Polscy himalaiści nie żyją? "Maćka na pewno nie odnajdziemy"

Dodano:
Podczas schodzenia ze szczytu Broad Peak zaginęło dwóch polskich alpinistów (fot. polskihimalaizmzimowy.pl)
- Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma już żadnych szans... - powiedział Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy, podczas której zaginęło dwóch alpinistów, którzy zdobyli szczyt Broad Peaku. - Tomek Kowalski miał bardzo poważne kłopoty. Po prostu w pewnym miejscu zatrzymał się i dalej nie chciał schodzić... Ostatnie jego słowa były takie, że będzie próbował, ale ja się obawiam, że przy tej próbie mógł spaść... on nie mógł kroku jednego zrobić - dodał.
Wyprawa na Broad Peak realizowana była w ramach projektu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015" pod patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego. Broad Peak to 12. najwyższy szczyt świata oddalony o dziewięć kilometrów od K2. Polakom, 5 marca, udało się jako pierwszym himalaistom w historii, zdobyć szczyt zimą.

"Nie ma żadnego śladu"

- Nie ma żadnego śladu. Nikt się nie pojawił.  Jeśli chodzi o Tomka Kowalskiego, to on nie mógł się pojawić, bo nigdy nie zszedł na naszą stronę. Natomiast jeżeli chodzi o Macieja Berbekę... zniknął... albo spadł... w ścianie go nie ma - mówił Wielicki.

Jak zaznaczył kierownik wyprawy pogoda jest bardzo dobra. - Obserwujemy jeszcze dziś cały dzień, całą noc i jeszcze jutro będziemy obserwować do południa, jeśli tylko pogoda na to pozwoli, choć w nocy ma się zmienić front, ma przyjść duży wiatr i całkowite zachmurzenie. Jeśli będzie słonecznie, to jeszcze zostaniemy - powiedział.

- Z Maćkiem nie było w ogóle kontaktu, Maciek odezwał się tylko raz - na szczycie. To jest w ogóle tajemnica, będziemy rekonstruować wszystkie wydarzenia z poprzednich dni, mamy nagrania, spróbujemy ustalić co się stało, że Maciek się w ogóle nie łączył. Tylko raz na szczycie się połączył i to nie ze swojego telefonu, tylko partnera - tłumaczył kierownik wyprawy.

"Tomek miał poważne kłopoty"

Wielicki przyznał, że Tomek Kowalski miał bardzo poważne kłopoty. - Po prostu w pewnym miejscu zatrzymał się i dalej nie chciał schodzić... Ostatnie jego słowa były takie, że będzie próbował, ale ja się obawiam, że przy tej próbie mógł spaść... on nie mógł kroku jednego zrobić.  W nocy hipotermia, minus 40, był wyziębiony zupełnie. Zaleciłem mu, by wziął leki. Jeden wziął, drugi mu wypadł. On był już bardzo słabiutki, on już mówił cicho... Wiedział, że jedyny ratunek to, gdyby udało mu się zejść niżej, na przełęcz. Namawiałem go przez całą noc. On co chwilę, co pół godziny mówił, że dalej nie pójdzie i że będzie biwakował. A biwak przy tej wysokości, przy tych temperaturach jest bez sensu - przekonywał kierownik wyprawy.

- Maciek rano zaczął schodzić na naszą stronę. Ale potem - jak zespół ratowniczy był już blisko, w połowie drogi - zameldował, że przestał go widzieć. Ale i tak wysłałem ich do góry, do miejsca, gdzie ostatni raz był widziany Maciek. Tam były ślady na przełęcz. Nigdzie nie znaleźli Maćka, potem całą noc, całe popołudnie... cisza - relacjonował Wielicki. - Myślę, że Maciek był też wyczerpany, bo też bardzo wolno schodził. Tą całą grań 10 godzin, to dużo. Można się potknąć, wpaść do szczeliny albo też polecieć dalej. To jest wysoka ściana, 1800 metrów - dodał.

"Maćka na pewno nie odnajdziemy"

- Maciej prawdopodobnie gdzieś wpadł. Maćka na pewno nie odnajdziemy. Tomek nie wszedł na przełęcz. Pozostał po stronie chińskiej. Gdyby udało mu się na nią zejść, widzielibyśmy go. Wtedy moglibyśmy próbować jakiejś akcji ratunkowej - stwierdził Wielicki.

ja, RMF FM
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...