Wenecja 2013: Hardy przez półtorej godziny jedzie samochodem
Dodano:
Na festiwalu w Wenecji zaskoczył Tom Hardy. W pozakonkursowym "Locke'u" gra mężczyznę, który przez półtorej godziny jedzie samochodem. Ale robi to świetnie.
W czarnym, odsłaniającym tatuaże na ramionach t-shircie z buldogiem do zdjęć pozuje batmanowski muskularny potwór Bane - Tom Hardy. Pamiętam go z Cannes, gdzie obwieszony militarnymi nieśmiertelnikami chodził po Croisette w koszulce moro. Wtedy również grał faceta silnego i okrutnego w "Gangsterze". W prezentowanym w Wenecji "Locke'u" - jako człowiek sukcesu, menedżer w dużej firmie - aktor jest nie do poznania.
- Rola u Stevena Knighta była dla mnie wyzwaniem - mówił. - Dwa dni przed zdjęciami 30 stron synopsis zmieniło się w 90 stron scenariusza. Nie miałem już czasu nauczyć się tekstu, czytałem z kartki. Ale wszystko, co się działo, odkrywałem na bieżąco.
To fascynujący film na jednego aktora. Jego konstrukcja przypomina "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego. Akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym, na ekranie nie ma nikogo poza Hardy',m. Mężczyzna w wieku średnim jedzie samochodem do Londynu, gdzie kobieta, z którą spędził jedną noc, rodzi mu dziecko. W ciągu tych 85 minut życie bohatera zmienia się o 180 stopni. Przez telefon, zza kierownicy, musi powiedzieć szefowi, że nie będzie go na miejscu w najważniejszym dla jego firmy dniu od lat. W ten sam sposób przyzna się do zdrady i ojcostwa do żony. Ale gdyby nie wsiadł do auta i nie wziął na siebie konsekwencji za swoje czyny, nie umiałby spojrzeć na siebie w lustrze. Knight i Hardy tworzą świetny, wielowymiarowy portret mężczyzny z klasy średniej – z jego przekonaniami, ambicjami, przeszłością. Faceta, który nie chce poddać się miałkości dzisiejszych czasów, na przekór korporacyjnej mentalności pozostaje sobą. A sam Hardy w roli kompletnie innej niż wcześniejsze zachwyca.
Knight, tak jak na polskim gruncie Koterski, przypomina, że w kinie nie potrzeba wielkich scenografii. Wystarczy złapać bohatera w chwili, kiedy zdziera z siebie maskę. I szczerze mówi o sobie.
- Rola u Stevena Knighta była dla mnie wyzwaniem - mówił. - Dwa dni przed zdjęciami 30 stron synopsis zmieniło się w 90 stron scenariusza. Nie miałem już czasu nauczyć się tekstu, czytałem z kartki. Ale wszystko, co się działo, odkrywałem na bieżąco.
To fascynujący film na jednego aktora. Jego konstrukcja przypomina "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego. Akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym, na ekranie nie ma nikogo poza Hardy',m. Mężczyzna w wieku średnim jedzie samochodem do Londynu, gdzie kobieta, z którą spędził jedną noc, rodzi mu dziecko. W ciągu tych 85 minut życie bohatera zmienia się o 180 stopni. Przez telefon, zza kierownicy, musi powiedzieć szefowi, że nie będzie go na miejscu w najważniejszym dla jego firmy dniu od lat. W ten sam sposób przyzna się do zdrady i ojcostwa do żony. Ale gdyby nie wsiadł do auta i nie wziął na siebie konsekwencji za swoje czyny, nie umiałby spojrzeć na siebie w lustrze. Knight i Hardy tworzą świetny, wielowymiarowy portret mężczyzny z klasy średniej – z jego przekonaniami, ambicjami, przeszłością. Faceta, który nie chce poddać się miałkości dzisiejszych czasów, na przekór korporacyjnej mentalności pozostaje sobą. A sam Hardy w roli kompletnie innej niż wcześniejsze zachwyca.
Knight, tak jak na polskim gruncie Koterski, przypomina, że w kinie nie potrzeba wielkich scenografii. Wystarczy złapać bohatera w chwili, kiedy zdziera z siebie maskę. I szczerze mówi o sobie.