Musicie porozmawiać o Kevinie!
Dużą zaletą filmu jest sposób jego zmontowania. Nie znajdziemy tu statycznych kadrów - perspektywa zmienia się dynamicznie. Raz widzimy główną bohaterkę, a już za chwilę patrzymy na świat jej oczyma. Sceny są spowalniane, ujęcia rozmyte, a zbliżenia miast na twarzach bohaterów koncentrują się na najdrobniejszych szczegółach. Motywem przewodnim w tym obrazie jest kolor. Już w pierwszych scenach filmu widzimy krwistoczerwoną hiszpańską bitwę na pomidory (Tomatinę). Później z ekranu atakuje nas wylana czerwona farba, by na końcu pojawiła się krew. Czerwień jest zresztą jedyną nasyconą barwą w tym obrazie – jej motyw przewija się przez całym film. Kolor jest bodźcem, który przypomina bohaterce różne wydarzenia z jej życia, a jednocześnie prowadzi widza do rozwiązania całej historii.
Film tak naprawdę nie opowiada o Kevinie. Poznajemy natomiast losy jego matki Evy, niegdyś szczęśliwej podróżniczki i kobiety sukcesu, której – ta konstatacja nie wszystkim się spodoba - syn zrujnował życie ponieważ… się urodził. W momencie, gdy Kevin przychodzi na świat, dawna Eva bawiąca się na Tomatinie umiera. Jej miejsce zajmuje sfrustrowana, stłamszona i niesamowicie smutna kobieta, która nie waha się brutalnie powiedzieć małemu dziecku, że jest przyczyną jej nieszczęścia. Eva nie potrafi być szczęśliwa i skutecznie uniemożliwia to innym.W zapowiedziach i zwiastunach Kevin kreowany jest na "demoniczną" postać. I rzeczywiście - Kevin jest socjopatą. Najważniejsze jest jednak to, co sprawiło, że chłopak stał się tym, kim jest. Okazuje się bowiem, że w jego zachowaniu nie ma nic szatańskiego czy nadprzyrodzonego – Kevin inny być po prostu nie mógł.
Choć „Musimy porozmawiać o Kevinie" nie jest obrazem łatwym, to jednak warto poświęcić mu czas. O Kevinie bowiem rozmawiać trzeba.