Potrzeba nam więcej Agat
Polskie sądownictwo to zupełnie inny świat. Inny system prawny, dekady innych tradycji, inne obyczaje. Powiedzmy sobie szczerze – u nas jest po prostu nudniej. Czy polskie sądownictwo da się przełożyć na serial telewizyjny? Łatwo nie jest. Była próba w latach 90., pt. „Zespół adwokacki”, ale dziś mało kto już o tym pamięta – serial zniknął jak dziesiątki innych jednosezonowych efemeryd. Niespełna dekadę temu była „Magda M.”, ale jej twórcy od pierwszego do ostatniego sezonu znacznie większy nacisk niż na pracę głównej bohaterki kładli na jej życie osobiste. W najnowszej produkcji „Prawo Agaty” te proporcje wydają się znacznie korzystniejsze dla problemów prawnych i chyba wreszcie mamy szansę stworzyć zręby gatunku, bez którego trudno sobie wyobrazić amerykańską kulturę.
Sąd w Hollywood
Fabuły sądowe to nie tylko domena telewizji – wiele z najsłynniejszych hollywoodzkich produkcji rozgrywa się w sądzie: „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Filadelfia”, „Pozytywka”,„Mój kuzyn Vinny”, „Zaklinacz deszczu”, „Skandalista Larry Flynt”, „Ludzie honoru” – listę tytułów można ciągnąć i ciągnąć, a każdy natychmiast ma przed oczami słynne sądowe sceny z wielkimi aktorami: Jackiem Nicholsonem, Denzelem Washingtonem, Jessicą Lange.Amerykanie uwielbiają drwić z adwokatów – to jedna z najczęściej ośmieszanych w żartach grup zawodowych – ale równie chętnie oglądają ich pracę na ekranie. W telewizji każdego roku debiutują nowe seriale sądowe, a wiele z nich utrzymuje się na antenie latami. Pierwszy wielki hit z tego gatunku pochodzi jeszcze z lat 50. („Perry Mason”, dziewięć sezonów, debiut w 1957 r.). Dziś za najważniejszego twórcę tego gatunku uważa się Davida E. Kelleya, spod którego ręki wyszły m.in. takie seriale, jak: „L.A. Law”, „Kancelaria adwokacka”, „Ally McBeal”, „Orły z Bostonu”, „Harry’s Law”. Kelley jak nikt potrafi opowiadać o adwokatach, ich zaangażowaniu w sprawy, które czasem przeszkadza, a czasem pomaga w ich życiu osobistym. Ten dziesięciokrotny laureat nagrody Emmy, zanim zaczął opowiadać o adwokatach na małym ekranie, skończył studia prawnicze i pracował w bostońskiej firmie prawniczej, więc zna ten zawód od podszewki.
Sztywno i statycznie
Do inspiracji dorobkiem Kelleya przyznaje się Bogusław Lipski, producent polskiego serialu prawniczego „Prawo Agaty”. – On świetnie potrafi opowiadać, a my chcemy trochę odczarować zawód adwokata w Polsce – opowiada. – Mamy inny system prawny, inne zwyczaje, ale i u nas może być ciekawie. To prawda, że przełożyć amerykański dramat sądowy na polskie realia nie jest łatwo. U nas jest znacznie sztywniej i statyczniej na sali sądowej (chociażby kwestia podchodzenia do świadków), ale przede wszystkim u nas inaczej postrzega się też samych adwokatów. W Polsce wizyta u adwokata (podobnie zresztą jak u lekarza) to ostateczność. Dopiero kiedy już absolutnie nie radzimy sobie z problemem, szukamy pomocy prawnej.
Nie bez winy są też sami adwokaci – wszak wychowani na amerykańskich filmach i serialach wyobrażamy ich sobie jako pełnych inicjatywy bohaterów, często wręcz detektywów, którzy sami znajdą dowody, skierują sprawę na nowe tory, uratują nas przed złem. I jeśli z takim nastawieniem odwiedzamy adwokata, to niemal na pewno spotka nas głębokie rozczarowanie. Bo w Polsce standardowy adwokat to człowiek obeznany w sądowych procedurach, acz niewykazujący absolutnie żadnej inicjatywy. Jedyne, co zaprezentuje przed sądem, to te dokumenty i fakty, które wcześniej otrzyma i usłyszy od swego klienta. Empatia, zaangażowanie, pomysłowość to rzadkość, to wyjątek, a nie reguła.
Czy w takim razie „Prawo Agaty” jest czystą fikcją? Fabuła tego serialu to do pewnego stopnia układ z widzem. Ale też praca u podstaw. Bogusław Lipski twierdzi, że serial (którego trzeci sezon możemy teraz oglądać na antenie) powoli zaczyna zmieniać naszą rzeczywistość. Na forach, grupach dyskusyjnych, na stronie FB „Prawa Agaty” wiele osób z branży komentuje serialową fikcję, wytykając nieścisłości, ale też przyznając, że taki idealizm, jaki prezentują bohaterowie tej opowieści, to coś godnego podziwu i naśladowania. Lipski wspomina spotkanie ze studentami prawa Uniwersytetu Warszawskiego, które odbyło się po zakończeniu emisji poprzedniego sezonu i tchnęło optymizmem. Kilka lat temu studenci myśleli, że życie adwokata, to taka „Magda M.” – dobre zarobki, spotkania w kawiarniach i lekka robota. Teraz są zdecydowanie bardziej świadomi wysiłku, jaki muszą włożyć, by zostać dobrym prawnikiem. I podoba im się traktowanie klienta jak osoby, a nie sprawy.
Seriale zmieniają świat
Czy naprawdę serial może zmieniać świat? Spójrzmy na seriale medyczne – równie, a może jeszcze bardziej popularne od tych prawniczych. Gdy pod koniec lat 90. ruszał w Polsce serial „Na dobre i na złe”, oglądali go wszyscy. Wielu komentowało wówczas, że to nie tyle serial medyczny, ile fantastyczny, bo tak zaangażowanych lekarzy i takiego miejsca jak serialowy szpital w Leśnej Górze w Polsce nie znajdziesz nigdzie. Dziś pewnie też nie byłoby łatwo. Ale może kilka, kilkanaście takich szpitali (nowoczesnych, sympatycznych, kolorowych) już jest. Jakoś łatwiej uwierzyć, że to skutek dobrego przykładu z serialu niż nieustającej reformy służby zdrowia. Może teraz, gdy pojawił się drugi serial o dobrym szpitalu („Lekarze”), pójdzie jeszcze szybciej?
To telewizja narzuca dziś trendy, kształtuje gusta, zmienia świat. Może młodzi prawnicy wychowani na serialach o zaangażowanych adwokatach żyjących nad Wisłą i zajmujących się sprawami, o których możemy przeczytać w polskich gazetach, odmienią oblicze tego zawodu w naszym kraju? Trzeba wierzyć i tworzyć kolejne dobre seriale, które będą im pokazywały właściwe wzorce. Nawet jeśli niczego to nie przyniesie, będziemy przynajmniej mieli przyzwoitą telewizyjną rozrywkę.