Polska oczami prymasa
O lustracji w Kościele
Czy „księża patrioci” [lojalni wobec komunistycznych władz duchowni w PRL – red.] byli donosicielami? Ich zadaniem było raczej urabianie pośród duchownych opinii o słuszności drogi obranej przez Polskę Ludową. Owszem, zdarzali się szalenie gorliwi „księża patrioci”, którzy stali na czele tego stowarzyszenia kapłanów, ale ci już nie żyją. Sądzę też, że od Okrągłego Stołu nie było już nawet rekrutacji wśród księży. Byli jeszcze tacy księża, którzy mogli coś na księdza dziekana powiedzieć, czy o tym, co dzieje się w kręgu duchownych. Ale były to wiadomości stosunkowo już wtedy mało interesujące. Ta ideologia wyciszyła się dosyć wcześnie, stąd też kapłani byli mniej użyteczni. Jeśli jednak byłby wśród księży jakiś donosiciel typu klasycznego, to powinien ponieść te same konsekwencje, jak wszyscy.
O liście Wildsteina
Mówiono mi, że jest tam moje nazwisko. SB podsyłała różne osoby, które miały ze mną rozmawiać. I z pewnością mogą znaleźć się w teczkach IPN relacje ludzi, którzy referowali moje wypowiedzi. Ale tylko do pewnego czasu. Później jako prymas rozmawiałem z gen. Wojciechem Jaruzelskim. To o czym taki człowiek z SB mógłby ze mną rozmawiać? Nie miałby nawet tematu do rozmowy, skoro wiedział, że prowadziłem dyskusje na wyższym szczeblu. Taka teczka może być i ja się temu wcale nie dziwię. Sądzę też, że takich „dziwnych” teczek może być bardzo wiele. Jeżeli przy pierwszym podejściu do lustracji wyszły nazwiska takich osób, jak Lech Wałęsa, Wiesław Chrzanowski czy Marian Jurczyk [wszyscy zostali oczyszczeni z zarzutu agenturalności – red.], świadczy to o ogromnym pomieszaniu materii.
O naciskach na księdza Popiełuszkę
To były rozmowy, jakie każdy biskup prowadzi z kapłanami. Były przyjazne, ale i bywały z mojej strony takie, w których domagałem się, żeby nie wybijał się ponad innych. Posądzano go, że czuje się zanadto popularny i w tę popularność wierzy. I ja mu o tym przypominałem, co z pewnością było przykre i znalazło odzwierciedlenie w jego zapiskach. Ale z mojej strony była to przede wszystkim chęć ocalenia go, wyrwania go z tego pędu, który wynosił go wysoko, jednak z tego wysoka można było spaść. Dlatego też z mojej strony była ogromna troska, żeby gorliwość ks. Jerzego rozwinęła się prawidłowo, a nie była wykorzystywana przez tendencje polityczne. Bo „Solidarność”, przy całym swoim zacięciu związkowym i patriotycznym, była wtedy głównie formacją polityczną. Przed tym wszystkim chcieliśmy ks. Jerzego uchronić czy wręcz ocalić. Oponuję przeciwko słowom o planie wysłania ks. Jerzego na studia. Przyszli ludzie związani z ks. Jerzym i prosili mnie, żeby mógł on pracować poza Warszawą.
To był pierwszy postulat. Był do zrealizowania. Ale decyzję pozostawiłem samemu ks. Popiełuszce. Potem była delegacja pracowników Huty Warszawa, żeby wysłać go na studia. Ale przecież ks. Jerzy nie aspirował do studiów, na to wszystko potrzebna była jego zgoda. Dziś lepiej rozumiem, dlaczego ks. Jerzy tej zgody wyrazić nie mógł. Był związany z ludźmi w bezpośrednich kontaktach, przyjaźnił się z nimi, on tych ludzi kochał. Odchodząc na własne życzenie, sprawiłby im zawód. Ja zaś nie mogłem mu tego nakazać, bo spadłoby to nie tylko na mnie, ale na cały Kościół warszawski, że odsuwa politycznie niewygodnych księży. I ten konflikt był nie do uniknięcia. Ks. Jerzy pozostał, a ja nie mogłem mu nakazać wycofania się, bo byłoby to odebrane jako współpraca Kościoła z władzą. Władza chciała, żeby ks. Popiełuszko był spokojniejszy, zwłaszcza gdy chodzi o odprawiane przez niego msze św. za ojczyznę. A my chcieliśmy bronić ks. Jerzego i jego życia, bo ks. Popiełuszko stawał się coraz bardziej niewygodny dla władzy, czy może najbardziej dla zapalczywości osobistej Grzegorza Piotrowskiego (oficera SB, jednego z zabójców ks. Jerzego). Trudno mi wytłumaczyć, czemu Piotrowski pałał taką nienawiścią do ks. Popiełuszki. Czy to była tylko obrona reżimu, czy kwestia jakiejś porażki w prestiżu osobistym. Ale w jego przypadku była wyraźna nienawiść i przed tym chcieliśmy ocalić kapłana, by go nie pchać w niebezpieczne miejsce.
O Kościele w polityce
Samo „mieszanie się w politykę” zawiera w podtekście jeżeli nie coś zbrodniczego, to bardzo złego. Ja tego nie rozumiem. Bo jak to jest, że w państwie demokratycznym, gdzie każdy obywatel ma prawo wypowiedzi, tak poważna instytucja jak Kościół, czy nawet pojedynczy kapłan jako obywatel, bywa piętnowany za to, że „miesza się do polityki”? Jakie postanowienie konstytucyjne tego zabrania? Owszem, wewnętrzne prawo Kościoła ogranicza działalność polityczną księży, rozumianą jako uczestnictwo w walkach partyjnych. Można też mówić o „mieszaniu się” w wypadku niekompetentnych lub nietaktownych ingerencji w sprawy publiczne, lecz to dotyczy nie tylko duchownych.
O in vitro
To kwestia sprzeczna z nauką Kościoła, a w dodatku dotyczy ludzkiego zdrowia. Jeżeli przyjmuje się, że brak płodności jest chorobą, to najpierw trzeba leczyć chorobę, odnosząc się do jej przyczyny, nie zaś do skutków. Ponadto nie wiadomo, czy człowiek z probówki nie będzie niósł dalej bezpłodności. Zamiast wydawać miliardy złotych na refundację metody zapłodnienia in vitro, lepiej zainwestować w zdrowie kobiet. Czy nie zauważamy też paradoksu domagania się aborcji i równoczesnego domagania się zapłodnienia in vitro? Po co propagować seks, a z drugiej strony tak walczyć o aborcję? Jest tu mnóstwo wewnętrznych sprzeczności. Z jednej strony jest polityka ideologii, która jest u władzy i mówi: „Ograniczmy rozrodczość, dając kobiecie swobodę likwidowania swego potomstwa przez aborcję”, a z drugiej strony chce się, żeby kobieta znowu mogła rodzić. Wiem, że to nie dotyczy tych samych kobiet. Ale ogólnie patrząc, jest to głęboka sprzeczność w spojrzeniu na macierzyństwo.
O Radiu Maryja
Papież Benedykt XVI wzywał media katolickie w Polsce do zachowania „autonomii w sferze politycznej” i „jedności z Episkopatem Polski”. Ta jedność może „potknąć się” na takim zjawisku, jak np. Radio Maryja. Fenomen Radia Maryja nie jest tylko fenomenem rozgłośni. Składa się na to bardzo szeroki kontekst całej jej działalności, której kierunek nadaje o. Tadeusz Rydzyk. Jest to sprawa, która wymaga obserwacji i głębszej analizy. Rozwiązanie problemu Radia Maryja jest poważnym zadaniem dla Konferencji Episkopatu Polski. Papież Benedykt XVI nie podał wyraźnych dyrektyw w tej kwestii, ale jeśli mówi o jedności z Episkopatem, to przypomina, że – zgodnie z prawem kanonicznym – Episkopat odpowiada za kierunek życia duchowego i religijnego w całej Polsce i nie może być dwóch ośrodków, czy też ośrodka, który nie zależałby od Episkopatu, a deklarował przyjaźń z kilkoma biskupami. A takie zjawisko już się zarysowuje. U Boga wszystko jest możliwe. Sądzę więc, że znalezienie wspólnego mianownika dla tych dwóch postaw też jest możliwe.
O stanie wojennym
Myśmy naprawdę chcieli wtedy ocalić naród polski przed rozlewem krwi. Późniejsze spekulacje polityczne to już inna sprawa.
One wyszły podczas drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1983 r. Wówczas sprawa ustalenia daty była bardzo ważna, bo wizyta początkowo planowana była na 1982 r. To był stan wojenny w całej pełni, w całej surowości i rygorach. Ojciec Święty rozumiał polską sytuację. Uważał, że uspokojenie było lepszym wyjściem niż podniecanie nastrojów, które zakończyłoby się walką. Papież to rozumiał i aprobował postawę Episkopatu Polski w czasie stanu wojennego. Gdybyśmy się upierali, to Ojciec Święty mógłby przylecieć na jeden dzień na Jasną Górę i tego samego dnia odlecieć. W tej sprawie partia była bardzo zdecydowana. Równocześnie było rzeczą wiadomą, także dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego, że stan wojenny nie będzie trwał wiecznie. Stąd też przesunięcie pielgrzymki na następny rok wydawało się logiczne.
O Janie Pawle II w PRL
Podczas pierwszej pielgrzymki lękano się nie tyle samego papieża, lecz raczej reakcji państw ościennych. Z telewizji polskiej usuwano obrazy ukazujące tłumy, wielkie spontaniczne przyjęcie Ojca Świętego przez naród. Ograniczono się więc do pokazywania liturgii i duchowieństwa. Taką obrano wówczas taktykę. Pierwsza pielgrzymka pokazała, że papież mówi prawdę, że się nie lęka, że potrafi rozmawiać ze wszystkimi, że ma na celu dobro ojczyzny. I to trzeba było uznać. Organizacją zajmował się prymas Wyszyński. Trzeba zrozumieć, jak trudna była pierwsza wizyta Ojca Świętego. Towarzyszył jej lęk. Strona kościelna wiedziała, że Jan Paweł II przyjeżdża do swoich, ale dla władz państwowych nie była to prosta sprawa. Obawiali się stanowiska Związku Radzieckiego i państw ościennych. Nie wiedzieli, co papież powie, jak się zachowają Polacy, jakie mogą wystąpić prowokacje. Komunistyczna władza miała ogromny dylemat, jak przyjąć Ojca Świętego. Jak zachować postawę gościnności wobec rodaka, który jednocześnie, jako szef Watykanu, był dla ówczesnego reżimu politycznym wrogiem. W propagandzie bloku wschodniego wiara nie odgrywała przecież żadnej roli, nie było dla niej zrozumienia.
Stanisław Karnacewiecz, "Glemp. Pod okiem Opatrzności" - książka przygotowana przez Press Club Polska we współpracy z Polską Agencją Prasową i Narodowym Centrum Kultury, pod patronatem TVP Info, "Wprost", "Do Rzeczy", "Gościa Niedzielnego" oraz Opoka.org.plFragmenty książki zostały opublikowane w ostatnim (10/2013) numerze "Wprost".
N ajnowszy numer tygodnika "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .