Dyrektor Dwójki: mamy siłę
Jerzy Kapuściński: Telewizja publiczna jako jedyna umożliwia szeroki kontakt z kulturą. Potrafi reagować na zjawiska społeczne, tak jak nie może tego zrobić choćby kino – jest szybsza. Reportaż w telewizji publicznej nastawiony jest na współczucie widzowi, pomoc w rozwiązywaniu jego problemów. Dwójka nadaje też dobrze zrealizowane seriale, które – w przeciwieństwie do telenowel – mogą budzić dyskusję publiczną. Oglądałem niedawno kilka odcinków nowej serii „Głębokiej wody” i miałem wrażenie, że ten serial to ciąg dalszy „Ekspresu reporterów”. W ten sposób zresztą telewizja przejmuje rolę kina, w polskich filmach wciąż brakuje mocnej reakcji na rzeczywistość. Ostatnio dotknął tego Smarzowski w „Drogówce”.
Chciałby pan przywrócić w Dwójce tradycję filmu telewizyjnego?
To jest element mojego programu, brakuje tylko pieniędzy. Gdyby telewizja miała więcej środków, odbudowalibyśmy tę tradycję. Pamiętamy przecież nie tak odległe czasy, kiedy powstawały wspaniałe cykle, takie jak „Święta polskie” – „Żółty szalik” z tej serii jest jednym z najlepszych filmów Janusza Morgensterna. W telewizyjnym „Pokoleniu 2000” debiutowali Maciej Pieprzyca, Marek Lechki, Artur Urbański. I dziś takie projekty powinny być realizowane.
Czego potrzeba, żeby to było możliwe?
Wystarczyłby stały sposób finansowania, jaki mają telewizje publiczne nie tylko w Europie Zachodniej, lecz także u naszych najbliższych sąsiadów. Moglibyśmy np. realizować więcej seriali historycznych, takich jak „Czas honoru”, który odniósł wielki sukces, także wśród młodej widowni. Wypracował swoją poetykę i mimo że jest serialem misyjnym, jego oglądalność od początku rosła. Takich produkcji powinno być więcej. To wymaga jednak pieniędzy, ich brak jest barierą. Poprzez takie seriale moglibyśmy w nowoczesny sposób edukować, budować wspólną świadomość historii. Zapomina się o tym, jak dużą siłę ma telewizja. Wiadomo przecież, że abonament w Polsce nie działa jako forma finansowania. To jest przyczyna braku dynamicznego rozwoju. Gdyby nie ten problem, telewizja publiczna mogłaby się bardzo szybko odkomercjalizować.
Jaka jest w tym rola rozrywki?
Od początku zdawałem sobie sprawę, że to jest znak rozpoznawczy Dwójki, ale teraz mam wrażenie, że dotarliśmy do pewnej granicy. Mają tego świadomość również twórcy „Kabaretowego Klubu Dwójki”, naszego sztandarowego programu. Rozwiązania w tej dziedzinie się wyczerpują, dlatego w nowej ramówce będziemy się starali przypomnieć tradycję, sięgnąć do kabaretu literackiego. To może być fascynujące – zderzenie wierszy Tuwima z dzisiejszą rzeczywistością. W piątki wieczorem wprowadzamy pasmo nadawane na żywo i w nim stworzymy coś nowego. Sytuacja jest trudna, bo z jednej strony mamy ogromną tradycję kabaretu literackiego, Starszych Panów, tekstów Agnieszki Osieckiej, ale z drugiej rodzaj kabaretu, który istnieje na naszej antenie od lat i ma ogromną i wierną publiczność. Ale spróbujemy połączyć tradycję ze współczesnością, tak aby nowa, wykrystalizowana po kilku miesiącach formuła odniosła sukces.
Jaki procent w programie Dwójki stanowią ambitne seriale, programy kulturalne, premiery filmów fabularnych?
Jakieś 25 proc., to nie jest mało. Właśnie ofertą kulturalną chcemy się odróżniać od innych stacji. Dlatego zrealizowaliśmy seriale takie jak „Głęboka woda” realizowana przez Magdalenę Łazarkiewicz czy „Paradoks” w reżyserii Borysa Lankosza i Grega Zglińskiego. To są tytuły, które wyraźnie się różnią od telenowel, od prezentowanego w nich sztucznego obrazu świata. Chcemy się wpisać w ogólnoświatową tendencję – seriale stają się odważniejsze, bardziej skomplikowane myślowo i formalnie. Dajemy artystom jakąś przestrzeń wolności, żeby w tym gatunku mogli pokazać coś nowego. Mamy nadzieję, że jesienią na antenie Dwójki pojawi się kolejny podobny projekt.
Dwójka będzie produkowała filmy?
Tak powinno być. Zapomina się, że telewizja publiczna jest ważnym elementem rynku produkcji. Tak jest na całym świecie. To, że realizujemy filmy dokumentalne, oznacza, że funkcjonujemy na dużych festiwalach filmowych w Polsce i za granicą. Wróciliśmy też do współfinansowania ważnych filmów fabularnych: „Papusza” Krzysztofa Krauzego, „Pokłosie” Pasikowskiego czy „Pod Mocnym Aniołem” Wojtka Smarzowskiego według prozy Jerzego Pilcha. Im więcej będziemy mieli środków, tym mocniejsze będą polskie kino, dokument, kultura. Te naczynia są bardzo silnie połączone, czuję to również jako producent filmowy. Mocna telewizja publiczna jest olbrzymią szansą dla rozwoju polskiego kina – bez niej będzie mniej filmów ambitnych, będą powstawać projekty niedofinansowane. A nasze kino potrzebuje silnych, kreatywnych producentów, którzy będą razem z reżyserem pilnowali poziomu artystycznego. Wiem, że jest potrzeba, bardzo mocna, współpracy najlepszych twórców filmowych z telewizją. I nikt za nas tego nie zrobi, stacje komercyjne mają inne cele.
Rozmowa Marty Strzeleckiej z Jerzym Kapuścińskim ukazała się w ostatnim (8/2013) numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.