Pod pokładem Concordii znaleziono ludzi. Przeżyli
Później przez ponad dwie godziny strażacy słyszeli hałas, który dochodził z jednego z pokładów, sygnalizujący - według nich - obecność kolejnego rozbitka. Ratownicy przypuszczają, że chodzi o policjanta pracującego na statku. By dotrzeć do uwięzionego, ratownicy będą musieli przedostać się przez zalane pomieszczenia.
Nie wiadomo, czy na pokładzie statku są jeszcze inni ludzie. Ratownicy zamierzają kontynuować poszukiwania.
Katastrofa Costy Concordii - czytaj więcej na Wprost.pl:"Sceny jak z Titanica" - dramatyczny finał rejsu włoskiego statku wycieczkowego
Włochy: na pokładzie statku, który osiadł na mieliźnie, było 12 Polaków
Katastrofa Concordii: winny kapitan? Gdzie jest Polak?
Włoski wycieczkowiec Costa Concordia wpadł na skały u wybrzeża Toskanii 13 stycznia późnym wieczorem. W katastrofie zginęły trzy osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Nie ma wiadomości o 40 osobach, w tym o jednym z 12 Polaków, którzy byli na pokładzie. Kapitan statku został aresztowany. Wśród stawianych mu zarzutów jest - oprócz nieumyślnego spowodowania śmierci - porzucenie statku w chwili, gdy było na nim jeszcze wielu ludzi. Nadzorujący postępowanie prokurator wyraził przekonanie, że to niewłaściwy manewr 52-letniego kapitana doprowadził do tragedii. - Kapitan bardzo niezręcznie zbliżył się do wyspy Giglio; statek uderzył o skałę, która wbiła się w lewy bok, wskutek czego przechylił się i nabrał mnóstwo wody w ciągu dwóch-trzech minut - powiedział prokurator Francesco Verusio.
"Niewybaczalna lekkomyślność" kapitana?
Prowadzący dochodzenie badają także hipotezę, że kapitan obrał specjalnie kurs w kierunku pięknie oświetlonej wyspy, by pokazać ją uczestnikom rejsu i pozdrowić syreną mieszkańców. O tym, że taki zwyczaj panuje, przypomniał tamtejszy burmistrz. - Wiele statków podpływa do Giglio, by syreną okrętową pozdrowić mieszkańców. Ale tym razem źle to się skończyło - przyznał. - Jeśli to prawda, to byłaby niewybaczalna lekkomyślność - stwierdził prokurator.
Gdy statek zaczął niebezpiecznie się przechylać, ludzie w panice skakali do wody nie czekając na zejście do szalup ratunkowych. Obrońca kapitana, osadzonego w areszcie śledczym więzienia w Grosseto, oświadczył zaś, że jego klient uratował setki osób. Argumentował, że skały, na jakie wpadł wycieczkowy olbrzym, nie były zaznaczone na mapie. Tę linię obrony kwestionują wszyscy zauważając, że skały są powszechnie znane nie tylko miejscowej ludności. Za karygodną prokuratura uważa postawę kapitana, który zszedł z pokładu po północy, podczas gdy ostatni pasażerowie zostali ewakuowani około godziny 6 nad ranem w sobotę.
Pod pokładem wciąż ludzie?
Z ostrożnością ekipy ratunkowe wypowiadają się o 40 osobach z list pokładowych "włoskiego Titanica", z którymi nie udało się nawiązać do tej pory kontaktu. Według włoskich mediów, nie można wykluczyć, że ludzie ci pozostali wewnątrz statku albo mogli zostać przez niego przygniecieni, gdy się przechylił na bok. Płetwonurkowie – ratownicy jeszcze tam nie zeszli z powodu groźby dalszego wywrócenia się jednostki.
Statkiem, pływającym po Morzu Śródziemnym na trasie z Włoch do Francji i Hiszpanii podróżowało 3200 pasażerów 62 narodowości. Załoga liczyła ponad 1000 osób. Celem rejsu była przede wszystkim zabawa i ucieczka od szarości codziennego życia - zapowiadali organizatorzy wyprawy.
zew, PAP