Kanadyjski rząd nie ufa Chińczykom, więc nie kupi od nich telefonów
Kanadyjskie ministerstwo pełniące m.in. rolę polskiego urzędu zamówień publicznych wyjaśniło, że "baza danych, maile i systemy telekomunikacyjne rządu Kanady są nierozerwalnie ze sobą związane, są one kluczowymi narzędziami używanymi do tworzenia, przekazywania i zbierania informacji rządowej, i muszą być należycie chronione, tak by zapewnić cyberbezpieczeństwo". Kanadyjczycy obawiają się, że sprzęt telekomunikacyjny produkowany w Chinach może zawierać np. w oprogramowaniu swoiste furtki informatyczne, które pozwoliłyby autorom takich "tylnych drzwi" włamać się do rządowej sieci komunikacyjnej.
Dziennikarze "Postmedia News" wyjaśniają, że w ramach Światowej Organizacji Handlu można uniknąć oskarżeń o uprzywilejowanie np. własnych producentów, jeśli dany kraj ograniczający krąg dostawców powoła się na klauzulę bezpieczeństwa narodowego. Z takiej właśnie klauzuli zamierza skorzystać kanadyjski rząd federalny, wybierając na potencjalnych dostawców nowego sprzętu telekomunikacyjnego wyłącznie firmy kanadyjskie. Z jednej strony rząd Stephena Harpera podejmuje działania na rzecz wzmocnienia relacji gospodarczych z krajami azjatyckimi, a szczególnie - z Chinami. Z drugiej strony ryzyko zagrożenia dla rządowych i prywatnych systemów informatycznych ze strony chińskich służb wywiadowczych zaczęto w Kanadzie traktować poważnie. Od 2010 r. rząd ma strategię cyberbezpieczeństwa, w której uwzględnia się także potencjalne chińskie zagrożenie.
Takie zagrożenie nie jest tylko wirtualne. W lutym tego roku amerykański "Wall Street Journal" ujawnił, że kanadyjska firma telekomunikacyjna Nortel była przez przynajmniej dziesięć lat ofiarą ataków chińskich hakerów. Eksperci sądzą, że te włamania przyczyniły się do upadku telekomunikacyjnego giganta w 2009 r. Nortel prowadził wewnętrzne dochodzenie w tej sprawie od 2004 r., jednak nie uchroniło ono firmy przed bankructwem, bo władze firmy zignorowały zagrożenia. Nortel działał na całym świecie, w tym w Chinach. Z kolei dwa lata temu, przed szczytami szczytami G8 i G20, Canadian Security Intelligence Service (CSIS), czyli kanadyjska agencja wywiadu alarmowała, że obce rządy wywierają wpływ na kanadyjskich polityków i urzędników. Szef agencji Richard Fadden w reportażu telewizji CBC potwierdził wówczas, że niektórzy kanadyjscy urzędnicy znajdują się pod wpływem obcych rządów i tak zmieniają politykę swoich prowincji, by uwzględniała potrzeby krajów innych niż Kanada. Choć nie wprost, Fadden wskazał m.in. na Chiny. Emisja reportażu miała miejsce zaledwie kilka godzin przed przylotem prezydenta Chin Hu Jintao do Kanady.
Nieco wcześniej kanadyjscy badacze opublikowali raport, w którym opisali internetową sieć szpiegowską, służącą m.in. do wykradania danych wojskowych, rządowych oraz danych prywatnych firm.Kanadyjskim i amerykańskim badaczom udało się pójść po internetowych śladach szpiegów aż do chińskiego miasta Chengdu, choć w raporcie zastrzeżono, że nie ma dowodów na udział w szpiegowskiej siatce władz Chińskiej Republiki Ludowej lub jakiegokolwiek innego rządu. Z drugiej jednak strony autorzy raportu zastanawiali się, czy chiński rząd doprowadzi do zamknięcia opisanej sieci szpiegowskiej.
W grudniu 2011 r. amerykańscy analitycy z Waszyngtonu wskazali na 12 chińskich grup hakerskich, wspieranych w większym lub mniejszym stopniu przez rząd w Pekinie. Chiny zaprzeczyły wówczas, jak zwykle w przypadkach podobnych publikacji, tym oskarżeniom. Jednak, jak podawała agencja Associated Press, choć amerykański rząd oficjalnie w żaden sposób nie łączy przemysłowego szpiegostwa z chińskim rządem, to jednak - podawała agencja - Waszyngton dysponuje wystarczającymi dowodami użycia komputerów w Chinach, rządowych lub wojskowych.
PAP, arb