Terentiew dla Rigamonti: boję się "mięsnego jeża"

Dodano:
Nina Terentiew (fot. Zuza Krajewska)
Czy mogę położyć rękę na sercu i powiedzieć, że „Mięsny jeż” mi się podoba? Nie, ja się go boję – wyznaje Nina Terentiew, dyrektor programowa Polsatu. Jak twierdzi, naprawdę nie jest ważne, co lub kto jej się podoba. Ważne, co kochają miliony widzów.
Magdalena Rigamonti: Słyszałam, że zatańczy pani gangnam style w sylwestra. Prawda to?

Nina Terentiew: Jeżeli miliony ludzi na całym świecie tańczą… Choć tak naprawdę nie muszę tańczyć, bo nie robię telewizji dla siebie. Moim zadaniem jest zrobić taki program, który będzie się podobał widzom, a przy tym zarobi na reklamach.

W Wigilię też?

Kolędy w telewizji nagrywa się wcześniej, więc w Wigilię nie pracuję, tylko spędzam bardzo rodzinnie – z synem, jego ojcem, synową, mamą i przyjaciółmi. Co roku wyjeżdżamy na Mazury, do hotelu moich przyjaciół w Mrągowie, który wtedy jest dostępny tylko dla nas. Ci przyjaciele mówią, że Nina z kilku różnych rodzin zrobiła jedną, 20-osobową. Niektórzy już się zdążyli pokłócić, jak to w rodzinie. Jest też małe dziecko, więc musi być Mikołaj.

I pani się przebiera?

 Nie, gospodarz. Rozdajemy sobie prezenty. Byłam jedynaczką i zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Mam jednego syna, ale za to wielką świąteczną familię. I już szóste święta spędzamy razem. Kiedy śpiewamy kolędy, to szyby drżą.

Została pani babcią?

 Nie, a chciałabym zostać. I nadal chcę. I myślę, że jestem na dobrej drodze.

Nie tak dawno, kiedy dyrektorowała pani telewizyjnej Dwójce, była pani misjonarką, a teraz… No właśnie, kim pani teraz jest? Kapitalistką na 15. piętrze wieżowca Polsatu?

Misjonarką nie czułam się nawet na parterze w telewizji publicznej. Tam tańczyłam taniec na linie, balansowałam pomiędzy misją a komercją. Jednego dnia słyszałam: Koleżanko, mamy za mało misji, więc dlaczego o godz. 20 nie ma transmisji z Wratislavia Cantans?

Aż tak było?

To przykład bliski rzeczywistości. Potem słyszałam: Droga pani, za mało zarobiliśmy z reklam, trzeba podnieść wynik.

I pani podnosiła wyniki, a Aleksandra Jakubowska zarzucała pani wówczas: „Tworzy prymitywne programy. Różne festyny, biesiady czy gale piosenki…”.

Wtedy mnie to bolało, choć do dziś nie rozumiem, co było złego w tym, że dobry dyrygent Zbigniew Górny z dobrą orkiestrą, z najlepszymi artystami śpiewali piosenki nucone z okazji różnych uroczystości rodzinnych. Chyba że za coś złego uznać tradycję na przykład… Patrzę na to jak na stare, nieco zblakłe zdjęcia w albumie. Ale dość już wspomnień o telewizji publicznej.

W prywatnej ma pani łatwiej, bo tu sama komercja.


I czuję się tu lepiej, bo kryteria są klarowne.

A ambicje?

Jakie ambicje? Nie lubię określeń niejasnych, takich jak kultura niska, kultura wysoka albo poziom. Kiedy przechodziłam do Polsatu, niektórzy ludzie lekceważąco mówili o Polsacie, że jest taki ho, ho, ho. A inne telewizje są takie ach, ach, ach!

Mówi pani „ho, ho, ho” prawie jak prezydent Komorowski.

(śmiech) Dobrze, że nie mówię: yes, yes, yes. Ale zupełnie serio, nie lubię, kiedy się mówi, że Polsat był kiedyś stacją byle jaką, a teraz jest cudowny. Kiedy przyszłam do Polsatu, musiałam prawie od razu przygotować program z okazji 15-lecia stacji. W tym roku obchodzimy 20-lecie, z tej okazji przestudiowałam całą historię Polsatu. Zobaczyłam, jak budowała się pierwsza komercyjna telewizja w kraju. I np. poniedziałkowy Megahit, emitowany od 1997 r., jest nie do pobicia. Albo „Idol”, który był pierwszym talent show kupionym w USA. Co ciekawe, pierwsza edycja europejska tego programu odbyła się właśnie w Polsacie. Nasza publiczność jest wciąż wierna stacji. A w grupie komercyjnej widzów jesteśmy w tym roku numerem jeden, przed TVP i przed TVN. OK, dołożyłam do tego swoje trzy grosze.

Które?

„Must Be The Music” to moje dziecko. Moje i całego zespołu. Tu się nie kreuje uczestników tylko po to, by osiągnąć wynik programu, by później słuch o nich zaginął. Laureaci królują na listach przebojów, koncertują, wydają płyty. Jak pani wie, pracuję już, no… bardzo długo i najprzyjemniejsze jest w tej robocie to, że można dać komuś prawdziwe zwycięstwo, a nie chwilową popularność.
Cały materiał można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który jest już dostępny w formie e-wydania.

Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest dostępne również na Facebooku.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...