Gaz, który uratował, ale i zabił zakładników
Według rozgłośni w szpitalach, do których kierowano blisko 700 wyzwolonych zakładników z teatru na Dubrowce dochodzi do zgonów pacjentów.
Bezwonny, pozbawiony koloru i niezauważalny gaz o natychmiastowym działaniu, w zasadzie nie powodujący ustania funkcji życiowych, ale niebezpieczny dla ludzi o słabym zdrowiu i alergików - tego najprawdopodobniej użyto w teatrze Nord - Ost.
Z upływem godzin, w miarę jak napływają informacje o kolejnych ofiarach wśród zakładników - rano było ich 10, pod koniec dnia 90 - obserwatorzy w Moskwie dochodzą do wniosku, że gaz był bardziej niebezpieczny, niż się wydawało.
Wpuszczony do wnętrza teatru zapewne przez kanały wentylacyjne, a także rozpylony przez eksplozje granatów użytych przez oddziały "Alfa" i "Wympieł" (pol. "chorągiewka), zaatakował terrorystów i zakładników tak podstępnie, że nikt nie zdawał sobie sprawy, iż traci przytomność.
Jakkolwiek ludzie nie czuli, że wdychają gaz, dawka jaką otrzymała większość z nich miała silne działanie neurotoksyczne, neuroparaliżujące i obezwładniające.
Gaz, nie wywołując pozornie na początku żadnych podrażnień, powodował wydzielanie z ust niebieskawej piany, bladofioletowe zabarwienie skóry, wymioty, tachykardię, głębokie uśpienie i rodzaj halucynacji, którym towarzyszyła całkowita dezorientacja.
Agencja EFE podaje, że te szczegóły dotyczące objawów i skutków działania gazu ustaliła na podstawie świadectw osób, które przeżyły, lekarzy i naocznych świadków.
Rosyjski wiceminister zdrowia Władimir Wasiljew uchylił się od ujawnienia na czym polegała toksyczność "środków specjalnych" użytych przez specnaz, ale zapewnił, że skutki użycia gazu są porównywalne z tymi, jakie powoduje broń chemiczna "o niskiej intensywności".
Minister spraw wewnętrznych Rosji Borys Gryzłow już na 24 godziny przed operacją oświadczył, że amerykańskie FBI i tajne służby innych krajów zaoferowały Rosjanom "technologię specjalną".
Analizując sceny opisane przez niektórych świadków, personel medyczny i dwóch członków jednostek specjalnych, EFE odtworzyła wydarzenia w czasie ataku służb specjalnych i po nim.
Jedna z zakładniczek, która prosiła aby nazywać ją tylko "Anna", powiedziała przez telefon komórkowy radiu "Echo Moskwy": "Puszczają na nas gazy, nie wiem jakiego typu. Mój Boże, chyba nas wszystkich wykończą!".
Młoda dziewczyna powtarzała, jak w transie "gaz, gaz, gaz", nieustannie wymiotując, a kiedy się ocknęła zapytała: "ja jeszcze żyję?" - opowiada Galina Kusznir, która później została hospitalizowana.
Olga Czerniak, dziennikarka agencji Interfax, która przez 3 dni była zakładniczką, powiedziała, że silny fetor dochodzący z kanału dla orkiestry, który zamieniono na latrynę, sprawiał, że ludzie nie poczuli gazu.
Pacjenci, którym udzielano pomocy w moskiewskich szpitalach opowiadali, że po przyjściu do siebie czuli w ustach "silną gorycz, jakby po przepiciu".
Jeden z członków grupy "Alfa", który uczestniczył w odbiciu zakładników, powiedział prosząc o nie ujawnianie jego tożsamości: "Zabiliśmy terrorystów gdy spali, co brzmi bardzo okrutnie, ale jest jedynym sposobem, gdy mają na sobie pasy z ładunkami wybuchowymi".
Pułkownik Jurij Biespałow, członek jednostki "Wympieł", powiedział dziennikowi "Moskowskij Komsomolec", że "gaz pozostawia w stanie oszołomienia co najmniej przez pół godziny".
Biespałow podkreślił, że gaz, którego użyli nie jest groźny dla ludzi zdrowych, ale jeśli chodzi o osoby z problemami zdrowotnymi, to całkiem inna sprawa.
Najbardziej zagrożone są osoby starsze, cierpiące na choroby chroniczne i na zaburzenia układu krążenia i układu oddechowego.
Jakkolwiek wiceminister Wasiljew zapewniał początkowo, iż żaden ze zmarłych zakładników nie miał symptomów zatrucia gazem, przyznał później, iż jednym z problemów przy planowaniu operacji uwolnienia zakładników było to, iż "nie mieliśmy zbyt wiele doświadczenia, jeśli chodzi o stosowanie gazu".
Jego zdaniem, gazu nie stosowano dotąd "w miejscach zamkniętych i w wielkich ilościach".
Pod koniec dnia w sobotę władze sanitarne zabroniły lekarzom szpitali publicznych kontaktów z przedstawicielami mediów.
Niektórzy spośród członków rodzin czekających przed 13. Szpitalem Miejskim nieopodal ul. Simonowskij Wał wpadają w furię. "Dzwoniliśmy na gorącą linię, powiedzieli nam, że nasze córka jest tutaj, a teraz nas nie wpuszczają" - mówi ojciec jednej z uwolnionych zakładniczek. "Do cholery, co sobie gliniarze myślą. Nas do szpitala nie chcą wpuścić, mówią, że będą przesłuchiwać byłych zakładników. A co to? Może jeszcze powiedzą, że to oni są terrorystami" - dodał. Wielu innych też jest zdziwionych, że nie zostali dopuszczeni do swoich bliskich.
les, pap