Szewczyk: Lepiej być ustrzeloną krową niż cytowanym przez Pudelka
Dodano:
Osobliwą, by nie rzec szokującą deklarację poczynił el general pewnej poważnej gazety, której sprzedaż spada ostatnio niczym pikująca ku glebie latająca krowa strącona rakietą ziemia – powietrze. Zakładając rzecz jasna, że mknące na skrzydłach ku niebu jak Ikar jałówki – dorodne caryce przestworzy - istnieją. No ale przecież nie takie założenia lansują dziś jako konkret niektórzy wydawcy prasy, że o mistrzach w uskrzydlaniu krów, rodzimych politykach, nie wspomnę. Przyjmijmy zatem, że sprzedaż leci na ryj jak ustrzelona naddźwiękowa krasula. Jak temu zaradzić? Jak zmienić wektor krowiego pędu? Lub przynajmniej otworzyć spadochron?
Ów światły mąż postanowił walczyć z załamaniem sprzedaży dziennika, uszczuplając i tak już okrojony niemal do kości zespół redakcyjny o kolejnych skazańców. W liczbie pokaźnej, bo z paru tuzinów złożonej. Zaiste dziwna to strategia każąca zakładać, że dzięki wykrajaniu żywej tkanki, w rzeczy samej amputacji podstawowych organów, organizm będzie się miał lepiej. Mniejsza tu jednak o nazwisko owego zwolennika zaskakujących gambitów i nazwę gazety, wszak my, niżej podpisany – w zderzeniu z logiką takiego myślenia rozbity na legion zdziwionych pytajników – krwi cudzej ni pręgierza nie łakniemy. Przybywamy w pokoju.
Zresztą to nie sama krwawa łaźnia wprawia w tym przypadku w największe zadziwienie – choć gilotynowanych nieszczęśników rzecz jasna żal – bo nie pierwsza ona w trawionych kryzysem mediach i nie ostatnia. Najbardziej konsternuje oświadczenie, że zachowają pracę dziennikarze – siedzą Państwo? proszę lepiej usiąść - najczęściej cytowani.
Gdyby powiedział coś takiego naczelny tabloidu, nie byłbym zdziwiony. Ale gdy mówi to głównodowodzący poważnej gazety, to zastanawiam się, czy to on kompletnie nie rozumie specyfiki medium, którym kieruje, czy to ja powinienem jak najszybciej zmienić fach. Najlepiej na taki, w którym nie mógłbym zbytnio swą niekompetencją zaszkodzić.
Tendencja jest przecież jasna, to widać gołym okiem: coraz chętniej cytowane są błahe sensacje, a nie doniesienia naprawdę ważne. Czy poważny analityk ekonomiczny, wybitny krytyk filmowy, dziennikarz naukowy etc., etc. powinni co drugi tekst poświęcać prześwitującym majtkom Rzekomej Królowej, Która Jest Tylko Jedna, obraźliwym bredniom skandalizującego, niezbyt rozgarniętego pożal się Boże polityka podsłuchanym na sejmowym korytarzu, wyznaniom na Twitterze, że celebryta A zapylił celebrytkę B? Bo to się będzie cytować, że hej! Mają o tym pisać, by zachować pracę? Serio?
To jest droga donikąd. By trzymać się powyższej metafory: do bolesnego przyglebienia krowim ryjem. Nie wiem, gdzie trzeba mieć oczy, by nie zauważyć, że już za chwilę wszyscy będziemy mieć smartfony (i/lub tablety) z wliczonym w abonament dostępem do internetu. Wszędzie, o każdej porze. Prasa czysto informacyjna, zwłaszcza ta żerująca na ekskluzywnych sensacjach, w starciu z wszechobecnym już i pod strzechą, i w szczerym polu internetem przegra przez nokaut w pierwszej rundzie.
Zarówno gazety, jak i czasopisma muszą służyć swym Czytelnikom (tak właśnie, jak lokaj z tacą, bo za to bierzemy pieniądze) nie pospiesznym generowaniem sensacyjnych, dobrze cytowanych doniesień, ale mądrą selekcją tych treści, które z oceanu informacji rzeczywiście warto wyłowić. I opatrywaniem ich komentarzem, który ułatwi zrozumienie, dlaczego jest to komunikat dla Czytelnika cenny. Tygodniki opinii, jak „Wprost", mają tę rolę w genach, chyba zatem łatwiej nam będzie – odpukać! - gazetom przetrwać w czasach internetowego potopu doniesień. Ale i dzienniki mają szansę na taką transformację, w końcu coraz cenniejszym towarem jest czas. Kto ma go aż tyle, by godzinami myszkować po sieci, a potem drugie tyle weryfikować przydatność zdobytej wiedzy? Wiarygodni przewodnicy, oferując dobrej jakości, starannie wyselekcjonowane i opatrzone rzetelnym komentarzem treści są nam w dzisiejszej dżungli doniesień bardziej potrzebni niż kiedykolwiek. W to wierzę – i wierzę, że i Państwo, sięgając po "Wprost", tego właśnie oczekują. Za co serdecznie, z głęboką wdzięcznością dziękuję.
Zresztą to nie sama krwawa łaźnia wprawia w tym przypadku w największe zadziwienie – choć gilotynowanych nieszczęśników rzecz jasna żal – bo nie pierwsza ona w trawionych kryzysem mediach i nie ostatnia. Najbardziej konsternuje oświadczenie, że zachowają pracę dziennikarze – siedzą Państwo? proszę lepiej usiąść - najczęściej cytowani.
Gdyby powiedział coś takiego naczelny tabloidu, nie byłbym zdziwiony. Ale gdy mówi to głównodowodzący poważnej gazety, to zastanawiam się, czy to on kompletnie nie rozumie specyfiki medium, którym kieruje, czy to ja powinienem jak najszybciej zmienić fach. Najlepiej na taki, w którym nie mógłbym zbytnio swą niekompetencją zaszkodzić.
Tendencja jest przecież jasna, to widać gołym okiem: coraz chętniej cytowane są błahe sensacje, a nie doniesienia naprawdę ważne. Czy poważny analityk ekonomiczny, wybitny krytyk filmowy, dziennikarz naukowy etc., etc. powinni co drugi tekst poświęcać prześwitującym majtkom Rzekomej Królowej, Która Jest Tylko Jedna, obraźliwym bredniom skandalizującego, niezbyt rozgarniętego pożal się Boże polityka podsłuchanym na sejmowym korytarzu, wyznaniom na Twitterze, że celebryta A zapylił celebrytkę B? Bo to się będzie cytować, że hej! Mają o tym pisać, by zachować pracę? Serio?
To jest droga donikąd. By trzymać się powyższej metafory: do bolesnego przyglebienia krowim ryjem. Nie wiem, gdzie trzeba mieć oczy, by nie zauważyć, że już za chwilę wszyscy będziemy mieć smartfony (i/lub tablety) z wliczonym w abonament dostępem do internetu. Wszędzie, o każdej porze. Prasa czysto informacyjna, zwłaszcza ta żerująca na ekskluzywnych sensacjach, w starciu z wszechobecnym już i pod strzechą, i w szczerym polu internetem przegra przez nokaut w pierwszej rundzie.
Zarówno gazety, jak i czasopisma muszą służyć swym Czytelnikom (tak właśnie, jak lokaj z tacą, bo za to bierzemy pieniądze) nie pospiesznym generowaniem sensacyjnych, dobrze cytowanych doniesień, ale mądrą selekcją tych treści, które z oceanu informacji rzeczywiście warto wyłowić. I opatrywaniem ich komentarzem, który ułatwi zrozumienie, dlaczego jest to komunikat dla Czytelnika cenny. Tygodniki opinii, jak „Wprost", mają tę rolę w genach, chyba zatem łatwiej nam będzie – odpukać! - gazetom przetrwać w czasach internetowego potopu doniesień. Ale i dzienniki mają szansę na taką transformację, w końcu coraz cenniejszym towarem jest czas. Kto ma go aż tyle, by godzinami myszkować po sieci, a potem drugie tyle weryfikować przydatność zdobytej wiedzy? Wiarygodni przewodnicy, oferując dobrej jakości, starannie wyselekcjonowane i opatrzone rzetelnym komentarzem treści są nam w dzisiejszej dżungli doniesień bardziej potrzebni niż kiedykolwiek. W to wierzę – i wierzę, że i Państwo, sięgając po "Wprost", tego właśnie oczekują. Za co serdecznie, z głęboką wdzięcznością dziękuję.
Bo gdybym musiał walczyć o zachowanie posady, licytując się z konkurencją na liczbę cytowań w Pudelku, to już bym wolał skończyć jak ustrzelona krowa, której zachciało się lecieć w stronę słońca. W końcu nie pracujemy w tym zawodzie tylko dla pieniędzy – chcemy mieć poczucie, że to, co robimy, ma sens. Lub przynajmniej ów sens miewa. Na tyle często, by było warto ten wózek pchać.
Olaf Szewczyk