Pałac Kultury lepszy niż Prawo i Sprawiedliwość
Dodano:
- Ponadto uważam, że w miejscu Pałacu Kultury powinien powstać park centralny dla Warszawy - tymi słowami Radosław Sikorski zakończył swoje sejmowe przemówienie dotyczące... polskiej prezydencji w UE. Niedługo potem na głowę szefa MSZ posypały się gromy ciskane przez obrońców symbolu Warszawy, którym z kolei dostało się od zrażonych do "sowieckiego pomnika" hurapatriotów. I ferment gotowy - zgodnie z planem Sikorskiego.
Radosław Sikorski co jakiś czas nawołuje do zburzenia Pałacu Kultury i Nauki. W listopadzie 2009 roku zrównanie z ziemią kompleksu zwanego potocznie PeKiNem nazwał "momentem katharsis nowego początku" i, dla porównania, przypomniał warszawskich patriotów, którzy w 1918 roku rozebrali symbolizującą ponoć rosyjski zabór cerkiew. Sikorski wezwał więc współczesnych patriotów do podobnej demonstracji - skoro cerkiew została już rozebrana teraz czas rozebrać drapiący chmury na warszawskim Śródmieściu symbol sowieckiego zniewolenia. - Lepszy byłby park z trawką, ze stawem, gdzie warszawiacy mogliby chodzić na pikniki - argumentował Sikorski.
Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie pikników w ścisłym centrum Warszawy, nieopodal zatłoczonych Alei Jerozolimskich, dwóch stacji metra, dwóch dworców, sklepów, centrów handlowych i przewijających się między już otaczającymi PeKiN drzewami gromad żebrzących pijaczków. Nie wyobrażam też sobie, gdzie Sikorski chciałby przenieść wszystkie mieszczące się w Pałacu Kultury i Nauki instytucje, takie jak np. Muzeum Techniki, władze Polskiej Akademii Nauk czy Collegium Civitas. Gdzie przenieślibyśmy Salę Kongresową i Międzynarodowe Targi Książki? Nie wiem. Lecz ani ja, ani państwo nie muszą tego dociekać. Bo Pałac Kultury i Nauki w 2007 roku został wpisany do rejestru zabytków i zburzyć go nie wypada. O co więc chodzi ministrowi Sikorskiemu?
Żonglując emocjami wyborców politycy chętnie sięgają po symbole - zarówno te zakorzenione w świadomości obywateli, jak i naprędce wykreowane na potrzeby PR-u. Patriotyzm jest jednym z takich symboli - a najlepiej jeśli jest to patriotyzm zabarwiony burzliwą historią naszego dzielnego narodu. Gdy w grę wchodzą historyczne rachunki krzywd nawet burzenie cerkwi, która nie symbolizuje zaboru, lecz co najwyżej prawosławie, można obrócić w bohaterski czyn. A przecież każdy chce być bohaterem. Dlaczego więc do tej pory nie zburzyliśmy Pałacu Kultury i Nauki? Bo żaden z niego symbol. Rozwód PeKiNu ze Stalinem przeprowadzono już dawno, a 1955 rok, w którym zakończono budowę Pałacu, to dla większości Polaków odległa prehistoria. Dziś Pałac Kultury i Nauki, zamiast nazwiska Stalina, zdobi logo WOŚP, albo tęczowe barwy sygnalizujące, że oto przez Warszawę przechodzi Parada Równości. Kilka dni temu spacerując Placem Defilad rzuciły mi się w oczy paznokcie jednego z zaklętych w socrealistyczny pomnik mężczyzny, które ktoś pomalował na różowo - jak widać młodzież na swój sposób mierzy się z reliktami socjalizmu. Nie trzeba więc niczego burzyć - wystarczy reinterpretować.
Nie o symbolikę i bohaterskie czyny chodzi jednak ministrowi Sikorskiemu. Bo powiedzcie szczerze, drodzy czytelnicy, co zapamiętaliście z przemówienia szefa MSZ? Słowa o sukcesach polskiej prezydencji? O wzroście pozycji Rzeczpospolitej na międzynarodowej arenie? O nabytym przez rząd cennym doświadczeniu? Czy może o burzeniu Pałacu Kultury - słowa, które nijak do przemówienia Sikorskiego nie pasowały. Czy minister się zapomniał? A może mówi to, co mu ślina na język przyniesie? Nie. Po prostu żaden rząd nie lubi mówić o sobie i o swoich sukcesach - zwłaszcza, gdy tych sukcesów nie ma. Prezydencja do Polski przyszła, po czym sobie z Polski poszła - i w zasadzie żaden Polak jej na swojej drodze nie spotkał. Dowiedział się za to dwóch ważnych rzeczy. Po pierwsze, że nie należąc do strefy euro w naprawdę ważnych unijnych sprawach Polska nie decyduje o niczym, nawet jeśli Tusk przemawia w Parlamencie Europejskim, którego obrady prowadzi Jerzy Buzek. Po drugie, że prezydencja w UE posiada jeszcze mniej władzy niż prezydent w Polsce - nie dość, że to wyłącznie funkcja reprezentacyjna, to w dodatku nawet prawa weta do niej nie dołączono.
Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie pikników w ścisłym centrum Warszawy, nieopodal zatłoczonych Alei Jerozolimskich, dwóch stacji metra, dwóch dworców, sklepów, centrów handlowych i przewijających się między już otaczającymi PeKiN drzewami gromad żebrzących pijaczków. Nie wyobrażam też sobie, gdzie Sikorski chciałby przenieść wszystkie mieszczące się w Pałacu Kultury i Nauki instytucje, takie jak np. Muzeum Techniki, władze Polskiej Akademii Nauk czy Collegium Civitas. Gdzie przenieślibyśmy Salę Kongresową i Międzynarodowe Targi Książki? Nie wiem. Lecz ani ja, ani państwo nie muszą tego dociekać. Bo Pałac Kultury i Nauki w 2007 roku został wpisany do rejestru zabytków i zburzyć go nie wypada. O co więc chodzi ministrowi Sikorskiemu?
Żonglując emocjami wyborców politycy chętnie sięgają po symbole - zarówno te zakorzenione w świadomości obywateli, jak i naprędce wykreowane na potrzeby PR-u. Patriotyzm jest jednym z takich symboli - a najlepiej jeśli jest to patriotyzm zabarwiony burzliwą historią naszego dzielnego narodu. Gdy w grę wchodzą historyczne rachunki krzywd nawet burzenie cerkwi, która nie symbolizuje zaboru, lecz co najwyżej prawosławie, można obrócić w bohaterski czyn. A przecież każdy chce być bohaterem. Dlaczego więc do tej pory nie zburzyliśmy Pałacu Kultury i Nauki? Bo żaden z niego symbol. Rozwód PeKiNu ze Stalinem przeprowadzono już dawno, a 1955 rok, w którym zakończono budowę Pałacu, to dla większości Polaków odległa prehistoria. Dziś Pałac Kultury i Nauki, zamiast nazwiska Stalina, zdobi logo WOŚP, albo tęczowe barwy sygnalizujące, że oto przez Warszawę przechodzi Parada Równości. Kilka dni temu spacerując Placem Defilad rzuciły mi się w oczy paznokcie jednego z zaklętych w socrealistyczny pomnik mężczyzny, które ktoś pomalował na różowo - jak widać młodzież na swój sposób mierzy się z reliktami socjalizmu. Nie trzeba więc niczego burzyć - wystarczy reinterpretować.
Nie o symbolikę i bohaterskie czyny chodzi jednak ministrowi Sikorskiemu. Bo powiedzcie szczerze, drodzy czytelnicy, co zapamiętaliście z przemówienia szefa MSZ? Słowa o sukcesach polskiej prezydencji? O wzroście pozycji Rzeczpospolitej na międzynarodowej arenie? O nabytym przez rząd cennym doświadczeniu? Czy może o burzeniu Pałacu Kultury - słowa, które nijak do przemówienia Sikorskiego nie pasowały. Czy minister się zapomniał? A może mówi to, co mu ślina na język przyniesie? Nie. Po prostu żaden rząd nie lubi mówić o sobie i o swoich sukcesach - zwłaszcza, gdy tych sukcesów nie ma. Prezydencja do Polski przyszła, po czym sobie z Polski poszła - i w zasadzie żaden Polak jej na swojej drodze nie spotkał. Dowiedział się za to dwóch ważnych rzeczy. Po pierwsze, że nie należąc do strefy euro w naprawdę ważnych unijnych sprawach Polska nie decyduje o niczym, nawet jeśli Tusk przemawia w Parlamencie Europejskim, którego obrady prowadzi Jerzy Buzek. Po drugie, że prezydencja w UE posiada jeszcze mniej władzy niż prezydent w Polsce - nie dość, że to wyłącznie funkcja reprezentacyjna, to w dodatku nawet prawa weta do niej nie dołączono.
No dobrze, ale co ma z tym wszystkim wspólnego Pałac Kultury i Nauki? Nic - ale ile można mówić o Prawie i Sprawiedliwości? Raz na rok wypada więc odwrócić uwagę wyborców od rządu jakimś innym chwytem. Burzenie Pałacu Kultury? Banalne, ale działa.