Wyprowadził powstańców z getta. Dramatyczne losy Kazika Ratajzera
PAP: Ile osób z powstania w warszawskim getcie jeszcze żyje?
Krzysztof Burnetko: Wiemy o dwu takich osobach - żyje jeszcze Pnina Grynszpan i właśnie Kazik Ratajzer, któremu zresztą zawdzięczali życie wszyscy członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej, którzy wyszli z płonącego getta.
PAP: We wspomnieniach tych, którzy ocaleli, powtarza się stwierdzenie, że to, czego udało się dokonać Ratajzerowi, zakrawa na cud.
K.B.: To była cała seria cudów. Kazik Ratajzer miał wtedy 17-18 lat. Był członkiem ŻOB-u i 30 kwietnia 1943 roku dowództwo wysłało go na aryjską stronę, aby przygotował dla ocalałych powstańców drogę ewakuacji. To było w nocy z 30 kwietnia na 1 maja, w 11 dni po wybuchu walk w getcie.
Witold Bereś: To nie były żadne walki. Kiedy mówimy +powstanie+ to mamy w pamięci obrazy powstania warszawskiego - barykady, karabiny maszynowe. Powstanie w getcie było wystąpieniem zbrojnym tylko przez pierwsze trzy doby. Potem skończyła się amunicja i granaty, padły główne punkty oporu i powstańcy ukrywali się w ruinach i bunkrach. 30 kwietnia dowództwo ŻOB podjęło decyzję, że trzeba szukać wyjścia. Nie przygotowali wcześniej żadnej drogi ewakuacji. Najgorsze jednak było to, że urwał się ich kontakt z polskim podziemiem, z AK. Tuż przed wybuchem powstania w getcie wpadł w ręce niemieckie jeden z żołnierzy ŻOB. W razie wpadki AK zrywało wszelkie kontakty na trzy tygodnie, póki nie było pewne, że nikt nikogo nie wydał. Te trzy tygodnie wypadły akurat na czas powstania w getcie. Kazik na własną rękę szukał kontaktów, które pomogłyby mu wydostać ludzi z płonącego getta, zapewnić im kryjówkę po wyjściu.
K.B.: Pomógł mu przypadek, a właściwie cała ich seria. Kazik miał świetny wygląd, był blondynem, wychowywał się na Powiślu, był takim chuliganem z Czerniakowa, bardzo pewny siebie, świetnie mówił po polsku. Przypadkiem odkrył tunel na Muranowie wykorzystywany przez przemytników i nim wyszedł na aryjską stronę. Potem, także przypadkiem, natknął się na znanych sobie ludzi z Polskiej Partii Robotniczej, ci skontaktowali go z warszawskimi kanalarzami. Ci Polacy, którzy pomagali Kazikowi, to był taki półświatek kryminalny, Ratajzer przekupywał ich pieniędzmi, czasem straszył bronią, innym razem sugerował, że uczestniczą w akcji polskiego podziemia. Kiedy wrócił do getta okazało się, że z bunkra, w którym mieli ukrywać się jego towarzysze, zostały tylko zgliszcza. Wrócił do kanału przekonany, że przyszedł za późno, ale pod ziemią - kolejny cud - spotkał grupę bojowców ŻOB, wysłanych przez Marka Edelmana na poszukiwanie drogi wyjścia. Dwóch z nich zawróciło, aby zabrać resztę ocalałych z powstania pod włazem do kanałów na Prostej.
PAP: Tu dochodzimy do najbardziej dramatycznego momentu historii Ratajzera.
W.B.: To było 9 maja. Proszę sobie wyobrazić słoneczny, wiosenny dzień. Zaplanowano, że dwie ciężarówki podjadą pod właz do kanałów na Prostej. Ale ciężarówki się spóźniają, w końcu przyjeżdża tylko jedna. Akcja miała się odbyć o świcie, tuż po zakończeniu godziny policyjnej, ale powstańcy musieli czekać do godziny 11. W końcu podjeżdża ciężarówka, właz od kanałów się uchyla i ze środka zaczynają wychodzić ludzie w straszliwym stanie, umęczeni, brudni. Gromadzą się gapie. Podchodzi granatowy policjant, którego Kazik straszy schowanym w kieszeni pistoletem i sugeruje mu, że to akcja polskiego podziemia. Policjant chwilowo odchodzi, ale nie wiadomo, czy nie sprowadzi Niemców. Powstańcy z getta mieli czekać pod wejściem do kanału nie ruszając się. Kazik bardzo wyraźnie to powiedział: mieli być w pełnej gotowości. Ale czekali zbyt długo - część rozeszła się po bocznych kanałach i utracono z nimi kontakt. Po zagubionych zostaje wysłany najlepszy przyjaciel Kazika, Szlamek Szuster. Mija czas. Kierowcę ciężarówki pistoletem trzeba zmuszać do dalszego postoju. Kazik musi podjąć jakąś decyzję i podejmuje ją. Ciężarówka rusza. Samochód odjeżdża z większą częścią grupy. Ci, którzy zostali w kanałach, po jakimś czasie podjęli próbę wyjścia i wpadli na Niemców. Zostali rozstrzelani. Kazik do dzisiaj żyje z myślą, że to on zadecydował, aby nie czekać. Odczuwa to jako swoją wielką winę, że zostawił w kanałach ludzi, którzy na niego liczyli, w tym swojego przyjaciela. Możliwe, że gdyby czekali, zginęliby wszyscy. Uratował około 40 osób, zginęło około 20.
PAP: Co działo się dalej?
W.B.: Po wyjściu z kanałów trzeba było znaleźć kryjówki dla ocalałych. Kazik wraz z grupą przyjaciół, m.in. Markiem Edelmanem, Cywią Lubetkin, ukrywali się w różnych mieszkaniach. Cały czas narażeni byli na to, że ktoś ich wyda. Kazik był jedyną osobą z tej grupy, która mogła chodzić po ulicach, bo wtapiał się w tłum warszawiaków. Rok później wybuchło powstanie warszawskie. Cała ta grupa brała w nim udział.
PAP: Jak Ratajzer ocenia okupacyjne postawy Polaków wobec Żydów?
K.B.: Kazik mówi, że w życiu nie spotkał ludzi szlachetniejszych niż dwie Polki, które pomagały mu po aryjskiej stronie. To była Marysia Sawicka i Anna Włodarska, które użyczały mu mieszkań, karmiły go, ryzykowały dla niego. Zresztą potem, jako członek rady Yad Vashem, Ratajzer doprowadził do tego, że wszyscy Polacy, którzy mu pomagali, dostali tytuły Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ale oczywiście był też świadkiem jak Polacy wydawali Żydów Niemcom. Wiadomo, że za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci. Kazik mówi, że nie wymagał ani nie wymaga od nikogo bohaterstwa. Trudno pomagać, gdy oznacza to ryzyko śmierci dla całej rodziny. Ale Ratajzer oskarża tych, którzy wskazywali Żydów Niemcom, mówi, że nie każdy musiał być bohaterem i ukrywać Żyda, ale trzeba napiętnować wydawanie Żydów. Zdaniem Ratajzera Polacy często słusznie wypinają piersi po ordery, gdy w wielu wypadkach powinni się raczej w te piersi uderzyć.
PAP: Ratajzer mówi: "To było powstanie Żydów polskich. Urodziliśmy się w Polsce i byliśmy polskimi obywatelami".
W.B.: Ratajzer jest niezwykłym przypadkiem człowieka, który, podobnie jak Marek Edelman, nie miał problemu łączenia dwu tożsamości - polskiej i żydowskiej. Do dziś dnia mówi piękną, literacką polszczyzną, choć nie skończył żadnej polskiej szkoły. I Ratajzer, i Edelman czuli się obywatelami wieloetnicznej Rzeczpospolitej.
PAP: Po wojnie miał miejsce najbardziej tajemniczy epizod w życiu Ratajzera - przyłączył się do Mścicieli.
K.B.: W 1945 roku grupa ocalałych z Holokaustu Żydów postanowiła się zemścić na Niemcach. Pierwotny pomysł był taki, żeby zabić tylu Niemców, ile zginęło Żydów, oko za oko, ząb za ząb. Mściciele chcieli zatruć wodociągi w niemieckich miastach arszenikiem. Wpadka kuriera uniemożliwiła to, poza tym taki akt zemsty był nie na rękę ani aliantom, ani powstającemu właśnie państwu Izrael. Ale opracowano nowy plan: Mściciele zamierzali otruć przebywających w oflagach SS-manów. I ten projekt niemal został zrealizowany. Kazik był odpowiedzialny za atak na Dachau pod Monachium. Udało mu się dotrzeć do piekarni dla więźniów, już niemal smarował bochenki trucizną, gdy przyszedł rozkaz odwołania akcji z powodu wpadki kuriera.
PAP: Jakie były powojenne losy Ratajzera?
W.B.: Kazik przedostał się do Izraela i rozpoczął pracę na budowie. Walczył we wszystkich wojnach, jakie toczył Izrael. Był też przedsiębiorcą. Wiele razy odwiedzał Polskę i zamierza w przyszłym roku przyjechać do Warszawy na 70. rocznicę powstania w getcie.
Książka "Bohater z cienia. Kazik Ratajzer" Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki.pap