Zrujnowana pamięć

Dodano:
Jan Ołdakowski (fot. Aleksander Majdanski / Newspix.pl ) Źródło: Newspix.pl
„Miasto ruin” i „Miasto 1944” Jana Komasy to nie koniec filmów o Powstaniu Warszawskim. Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, ma w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę – tym razem fabularyzowany film, który powstał z kronik powstańczych. W rozmowie z Anną Gromnicką Dyrektor Muzeum zapowiada, że 30 lipca dowiemy się o czymś, co może całkowicie zmienić nasze spojrzenie na to, jak opowiadać o historii.
Chodzi o stare filmy i zdjęcia z czasów Powstania Warszawskiego, które  zostaną ulepszono cyfrowo i wypuszczone w kolorze.  Większość dokumentów, nakręconych podczas wojny, jest niema i czarno-biała. Pracownicy muzeum będą to zmieniać, tak, żeby uzyskać współczesną jakość obrazu. Wykorzystują do tego sztab specjalistów z różnych dziedzin, włączając w to techników medycyny sądowej. Powstaje pierwszy w świecie film fabularny kręcony w oparciu o dokumenty historyczne.

Jan Ołdakowski odpowiada także, dlaczego dobrze jest się spierać o historię. Rozmawiamy z nim o tym, po co w ogóle są nam muzea i jak powinno się w nich przedstawiać historię, żeby zainteresować nią zwykłych ludzi. Komentuje także ostatnie słowa Jarosława Kaczyńskiego, który zapowiadał, że po dojściu do władzy PiS będzie się starało przywrócić polską wersję zdarzeń z czasów wojny w przygotowywanym dopiero do otwarcia w 2015 roku Muzeum II Wojny Światowej. – Do tego, żeby przyciągnąć uwagę widza, nie potrzebujemy wcale zaangażowania politycznego – mówi Ołdakowski.     

Anna Gromnicka: Za nami „Miasto ruin”, cyfrowo odnowiony film o wyzwolonej Warszawie, przed nami –  „Miasto 44” Jana Komasy o Powstaniu Warszawskim, szykowany na 70. rocznicę jego wybuchu w 2014 roku. Ale wiem, że już ma pan pomysł na następny film…

Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: Tak. Ale to nasza tajemnica, nie wiem, skąd pani o tym wie… 

Cóż, w końcu dotyczy to naszej przeszłości.

Nie mogę zdradzić zbyt wielu szczegółów, powiem tylko, że 30 lipca dowiemy się o czymś, co może całkowicie zmienić nasze spojrzenie na to, jak opowiadać o historii. Chodzi o stare filmy i zdjęcia z czasów Powstania Warszawskiego.

Co jest w nich nowego? Co je różni od tych, które już znamy?

Właściwie w nich samych nie ma nic nowego. I w dodatku każdy ma do nich dostęp.

Jak to?

Pani też może w każdej chwili wejść do archiwum, uiścić odpowiednią opłatę i obejrzeć te filmy. Jest ich mnóstwo. Po powstaniu zostało nam siedem godzin kronik. W tej chwili staramy się zrobić z nich dobry użytek. Czyli wypuścić je w wersji 2.0, ulepszonej cyfrowo i w kolorze.

Ale nie tylko o to chodzi…

Nie tylko, jasne, ale o szczegółach będę mówił później. Do tego zostałem zobowiązany. Zależy nam w tej chwili na takim przedstawieniu tych filmów, żeby widz wiedział dokładnie, jaka historia się za nimi kryje. Większość dokumentów nakręconych podczas wojny jest niema i czarno-biała. Będziemy to zmieniać, tak żeby uzyskać współczesną jakość obrazu. Wykorzystujemy do tego sztab specjalistów z różnych dziedzin, włączając w to techników medycyny sądowej. Ale na tym muszę zakończyć odsłanianie tej tajemnicy.

Przed kolejną rocznicą powstania dowiemy się więcej?

Tak, 30 lipca pokażemy, jak zamierzamy wykorzystać te materiały filmowe. W tej chwili pracujemy ze specjalistami filmowymi, którzy będą zaangażowani w to przedsięwzięcie. Chcemy pokazać sfabularyzowaną wersję powstania, dzięki której widz prześledzi losy powstańców i dowie się, jak wyglądało zwykłe życie mieszkańców stolicy. To coś więcej niż archiwalny film. Pokażemy bohaterów, do tej pory anonimowych, ich przelotne rozmowy, kłótnie, dramaty. W tej chwili pracujemy nad obróbką cyfrową tych filmów.

Będzie sensacja?

Myślę, że będzie to pierwsze tego typu przedsięwzięcie na świecie. Sfabularyzowany dokument, nakręcony na podstawie archiwaliów.

Dlaczego tak bardzo interesują pana zdjęcia, filmy, a mniej np. przedmioty z tego okresu – dokumenty, ubrania, bandaże, trofea?

Takie od początku było nasze założenie – zdobywać jak najwięcej filmów i fotografii wojennych. Współczesna kultura jest kulturą obrazkową i musimy opowiadać o historii obrazkami, jeśli chcemy, żeby kolejne młode pokolenia mogły zrozumieć ją jako aktualną. Stąd nasze pomysły kolorowania zdjęć, pomysł na tę niespodziankę filmową. W tej chwili mamy w archiwum ok. 30 tys. zdjęć z okresu sprzed wojny, wojennego, z czasu powstania i krótko po nim. To największy zbiór indywidualnych zdjęć w Polsce. Co roku gromadzimy nowe. Teraz, na rocznicę powstania, przygotowujemy wystawę fotografii wszystkich żyjących powstańców. Zajmuje się tym artysta Wojtek Wieteska.

Sam zbiór nie wystarczy – liczy się kontekst i narracja, którą obudowuje się te materiały.

Dlatego wymyślamy wciąż nowe sposoby ujęcia historii, w którą wciągamy Polaków, również dzięki temu, że każdy może śledzić naszą aktywność i oglądać filmy, które odnawiamy i nadajemy im nową jakość. „Miasto ruin”, czyli film z powojennej Warszawy, nigdy by nie powstał, gdyby nie zaangażowanie żyjących powstańców.

W jaki sposób docieracie do tych materiałów?

Szukamy w internecie, na aukcjach na Allegro i e-bayu, najczęściej je skupujemy.

Jaki jest koszt takiego zdjęcia?

Niewielki – najczęściej kilka, kilkanaście euro. Sześciominutowe „Miasto ruin” nie zostałoby zrealizowane, gdyby nie tysiące zdjęć zrobionych z poziomu gruntu, dzięki którym kształtowaliśmy świat cyfrowy, który widzimy w gotowym dokumencie.

Ilu jest darczyńców, a jaki procent zdjęć kupujecie?

Trudno powiedzieć. Zdarza się, że dostajemy zdjęcia od samych powstańców, i wtedy to my usiłujemy im zapłacić za te fotografie, bo w sytuacji, gdy ludzie przez lata opiekowali się kolekcjami, to mają prawo do zwrotu kosztów. Choćby ostatnio, w zeszłym tygodniu, córka varsavianisty Olgierda Budrewicza przekazała do muzeum wszystkie jego fotografie, zrobione od czasów, gdy miał 14 lat i pojechał razem z innymi harcerzami na rowerze, próbując dołączyć do jednej z armii, jednocześnie dokumentując zniszczenia wojenne. Budrewicz nie bał się robić zdjęć podczas okupacji, więc zapewniam, że są one wyjątkowe. Nigdy ich nie publikował i z jakichś względów traktował je jako prywatne. Teraz możemy je wreszcie obejrzeć – są wyjątkowym zapisem epoki. Zagraniczne zdjęcia kupujemy, przeczesując internet. Zwykle są to zdjęcia wojskowe, nieopisane, co utrudnia identyfikację. Do nas należy zorientowanie się choćby, czy to na pewno są zdjęcia Warszawy.

Kupujecie w antykwariatach czy na niemieckim e-bayu?

Na e-bayu też. Większość niemieckich oficerów, która przyjeżdżała do Polski w czasie okupacji, miała kamery. Na powszechnym wyposażeniu żołnierzy był aparat fotograficzny. W Polsce mało kto dysponował takim sprzętem. Niemcy obfotografowywali wszystko, co widzieli, w sposób czasem absurdalny. Mamy więc masę zdjęć. Bardzo wysoką cenę mają te, na których widać z bliska żołnierzy, sprzęt wojskowy, czołgi. Fragmenty miasta czy ruiny już nie są tak cenne. Są dwie kategorie – zdjęcia Polaków i zdjęcia Niemców. Ich perspektywa jest najbardziej przerażająca.

Bo to była swoiście pojmowana turystyka?

Tak, na przykład do getta. Na zdjęciach widać, jak niemieccy żołnierze pozują na tle umierających z głodu ludzi. Jeździli po getcie rikszami i robili sobie zdjęcia.

Te najbardziej drastyczne też trafiają do obiegu?

Niektóre tak, ale ich drastyczność trafia do widza niebezpośrednio – np. dwójka żołnierzy trzyma konającego starca między sobą i się uśmiechają. Pozornie sielanka. Niewiele osób będzie wiedzieć, co za dramat rozgrywa się na tej fotografii, jeżeli nie pozna jej kontekstu. Sytuacja, w której zmuszano umierających do uśmiechania się do zdjęć, pokazuje ukryty obraz Holocaustu, niedostępny dla ludzi, pozbawionych tej wiedzy historycznej. Dokumentacyjnie te zdjęcia są bezcenne, bo na świecie jest tylko kilka fotografii pokazujących np., jak powstawał mur getta.

Jak wybierać te zdjęcia, żeby tworzyły jakąś ciekawą narrację i były spójne z przekazem historycznym?

Powtarzam od wielu lat, że nikt za nas historii nie opowie. Ten obowiązek spoczywa na instytucjach publicznych, które mają opowiedzieć o tych wydarzeniach wszystkim Polakom i światu. Uważam, że musimy to robić. To, że na pewnym etapie edukacji historycznej tego opowiadania zabrakło, pokazuje niedawny film „Nasze matki, nasi ojcowie”, który nie tylko przedstawiał nieprawdziwie pewne wydarzenia z czasu wojny, ale też przypisywał Polakom bardzo niekorzystną rolę. Przeciwko takiej wersji historii trzeba protestować, także kręcąc swoje filmy i robiąc wystawy z naszej perspektywy. Jeżeli my nie opowiemy swojej historii, tak jak chcemy, to nadzieja, że ktoś to za nas zrobi, jest płonna. W ten sposób zostawiamy innym pole do manipulacji.

Chce pan powiedzieć, że brak polityki kulturalnej wraca do nas rykoszetem?

Tak, bo w tym tkwi źródło naszych kompleksów narodowych. Z jednej strony II wojna daje nam cały czas powody do myślenia o Polakach jako o bohaterach, z drugiej – czekamy, aż inni nas za takich uznają, nie dbając o to, żeby tak się stało. Samo się nie zrobi. Polska lat 80. była cały czas na okładkach światowych magazynów. Tu przyjeżdżali dziennikarze i politycy, tu się działa historia. To się skończyło, ale trzeba było ten moment wykorzystać. Dziś świat nie pamięta o Solidarności, o tym, że tu upadł komunizm. Te rzeczy dzieją się w przestrzeni symbolicznej. Do nas należy pielęgnowanie tej przestrzeni, a niestety zaprzepaściliśmy kilkanaście lat.

Cały wywiad w poprzednim (28/2013) numerze tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...