto już śledztwo. Ansa, powołując się na osoby prowadzące postępowanie, podawała, że wycieczkowiec mógł obrać zły kurs i dlatego uderzył dnem o skały podmorskie. Według nieoficjalnych informacji statek miał płynąć w odległości 5 mil morskich od brzegu, tymczasem był 500 metrów od lądu. W wyniku uderzenia o skałę kadłub został przedziurawiony, a jednostka zaczęła się przechylać. Po południu statek leżał już na boku.
Długi na 290 metrów luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Początkowo informowano, że wszyscy pasażerowie i członkowie załogi zostali szczęśliwie ewakuowani ze statku i odpłynęli na ląd szalupami ratunkowymi. Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii.
ANSA przypomina zdarzenie, które po wypadku nabrało według niej szczególnego znaczenia. Podczas tradycyjnego "chrztu" statku 2 września 2005 roku w stoczni w Sestri Ponente koło Genui butelka szampana nie rozbiła się o kadłub. Zgodnie z przesądem, że nierozbita butelka może przynieść pecha, pracownik stoczni rozbił ją ręcznie. Jednostkę poświęcił ówczesny arcybiskup Genui, obecny watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone.
PAP, arb