Danuśka z epoki analogów. Rozmowa z Olgą Szomańską
Dodano:
O babach na scenie i babach w nas - mówi w rozmowie z Martyną Wyrzykowską Olga Szomańska, której debiutancka, autorska płyta "Nówka" właśnie trafiła na sklepowe półki. Olga Szomańska, "Szoma" występuje w rock operze "Krzyżacy" autorstwa Marcina Kołaczkowskiego, Jacka Korczakowskiego i Hadriana Filipa Tabęckiego, gra w teatrach i śpiewa w zespole hip-hopowym.
Martyna Wyrzykowska: Szerszej publiczności znana jesteś ze współpracy z Piotrem Rubikiem i śpiewania utworów popularnych, ocenianych często jako tandetne. "Klaskanie u Rubika" pomogło Ci czy przeszkodziło w ogólnym rozrachunku?
Olga Szomańska: Na pewno nie będę się od tego odżegnywała. Z perspektywy czasu wciąż uważam, że sporo mnie to nauczyło. Wzięłam udział w oratorium Tu Es Petrus, które osiągnęło największy sukces medialny. Promujący je utwór "Niech mówią, że to nie jest miłość" zdobył wiele nagród na festiwalach muzycznych. W związku z tym brałam udział w wielu konkursach, zobaczyłam jak to wygląda od kulis, dużo dała mi też współpraca ze wspaniałymi solistami, orkiestrą, chórem i samym Piotrem. Nieczęsto się zdarza, by wokalista czy aktor występował przed ośmio- czy dziesięciotysięczną publicznością, a ja miałam taką okazję.
Wspominasz i cenisz sobie współpracę z profesjonalistami. Teraz, podczas pracy nad rock operą "Krzyżacy", na scenie stykasz się z zarówno doświadczonymi aktorami, jak i ludźmi, którzy ze sceną teatralną stykają się po raz pierwszy.
Występ w "Krzyżakach" jest dla mnie niezwykle ważny. Dostałam kolejną ogromną szansę. To zupełnie inny rodzaj muzyki. Doskonale znajduję się w rocku, to coś co zawsze lubiłam. Wokaliści, z którymi współpracuję przy "Krzyżakach" są zupełnie inni niż ci, z którymi śpiewałam u Rubika w oratoriach, ale to równie wspaniałe doświadczenie.
Co możesz powiedzieć na temat granej przez Ciebie postaci Danuśki? To bohaterka delikatna. Czy jest Ci w jakiś sposób bliska? A może coś w niej zmieniłaś?
Jest mi bliska, ale moja Danusia nie jest Danusią sienkiewiczowską. Spektakl "Krzyżacy" też nie jest umiejscowiony w czasach przedstawionych w powieści, tylko we współczesności. Mówi on o patriotyzmie i miłości, ale osadzonych w dniu dzisiejszym. Natomiast co do mojej Danusi? Jest silna, wie czego chce, a chce Zbyszka. Jest silna i gotowa do walki o swojego mężczyznę. Poza tym song, który śpiewam "Mój ci" jest nie tyle romantyczną balladą, ile bardzo rockowym numerem. Moja Danusia nie jest więc delikatną dziewczynką, ale dorosłą babą z krwi i kości.
Tak jak Twoja postać, tak też cała historia została zmodyfikowana. Skupiliście się w szczególności na wątku miłosnym i historycznym. Marcin Kołaczkowski przyznał, że całą powieść przeczytał od deski do deski dopiero, gdy w jego głowie zrodził się pomysł stworzenia rock opery. Jak Ty wspominasz szkolną przygodę z "Krzyżakami" i co sądzisz o powszechnej niechęci do czytania tego, co nam Sienkiewicz "ku pokrzepieniu serc"... ?
Ja miałam doskonałą nauczycielkę od polskiego, więc literatura była mi bardzo bliska. Sienkiewiczowskie dzieła były trudne do przebrnięcia, ale jako że zdawałam z nich maturę, musiałam je przeczytać. Nasz spektakl daje widzowi większą szansę zrozumienia tej historii. Książka może nam się nie podobać, ale podana w formie rock opery jest ofertą dla młodej publiczności. Tak samo jak zaangażowanie wybitnych wokalistów. Fantastycznym pomysłem było na przykład obsadzenie Artura Gadowskiego w roli króla Jagiełły. To dobry zabieg marketingowy.
Myślisz, że to może być wersja "Krzyżaków" dla pokolenia Xboxa? Czy może w pewnym stopniu, zastąpić na przykład film Forda?
Myślę, że powinniśmy zarówno przeczytać książkę, obejrzeć film, jak i obejrzeć naszą rock operę. Natomiast jeśli ktoś nie przebrnął przez książkę i nie oglądał filmu, to niech przyjdzie do nas i choć w tej formie troszeczkę liźnie polskiej literatury, bo są to naprawdę piękne i ważne dzieła.
A czy oderwane od choreografii i scenografii piosenki z "Krzyżaków" mają szansę żyć swoim życiem, tak jak choćby te z oratorium?
Oj, zdecydowanie. 8 czerwca w sklepach dostępna będzie płyta z piosenkami z "Krzyżaków", odbędzie się także kolejny spektakl w Sali Kongresowej, promujący tę płytę. Każda z tych piosenek jest wyjątkowa, mogą być spokojnie puszczane na antenach największych nawet rozgłośni radiowych. Teksty autorstwa pana Jacka Korczakowskiego są na tyle współczesne, że o ile w trakcie spektaklu wiadomo, że chodzi o kontekst krzyżacki, to oderwane od niego mogą spokojnie żyć własnym życiem.
Paweł Kukiz, grający w rock operze rolę Konrada von Jungingena, odczytuje tych "Krzyżaków" na dwa sposoby. Z jednej strony, jako klasyczną sienkiewiczowską historię, a z drugiej w kontekście zeszłorocznych wydarzeń. Dostrzegasz to, stworzone już po napisaniu scenariusza, drugie dno?
To indywidualna sprawa każdego widza. Każdą z tych z ballad, na przykład tę śpiewaną przeze mnie i Maćka Silskiego "Dopiero miłość", możemy odnosić do współczesnych wydarzeń, nawet do beatyfikacji papieża. Paweł jest kontrowersyjną osobą, a wygłaszane przez niego opinie pokazują po prostu jego osobowość. Na pewno ostatni utwór, śpiewany przez Pawła i Katarzynę Jamróz, w którym padają słowa "Krzyż nie to miał znaczyć, miał nadzieję dać", mogą zabrzmieć dwuznacznie. To co się rok temu działo w Polsce, ten szał wokół krzyża, sięgał poziomu sporej korby. A krzyż nie to miał znaczyć.
Wspomniałaś, że Twoja Danuśka to baba. Mówię o tym w kontekście autorskiej płyty, którą właśnie promujesz. "Nówka" skierowana jest do kobiet, ale próbujesz w swoich piosenkach dokonać także oceny swojej słuchaczki. Współczesna Polka też jest babą?
To baba i nie baba. Baba, która doskonale radzi sobie w dzisiejszych czasach. Może być doskonałą szefową, fantastyczną kochanką, świetnym przyjacielem i genialną matką, ale też kobietą, która potrzebuje miłości, szacunku, zrozumienia i chce być czasem noszona na rękach. Mam wrażenie, że funkcjonuje wciąż bardzo silny, stworzony przez mężczyzn stereotyp, według którego, jeśli kobieta piastuje wysokie stanowisko, już nie potrzebuje noszenia na rękach.
To wynik Twoich obserwacji i przemyśleń, czy może osobistych doświadczeń?
Są to w stu procentach efekty moich własnych przemyśleń, na byciu kobietą znam się przecież najlepiej. Widzę także, co dzieje się w życiu moich przyjaciół, słucham rozmów kobiet, więc po zebraniu tych wszystkich doświadczeń zdecydowałam się nagrać płytę dla kobiet, która jest jednocześnie drogowskazem dla mężczyzn.
Dokąd ten drogowskaz prowadzi? Czego mogą się od Ciebie nauczyć faceci?
Chodzi o to, jak sprawić, by kobieta była szczęśliwa i żeby uniknąć podstawowych błędów. Warto jest na przykład nauczyć się dostrzegać słabości nawet w silnych kobietach. A czy w show businessie panuje patriarchat? Spotkałaś się z jakąś formą dyskryminacji kobiet w Twojej branży?
Akurat w show businessie jest więcej śpiewających i grających na scenie kobiet, więc nie ma tu dyskryminacji, ale wielu facetom, widzącym dobrą aktorkę lub świetną wokalistkę, czy szefową firmy natychmiast nasuwa się myśl, że dostała to "przez tyłek" albo dzięki urodzie. To jest własnie dyskryminacja. Mimo wszystko podziwiam kobiety, które za wszelką cenę dążą do celu i coraz częściej go osiągają. Jesteśmy silne, genetycznie stworzone do pracy, rodzenia dzieci i przeróżnych działań, ale nie mamy dobrej opinii wśród mężczyzn.
Wracając do płyty. Wcześniej miałaś komfort przychodzenia "na gotowe". Ktoś przygotowywał dla Ciebie teksty, muzykę, brał odpowiedzialność za ewentualną porażkę. Tym razem podjęłaś się realizacji projektu autorskiego. Z jakimi trudnościami się spotkałaś?
Masz rację, rzeczywiście dotąd nie brałam odpowiedzialności za to, w czym brałam udział. Po prostu zapraszano mnie, a ja musiałam tylko nauczyć się tekstu, dobrze wyglądać i nie zachorować. Bardzo długo czekałam na wydanie własnej płyty, może dlatego że nie byłam na nią gotowa. Nie chciałam robić odgrzewanych kotletów, ani decydować się na to, by ktoś pisał dla mnie teksty. Mam światu za dużo do zaoferowania, by zostawiać to innym. Z Marcinem Partyką tworzyliśmy płytę z półtora roku. Mogliśmy ją skończyć znacznie wcześniej, nie chcieliśmy jej jednak robić na siłę. Chcieliśmy, by każdy dźwięk i każdy tekst był nasz i płynący z serca, więc nie chcieliśmy, by ograniczały nas terminy.
To właśnie dlatego wybrałaś początkującą na rynku wytwórnię Sztukoteka?
Tak, ona jest jeszcze mało znana, ale niezależna. Sztukoteka dała mi szansę i kredyt zaufania. Dzięki temu jest to projekt autorski od początku do końca. Od okładki, przez teksty, muzykę, to jestem w pełni ja. To jest takie moje dziecko, z którego jestem niezwykle dumna. Myślę, że także za dwa, trzy, dziesięć lat, będę zadowolona z tego jak wyglądała moja pierwsza płyta. Oczywiście wcześniej ludzie też pisali dla mnie wielokrotnie przepiękne teksty i do tej pory z niektórymi się utożsamiam. Tak było choćby z niektórymi utworami Piotra Rubika, który pisze naprawdę piękne piosenki. Zrobiono mu tak złą prasę, ośmieszającą jego oratoria, a należałoby najpierw wybrać się na jego koncert. Większość osób pisząca negatywne recenzje nawet nie miała okazji usłyszeć oratorium na żywo, czasem nawet nie przesłuchali płyty.
Wracając do tego, co mówiłaś na temat braku pośpiechu podczas tworzenia płyty, przypomina mi się jak opowiadałaś o początkowej blokadzie w trakcie nagrywania. Wspomniałaś, że Marcin Partyka kazał ci założyć buty i...
Tak, ale to już było w momencie, gdy zaczęliśmy pracę w studio. Wcześniej spotykaliśmy się w mieszkaniu Marcina, gdy mieliśmy na to ochotę i na spokojnie tworzyliśmy kolejne piosenki. To były bardzo fajne momenty, poznawaliśmy się muzycznie, kłóciliśmy się o dobór instrumentów i ich brzmienie. Pracowaliśmy nad każdym numerem, aż osiągnęliśmy konsensus. Nic nas nie goniło. Dzięki temu płyta jest wymuskana.
Natomiast samo nagrywanie...
Zdecydowaliśmy się nagrywać wszystkich muzyków razem. Oddzielnie nagrywali tylko Symfonia Viva, orkiestra kameralna Tomasza Radziwonowicza, waltornie Feliksa Gmitruka, akordeon Klaudiusza Barana. Ale skład podstawowy, czyli gitara basowa, elektryczna, perkusja, czy klawisze nagrywaliśmy razem, więc ja dzień w dzień, od rana do wieczora śpiewałam z chłopcami. Kiedy przyszło do nagrywania moich partii, byłam już po prostu zmęczona. Kosztowało mnie to także dużo emocjonalnie. W studio nagrywałam już wiele razy przeróżne materiały, co nigdy nie sprawiało mi trudności, ale tym razem stanęłam przed mikrofonem i pomyślałam: "O matko jedyna, teraz muszę pokazać siebie, muszę zaśpiewać czysto, pokazać emocje. Później zdecydowaliśmy się na singiel "Ona to ja", numer, który nagrywaliśmy jako pierwszy i miałam przy nim blokadę. Właśnie wtedy Partyka powiedział: "Zakładaj buty, idziemy biegać". Biegaliśmy długo po lesie, dał mi niezły wycisk, ale zmotywował mnie i zbudował tymi słowami na tyle, że po powrocie stanęłam przed mikrofonem i pomyślałam: "To jest mój czas" i dałam radę.
A 13 kwietnia, po pierwszym koncercie promującym nową płytę również czułaś, że teraz jest Twój czas?
Zdecydowanie. Poczułam, że w jakiś sposób urodziłam się na nowo. Kiedy stanęłam na scenie, mając za plecami fantastycznych muzyków, a u swojego boku Marcina Partykę biorącego za ten materiał taką samą odpowiedzialność jak ja, a przed sobą wspaniałą publikę, czułam że to dobry czas na odbicie się od artystycznej przeszłości i rozpoczęcie nowego życia.
Singiel "Ona to ja" promujący płytę, może być rzeczywiście dla znających się jedynie z "rubikowej" odsłony, niemałym zaskoczeniem. Tak samo zresztą jak teledysk do niego. To właśnie jest Twoja prawdziwa natura? Poprzednie wcielenia, były jedynie odgrywane, czy także w nich możemy zobaczyć Ciebie?
Absolutnie jedna i druga natura jest moja. Przyjaciele, których od lat nie widziałam dzwonią, albo przychodzą i nie mogą się nadziwić jak niewiele się przez cały ten czas zmieniłam. Nie wolno mi się odcinać od tego, co było u Piotra. W "Nówce" to ta sama osoba, tylko inaczej podana. To jest muzyka stricte rozrywkowa, a teledysk zrobiony metodą poklatkową, jest bardzo nowoczesny i ma niewiele ma wspólnego z klasycznym i z prostą fabułą teledyskiem do "Niech mówią, że to nie jest miłość". Mój teledysk jest dość abstrakcyjny, ale to wciąż jestem ja. Ja, która śpiewam u Rubika, ja, która śpiewam Danuśkę, ja, która śpiewam swoje.
A skąd wziął się pomysł na ten abstrakcyjny teledysk, różowego potwora i poklatkowe nagrywanie?
Poznałam dwóch bardzo ciekawych twórców - Mateusza Felsmanna, który jest pomysłodawcą okładki do płyty i brał udział przy realizacji teledysku oraz Leona Partykę, fantastycznego malarza, a przy okazji brata Marcina Partyki, współtwórcy płyty. Po rozmowach zdecydowaliśmy się zrobić coś, co w Polsce jest mało popularne, czyli teledysk poklatkowy. Pracowaliśmy nad realizacją wiele godzin, a później całe tygodnie trwał montaż. Zostało zrobione ponad cztery tysiące zdjęć, a każdy rekwizyt przestawialiśmy co chwilę o milimetr. Pomysł powstał także w trakcie rozmów o piosence "Ona to ja". Nie chcieliśmy pokazywać wprost tego, o czym ona mówi - że bardzo często mężczyźni zostawiając nas odchodzą do kobiet, które są do nas bardzo podobne, są niemal naszym lustrzanym odbiciem, że nie możemy liczyć na mężczyzn i że właśnie w tym konkretnym momencie jest nam najgorzej na świecie. Metaforą tej "innej" wchodzącej w naszą skórę jest właśnie różowy potwór, pozornie słodziutki, różowiutki, który wpierdzielił z korzeniami całe nasze życie.
Czy reszta płyty, a może i kolejne teledyski, również utrzymują się w tym klimacie? W nich również postarasz się przełamać żartem poważne tematy?
Oczywiście, bo zarówno ja, jak i ludzie, z którymi pracowałam mamy do siebie ogromny dystans. Nie wiem jak będą wyglądały następne teledyski, ale na pewno cała płyta taka jest. Większość piosenek ma bardzo poważne teksty, ale muzyka do nich jest bardzo nowoczesna. Ta płyta jest w połowie nostalgiczna, liryczna, natomiast w drugiej żywiołowa i energiczna.
Zastanawia mnie tytuł Twojej płyty - "Nówka". Miałaś na myśli to, że jest czymś nowym na rynku, pokazuje Twoje nowe oblicze, czy jeszcze coś innego?
Ta płyta otwiera zupełnie nowy etap w moim życiu. Natomiast tytuł miał być grą słów - Szoma, bo tak nazywają mnie przyjaciele i nówka. Kiedy nagrywaliśmy z Partyką piosenki, Marcin zapisując jeden z nowszych numerów, nazwał go własnie "Szomanówką". Teraz nazywa się "Jak oddychać". Później wpadliśmy na pomysł, by nazwać tak całą płytę, ale zdecydowaliśmy, że będzie lepiej, gdy sami słuchacze sobie połączą te dwa człony. Mam nadzieję, że ktoś szukając tej płyty powie po prostu "Daj szomanówkę".
Domyślam się, że pomysł nagrania autorskiej płyty siedział z tyłu Twojej głowy od zawsze. Kiedy jednak podjęłaś pierwsze konkretne działania prowadzące do wydania "Nówki"?
Pomysł na płytę wpadł mi do głowy kiedy miałam cztery lata, myślałam wtedy, że będzie to płyta analogowa, bo ja jeszcze jestem z tych czasów! (śmiech) Zawsze chciałam nagrać solową płytę. Do któregoś momentu wierzyłam, że to pójdzie szybko i wszystko się uda. Po drodze jednak zdarzyło się parę rzeczy, które podcięły, albo nawet odcięły mi skrzydła. Nie miałam sił, wiary ani czasu na nagranie płyty. Jeśli w show businessie nie trafi się na ludzi, którzy będą kopali cię w tyłek i motywowali, wspierali, wmawiali, że idziesz dobrą drogą, że warto, to jest ciężko. Artysta jest osobą mocno destrukcyjną. Często myślałam, że tyle mam światu do zaoferowania, a za chwilę bałam się jak ja to wszystko napiszę, nagram, gdzie znajdę ludzi, którzy mi pomogą? Ze zwykłego strachu tego nie robiłam. W końcu jednak spotkałam ludzi, którzy pomogli mi życiowo jako kobiecie i artystce, uwierzyli we mnie i dzięki nim ja także w siebie uwierzyłam.
Podkreślasz przede wszystkim to, że "Nówka" jest płytą w pełni autorską. Nawet przy okazji takiego projektu, twórca musi jednak czerpać skądś inspiracje. Na kim Ty się wzorowałaś?
Pochodzę z muzycznej rodziny, od maleńkości słuchałam Kabaretu Starszych Panów, Ewy Bem, Grażyny Łobaszewskiej, Hanny Banaszak. Podziwiałam nie tylko ich wokal, ale także autorów tekstów. Później moje horyzonty muzyczne stopniowo się rozszerzały, także na muzykę zagraniczną. Uwielbiam na przykład Jamiroquai, na którego koncert zawsze bardzo chciałam pojechać. Niestety, kiedy grali w Polsce, a było to 21 czerwca... (do kawiarni wchodzi kobieta, a Ola zaczyna się śmiać) ... właśnie chciałam opowiedzieć o wyrwaniu zęba, przez co spuchła mi twarz i nie mogłam pójść na koncert i w tym momencie weszła moja dentystka! A z Polski? Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie dorównać Grażynie Łobaszewskiej.
A teksty? Jesteś autorką większości utworów na swojej płycie.
Jeśli o nie chodzi, to wypływają z mojej wrażliwości, a nie inspiracji kimkolwiek. Co ciekawe, na przykład tekst utworu "Malutka" to słowa, które początkowo napisałam w s-msie. Zachowałam tę wiadomość i postanowiłam zrobić z niej piosenkę.
Pozostaje mi tylko zapytać co dalej? Płyta gotowa, "Krzyżacy" zbierają świetne recenzje, grasz w teatrach...
Mam nadzieję, że będę grała koncerty, dają one niezwykłą energię. Na scenie czuję się wyzwolona. Poza tym cały czas występuję w Teatrze Rampa, śpiewam też w zespole hip- hopowym Full Power Spirit i jeżdżę z chłopakami po całej Polsce. Czerwiec, maj i lipiec to miesiące, w których będziemy szczególnie zapracowani. Będziemy też robić wszystko, by dostać się na festiwale dające szansę pokazania się szerszej publice i żeby coraz więcej kobiet odnalazło siebie w "Nówce". Po koncercie promocyjnym przyszło do mnie mnóstwo kobiet w różnym wieku, mówiąc, że tą płytą wyśpiewałam ich życie. Będę więc grać, grać, grać. Wiele razy podcinano mi skrzydła, ale teraz mam mocne, żelazne. Nikt ich nie odrąbie.
Martyna Wyrzykowska: Szerszej publiczności znana jesteś ze współpracy z Piotrem Rubikiem i śpiewania utworów popularnych, ocenianych często jako tandetne. "Klaskanie u Rubika" pomogło Ci czy przeszkodziło w ogólnym rozrachunku?
Olga Szomańska: Na pewno nie będę się od tego odżegnywała. Z perspektywy czasu wciąż uważam, że sporo mnie to nauczyło. Wzięłam udział w oratorium Tu Es Petrus, które osiągnęło największy sukces medialny. Promujący je utwór "Niech mówią, że to nie jest miłość" zdobył wiele nagród na festiwalach muzycznych. W związku z tym brałam udział w wielu konkursach, zobaczyłam jak to wygląda od kulis, dużo dała mi też współpraca ze wspaniałymi solistami, orkiestrą, chórem i samym Piotrem. Nieczęsto się zdarza, by wokalista czy aktor występował przed ośmio- czy dziesięciotysięczną publicznością, a ja miałam taką okazję.
Wspominasz i cenisz sobie współpracę z profesjonalistami. Teraz, podczas pracy nad rock operą "Krzyżacy", na scenie stykasz się z zarówno doświadczonymi aktorami, jak i ludźmi, którzy ze sceną teatralną stykają się po raz pierwszy.
Występ w "Krzyżakach" jest dla mnie niezwykle ważny. Dostałam kolejną ogromną szansę. To zupełnie inny rodzaj muzyki. Doskonale znajduję się w rocku, to coś co zawsze lubiłam. Wokaliści, z którymi współpracuję przy "Krzyżakach" są zupełnie inni niż ci, z którymi śpiewałam u Rubika w oratoriach, ale to równie wspaniałe doświadczenie.
Co możesz powiedzieć na temat granej przez Ciebie postaci Danuśki? To bohaterka delikatna. Czy jest Ci w jakiś sposób bliska? A może coś w niej zmieniłaś?
Jest mi bliska, ale moja Danusia nie jest Danusią sienkiewiczowską. Spektakl "Krzyżacy" też nie jest umiejscowiony w czasach przedstawionych w powieści, tylko we współczesności. Mówi on o patriotyzmie i miłości, ale osadzonych w dniu dzisiejszym. Natomiast co do mojej Danusi? Jest silna, wie czego chce, a chce Zbyszka. Jest silna i gotowa do walki o swojego mężczyznę. Poza tym song, który śpiewam "Mój ci" jest nie tyle romantyczną balladą, ile bardzo rockowym numerem. Moja Danusia nie jest więc delikatną dziewczynką, ale dorosłą babą z krwi i kości.
Tak jak Twoja postać, tak też cała historia została zmodyfikowana. Skupiliście się w szczególności na wątku miłosnym i historycznym. Marcin Kołaczkowski przyznał, że całą powieść przeczytał od deski do deski dopiero, gdy w jego głowie zrodził się pomysł stworzenia rock opery. Jak Ty wspominasz szkolną przygodę z "Krzyżakami" i co sądzisz o powszechnej niechęci do czytania tego, co nam Sienkiewicz "ku pokrzepieniu serc"... ?
Ja miałam doskonałą nauczycielkę od polskiego, więc literatura była mi bardzo bliska. Sienkiewiczowskie dzieła były trudne do przebrnięcia, ale jako że zdawałam z nich maturę, musiałam je przeczytać. Nasz spektakl daje widzowi większą szansę zrozumienia tej historii. Książka może nam się nie podobać, ale podana w formie rock opery jest ofertą dla młodej publiczności. Tak samo jak zaangażowanie wybitnych wokalistów. Fantastycznym pomysłem było na przykład obsadzenie Artura Gadowskiego w roli króla Jagiełły. To dobry zabieg marketingowy.
Myślisz, że to może być wersja "Krzyżaków" dla pokolenia Xboxa? Czy może w pewnym stopniu, zastąpić na przykład film Forda?
Myślę, że powinniśmy zarówno przeczytać książkę, obejrzeć film, jak i obejrzeć naszą rock operę. Natomiast jeśli ktoś nie przebrnął przez książkę i nie oglądał filmu, to niech przyjdzie do nas i choć w tej formie troszeczkę liźnie polskiej literatury, bo są to naprawdę piękne i ważne dzieła.
A czy oderwane od choreografii i scenografii piosenki z "Krzyżaków" mają szansę żyć swoim życiem, tak jak choćby te z oratorium?
Oj, zdecydowanie. 8 czerwca w sklepach dostępna będzie płyta z piosenkami z "Krzyżaków", odbędzie się także kolejny spektakl w Sali Kongresowej, promujący tę płytę. Każda z tych piosenek jest wyjątkowa, mogą być spokojnie puszczane na antenach największych nawet rozgłośni radiowych. Teksty autorstwa pana Jacka Korczakowskiego są na tyle współczesne, że o ile w trakcie spektaklu wiadomo, że chodzi o kontekst krzyżacki, to oderwane od niego mogą spokojnie żyć własnym życiem.
Paweł Kukiz, grający w rock operze rolę Konrada von Jungingena, odczytuje tych "Krzyżaków" na dwa sposoby. Z jednej strony, jako klasyczną sienkiewiczowską historię, a z drugiej w kontekście zeszłorocznych wydarzeń. Dostrzegasz to, stworzone już po napisaniu scenariusza, drugie dno?
To indywidualna sprawa każdego widza. Każdą z tych z ballad, na przykład tę śpiewaną przeze mnie i Maćka Silskiego "Dopiero miłość", możemy odnosić do współczesnych wydarzeń, nawet do beatyfikacji papieża. Paweł jest kontrowersyjną osobą, a wygłaszane przez niego opinie pokazują po prostu jego osobowość. Na pewno ostatni utwór, śpiewany przez Pawła i Katarzynę Jamróz, w którym padają słowa "Krzyż nie to miał znaczyć, miał nadzieję dać", mogą zabrzmieć dwuznacznie. To co się rok temu działo w Polsce, ten szał wokół krzyża, sięgał poziomu sporej korby. A krzyż nie to miał znaczyć.
Wspomniałaś, że Twoja Danuśka to baba. Mówię o tym w kontekście autorskiej płyty, którą właśnie promujesz. "Nówka" skierowana jest do kobiet, ale próbujesz w swoich piosenkach dokonać także oceny swojej słuchaczki. Współczesna Polka też jest babą?
To baba i nie baba. Baba, która doskonale radzi sobie w dzisiejszych czasach. Może być doskonałą szefową, fantastyczną kochanką, świetnym przyjacielem i genialną matką, ale też kobietą, która potrzebuje miłości, szacunku, zrozumienia i chce być czasem noszona na rękach. Mam wrażenie, że funkcjonuje wciąż bardzo silny, stworzony przez mężczyzn stereotyp, według którego, jeśli kobieta piastuje wysokie stanowisko, już nie potrzebuje noszenia na rękach.
To wynik Twoich obserwacji i przemyśleń, czy może osobistych doświadczeń?
Są to w stu procentach efekty moich własnych przemyśleń, na byciu kobietą znam się przecież najlepiej. Widzę także, co dzieje się w życiu moich przyjaciół, słucham rozmów kobiet, więc po zebraniu tych wszystkich doświadczeń zdecydowałam się nagrać płytę dla kobiet, która jest jednocześnie drogowskazem dla mężczyzn.
Dokąd ten drogowskaz prowadzi? Czego mogą się od Ciebie nauczyć faceci?
Chodzi o to, jak sprawić, by kobieta była szczęśliwa i żeby uniknąć podstawowych błędów. Warto jest na przykład nauczyć się dostrzegać słabości nawet w silnych kobietach. A czy w show businessie panuje patriarchat? Spotkałaś się z jakąś formą dyskryminacji kobiet w Twojej branży?
Akurat w show businessie jest więcej śpiewających i grających na scenie kobiet, więc nie ma tu dyskryminacji, ale wielu facetom, widzącym dobrą aktorkę lub świetną wokalistkę, czy szefową firmy natychmiast nasuwa się myśl, że dostała to "przez tyłek" albo dzięki urodzie. To jest własnie dyskryminacja. Mimo wszystko podziwiam kobiety, które za wszelką cenę dążą do celu i coraz częściej go osiągają. Jesteśmy silne, genetycznie stworzone do pracy, rodzenia dzieci i przeróżnych działań, ale nie mamy dobrej opinii wśród mężczyzn.
Wracając do płyty. Wcześniej miałaś komfort przychodzenia "na gotowe". Ktoś przygotowywał dla Ciebie teksty, muzykę, brał odpowiedzialność za ewentualną porażkę. Tym razem podjęłaś się realizacji projektu autorskiego. Z jakimi trudnościami się spotkałaś?
Masz rację, rzeczywiście dotąd nie brałam odpowiedzialności za to, w czym brałam udział. Po prostu zapraszano mnie, a ja musiałam tylko nauczyć się tekstu, dobrze wyglądać i nie zachorować. Bardzo długo czekałam na wydanie własnej płyty, może dlatego że nie byłam na nią gotowa. Nie chciałam robić odgrzewanych kotletów, ani decydować się na to, by ktoś pisał dla mnie teksty. Mam światu za dużo do zaoferowania, by zostawiać to innym. Z Marcinem Partyką tworzyliśmy płytę z półtora roku. Mogliśmy ją skończyć znacznie wcześniej, nie chcieliśmy jej jednak robić na siłę. Chcieliśmy, by każdy dźwięk i każdy tekst był nasz i płynący z serca, więc nie chcieliśmy, by ograniczały nas terminy.
To właśnie dlatego wybrałaś początkującą na rynku wytwórnię Sztukoteka?
Tak, ona jest jeszcze mało znana, ale niezależna. Sztukoteka dała mi szansę i kredyt zaufania. Dzięki temu jest to projekt autorski od początku do końca. Od okładki, przez teksty, muzykę, to jestem w pełni ja. To jest takie moje dziecko, z którego jestem niezwykle dumna. Myślę, że także za dwa, trzy, dziesięć lat, będę zadowolona z tego jak wyglądała moja pierwsza płyta. Oczywiście wcześniej ludzie też pisali dla mnie wielokrotnie przepiękne teksty i do tej pory z niektórymi się utożsamiam. Tak było choćby z niektórymi utworami Piotra Rubika, który pisze naprawdę piękne piosenki. Zrobiono mu tak złą prasę, ośmieszającą jego oratoria, a należałoby najpierw wybrać się na jego koncert. Większość osób pisząca negatywne recenzje nawet nie miała okazji usłyszeć oratorium na żywo, czasem nawet nie przesłuchali płyty.
Wracając do tego, co mówiłaś na temat braku pośpiechu podczas tworzenia płyty, przypomina mi się jak opowiadałaś o początkowej blokadzie w trakcie nagrywania. Wspomniałaś, że Marcin Partyka kazał ci założyć buty i...
Tak, ale to już było w momencie, gdy zaczęliśmy pracę w studio. Wcześniej spotykaliśmy się w mieszkaniu Marcina, gdy mieliśmy na to ochotę i na spokojnie tworzyliśmy kolejne piosenki. To były bardzo fajne momenty, poznawaliśmy się muzycznie, kłóciliśmy się o dobór instrumentów i ich brzmienie. Pracowaliśmy nad każdym numerem, aż osiągnęliśmy konsensus. Nic nas nie goniło. Dzięki temu płyta jest wymuskana.
Natomiast samo nagrywanie...
Zdecydowaliśmy się nagrywać wszystkich muzyków razem. Oddzielnie nagrywali tylko Symfonia Viva, orkiestra kameralna Tomasza Radziwonowicza, waltornie Feliksa Gmitruka, akordeon Klaudiusza Barana. Ale skład podstawowy, czyli gitara basowa, elektryczna, perkusja, czy klawisze nagrywaliśmy razem, więc ja dzień w dzień, od rana do wieczora śpiewałam z chłopcami. Kiedy przyszło do nagrywania moich partii, byłam już po prostu zmęczona. Kosztowało mnie to także dużo emocjonalnie. W studio nagrywałam już wiele razy przeróżne materiały, co nigdy nie sprawiało mi trudności, ale tym razem stanęłam przed mikrofonem i pomyślałam: "O matko jedyna, teraz muszę pokazać siebie, muszę zaśpiewać czysto, pokazać emocje. Później zdecydowaliśmy się na singiel "Ona to ja", numer, który nagrywaliśmy jako pierwszy i miałam przy nim blokadę. Właśnie wtedy Partyka powiedział: "Zakładaj buty, idziemy biegać". Biegaliśmy długo po lesie, dał mi niezły wycisk, ale zmotywował mnie i zbudował tymi słowami na tyle, że po powrocie stanęłam przed mikrofonem i pomyślałam: "To jest mój czas" i dałam radę.
A 13 kwietnia, po pierwszym koncercie promującym nową płytę również czułaś, że teraz jest Twój czas?
Zdecydowanie. Poczułam, że w jakiś sposób urodziłam się na nowo. Kiedy stanęłam na scenie, mając za plecami fantastycznych muzyków, a u swojego boku Marcina Partykę biorącego za ten materiał taką samą odpowiedzialność jak ja, a przed sobą wspaniałą publikę, czułam że to dobry czas na odbicie się od artystycznej przeszłości i rozpoczęcie nowego życia.
Singiel "Ona to ja" promujący płytę, może być rzeczywiście dla znających się jedynie z "rubikowej" odsłony, niemałym zaskoczeniem. Tak samo zresztą jak teledysk do niego. To właśnie jest Twoja prawdziwa natura? Poprzednie wcielenia, były jedynie odgrywane, czy także w nich możemy zobaczyć Ciebie?
Absolutnie jedna i druga natura jest moja. Przyjaciele, których od lat nie widziałam dzwonią, albo przychodzą i nie mogą się nadziwić jak niewiele się przez cały ten czas zmieniłam. Nie wolno mi się odcinać od tego, co było u Piotra. W "Nówce" to ta sama osoba, tylko inaczej podana. To jest muzyka stricte rozrywkowa, a teledysk zrobiony metodą poklatkową, jest bardzo nowoczesny i ma niewiele ma wspólnego z klasycznym i z prostą fabułą teledyskiem do "Niech mówią, że to nie jest miłość". Mój teledysk jest dość abstrakcyjny, ale to wciąż jestem ja. Ja, która śpiewam u Rubika, ja, która śpiewam Danuśkę, ja, która śpiewam swoje.
A skąd wziął się pomysł na ten abstrakcyjny teledysk, różowego potwora i poklatkowe nagrywanie?
Poznałam dwóch bardzo ciekawych twórców - Mateusza Felsmanna, który jest pomysłodawcą okładki do płyty i brał udział przy realizacji teledysku oraz Leona Partykę, fantastycznego malarza, a przy okazji brata Marcina Partyki, współtwórcy płyty. Po rozmowach zdecydowaliśmy się zrobić coś, co w Polsce jest mało popularne, czyli teledysk poklatkowy. Pracowaliśmy nad realizacją wiele godzin, a później całe tygodnie trwał montaż. Zostało zrobione ponad cztery tysiące zdjęć, a każdy rekwizyt przestawialiśmy co chwilę o milimetr. Pomysł powstał także w trakcie rozmów o piosence "Ona to ja". Nie chcieliśmy pokazywać wprost tego, o czym ona mówi - że bardzo często mężczyźni zostawiając nas odchodzą do kobiet, które są do nas bardzo podobne, są niemal naszym lustrzanym odbiciem, że nie możemy liczyć na mężczyzn i że właśnie w tym konkretnym momencie jest nam najgorzej na świecie. Metaforą tej "innej" wchodzącej w naszą skórę jest właśnie różowy potwór, pozornie słodziutki, różowiutki, który wpierdzielił z korzeniami całe nasze życie.
Czy reszta płyty, a może i kolejne teledyski, również utrzymują się w tym klimacie? W nich również postarasz się przełamać żartem poważne tematy?
Oczywiście, bo zarówno ja, jak i ludzie, z którymi pracowałam mamy do siebie ogromny dystans. Nie wiem jak będą wyglądały następne teledyski, ale na pewno cała płyta taka jest. Większość piosenek ma bardzo poważne teksty, ale muzyka do nich jest bardzo nowoczesna. Ta płyta jest w połowie nostalgiczna, liryczna, natomiast w drugiej żywiołowa i energiczna.
Zastanawia mnie tytuł Twojej płyty - "Nówka". Miałaś na myśli to, że jest czymś nowym na rynku, pokazuje Twoje nowe oblicze, czy jeszcze coś innego?
Ta płyta otwiera zupełnie nowy etap w moim życiu. Natomiast tytuł miał być grą słów - Szoma, bo tak nazywają mnie przyjaciele i nówka. Kiedy nagrywaliśmy z Partyką piosenki, Marcin zapisując jeden z nowszych numerów, nazwał go własnie "Szomanówką". Teraz nazywa się "Jak oddychać". Później wpadliśmy na pomysł, by nazwać tak całą płytę, ale zdecydowaliśmy, że będzie lepiej, gdy sami słuchacze sobie połączą te dwa człony. Mam nadzieję, że ktoś szukając tej płyty powie po prostu "Daj szomanówkę".
Domyślam się, że pomysł nagrania autorskiej płyty siedział z tyłu Twojej głowy od zawsze. Kiedy jednak podjęłaś pierwsze konkretne działania prowadzące do wydania "Nówki"?
Pomysł na płytę wpadł mi do głowy kiedy miałam cztery lata, myślałam wtedy, że będzie to płyta analogowa, bo ja jeszcze jestem z tych czasów! (śmiech) Zawsze chciałam nagrać solową płytę. Do któregoś momentu wierzyłam, że to pójdzie szybko i wszystko się uda. Po drodze jednak zdarzyło się parę rzeczy, które podcięły, albo nawet odcięły mi skrzydła. Nie miałam sił, wiary ani czasu na nagranie płyty. Jeśli w show businessie nie trafi się na ludzi, którzy będą kopali cię w tyłek i motywowali, wspierali, wmawiali, że idziesz dobrą drogą, że warto, to jest ciężko. Artysta jest osobą mocno destrukcyjną. Często myślałam, że tyle mam światu do zaoferowania, a za chwilę bałam się jak ja to wszystko napiszę, nagram, gdzie znajdę ludzi, którzy mi pomogą? Ze zwykłego strachu tego nie robiłam. W końcu jednak spotkałam ludzi, którzy pomogli mi życiowo jako kobiecie i artystce, uwierzyli we mnie i dzięki nim ja także w siebie uwierzyłam.
Podkreślasz przede wszystkim to, że "Nówka" jest płytą w pełni autorską. Nawet przy okazji takiego projektu, twórca musi jednak czerpać skądś inspiracje. Na kim Ty się wzorowałaś?
Pochodzę z muzycznej rodziny, od maleńkości słuchałam Kabaretu Starszych Panów, Ewy Bem, Grażyny Łobaszewskiej, Hanny Banaszak. Podziwiałam nie tylko ich wokal, ale także autorów tekstów. Później moje horyzonty muzyczne stopniowo się rozszerzały, także na muzykę zagraniczną. Uwielbiam na przykład Jamiroquai, na którego koncert zawsze bardzo chciałam pojechać. Niestety, kiedy grali w Polsce, a było to 21 czerwca... (do kawiarni wchodzi kobieta, a Ola zaczyna się śmiać) ... właśnie chciałam opowiedzieć o wyrwaniu zęba, przez co spuchła mi twarz i nie mogłam pójść na koncert i w tym momencie weszła moja dentystka! A z Polski? Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie dorównać Grażynie Łobaszewskiej.
A teksty? Jesteś autorką większości utworów na swojej płycie.
Jeśli o nie chodzi, to wypływają z mojej wrażliwości, a nie inspiracji kimkolwiek. Co ciekawe, na przykład tekst utworu "Malutka" to słowa, które początkowo napisałam w s-msie. Zachowałam tę wiadomość i postanowiłam zrobić z niej piosenkę.
Pozostaje mi tylko zapytać co dalej? Płyta gotowa, "Krzyżacy" zbierają świetne recenzje, grasz w teatrach...
Mam nadzieję, że będę grała koncerty, dają one niezwykłą energię. Na scenie czuję się wyzwolona. Poza tym cały czas występuję w Teatrze Rampa, śpiewam też w zespole hip- hopowym Full Power Spirit i jeżdżę z chłopakami po całej Polsce. Czerwiec, maj i lipiec to miesiące, w których będziemy szczególnie zapracowani. Będziemy też robić wszystko, by dostać się na festiwale dające szansę pokazania się szerszej publice i żeby coraz więcej kobiet odnalazło siebie w "Nówce". Po koncercie promocyjnym przyszło do mnie mnóstwo kobiet w różnym wieku, mówiąc, że tą płytą wyśpiewałam ich życie. Będę więc grać, grać, grać. Wiele razy podcinano mi skrzydła, ale teraz mam mocne, żelazne. Nikt ich nie odrąbie.