Republika szalików

Dodano:
Gdyby szalikowcy mieli wybór, wstąpiliby do policji albo zostaliby komandosami. Co trzyma razem polskich chuliganów?
"Tu się kończy prawo" - taki napis widnieje obok swastyki na murze czteropiętrowego bloku przy ulicy Dickmana na gdyńskim Oksywiu. W tym budynku wychował się i mieszkał Mariusz B., bezrobotny 24-latek, zabity we Wrocławiu podczas bitwy szalikowców Arki Gdynia i Śląska Wrocław. Mieszkańcy bloku twierdzą, że to spokojny chłopak. Innego zdania są gdyńscy policjanci. - Był wielokrotnie notowany i karany: za rozboje i bójki z użyciem niebezpiecznych narzędzi - mówią. Do młyna, czyli sektora na stadionie zajmowanego przez najbardziej radykalnych szalikowców, trafił jako piętnastolatek. Od tego czasu wziął udział w co najmniej dwudziestu bitwach.

Mariusz B. zapewne trafi do panteonu szalikowców męczenników - jak Przemek Czaja, 13-letni kibic koszykarzy Czarnych Słupsk, który zginął w styczniu 1998 r. pobity przez policjanta Dariusza W. Podczas pogrzebu Czai ponad 2 tys. kibiców z całej Polski skandowało: "Rozjebiemy to miasto i tych gliniarzy". "Odszedłeś od nas, ale na każdym meczu w naszym sektorze będzie czekało na ciebie wolne miejsce" - deklarował szef kibiców Czarnych Słupsk. W pierwszą rocznicę śmierci Przemka do Słupska przybyło ponad 500 kibiców z całej Polski: z wiaduktów zrzucali kamienie na przejeżdżające samochody, zdewastowali trzy radiowozy, wybijali szyby wystawowe, niszczyli billboardy. "Mariusz, za ciebie musi zginąć dziesięciu Żydów z Wrocławia" - grożą teraz na internetowym forum kibice gdyńskiej Arki. "Polowanie na psy z Wybrzeża dopiero się zaczęło" - replikują sympatyzujący z wrocławskim Śląskiem kibice Wisły Kraków.

"Cwele z Wrocławia, Gdańska i Krakowa złamali wszystkie ustalone reguły. Skoro tak, to i nam wszystko wolno. Będzie wojna, bo to sprawa honoru. Śmierć za śmierć" - deklarują ultraradykalni fani Widzewa Łódź. Kilka miesięcy temu kibice warszawskiej Legii zaatakowali w Skierniewicach sympatyków Widzewa. W odpowiedzi łódzcy Destroyers napadli na pociąg, którym stołeczni kibice jechali do Szczecina. Kilka tygodni później zginął kibic chorzowskiego Ruchu trafiony petardą z gwoździami i śrubami, rzuconą przez kibiców Górnika Zabrze. Kiedy osiemnastoletni kibic Cracovii zabił szalikowca Pogoni Szczecin, na trybunach pojawił się transparent: "Cracovia - Pogoń 1:0". - Nie ma litości. W ubiegłym roku leżałem w szpitalu, bo cwel z Lecha obciął mi tasakiem ucho i rozwalił pół głowy. Poprosiłem lekarza, żeby wypuścił mnie na przepustkę do domu, bo matka jest chora. Pojechałem do Szczecina na mecz Pogoni z Lechem. Nie znalazłem tego, który mnie rozwalił, ale innemu przetrąciłem rękę i chyba kilka żeber - opowiada Robert D., szalikowiec Legii Warszawa.

W 1995 r. ponad stu policjantów zostało rannych po meczu o Puchar Polski między Legią Warszawa i GKS Katowice. W 1996 r. aż 47 osób zostało rannych w zajściach po meczu Lecha Poznań i Legii Warszawa. Wojny toczone są obecnie głównie poza stadionami: tylko 112 spośród ponad 500 ubiegłorocznych awantur wydarzyło się podczas meczów. Prawdziwe walki rozgrywają się na ulicach i dworcach. - Pracujemy nad tym, by wyprowadzić walki poza miasta. Będą się odbywały na ubitej ziemi - mówi Robert Potargowicz, kibic Widzewa Łódź, menedżer w prywatnej firmie.

Szalikowcy tworzą struktury plemienne. Podobnie jak wojownicze plemiona organizują się do walki z innymi plemionami - zauważają socjologowie. - Grupy kibiców mają własną hierarchię, wodzów, autorytety, terytoria, toczą wojny z innymi, zawierają sojusze - mówi Paweł Moczydłowski, socjolog, były szef więziennictwa. Jedną z przyczyn walk szalikowców jest obrona własnego terytorium. To swoisty atawizm: kiedy pies sika, to nie tylko załatwia potrzebę fizjologiczną, ale sygnalizuje, gdzie przebiegają granice jego terytorium. Dlatego najzacieklej walczą zwolennicy różnych klubów z tego samego miasta, na przykład Łodzi czy Warszawy. Walczą o terytorialną wyłączność. Mówią: oni zajmują nasze terytorium, więc są obcy, a jak są obcy, musimy z nimi walczyć. Bardzo często ci obcy nazywani są Niemcami albo Żydami.

***

Jason Williams, który w latach 90. zrealizował dwa filmy o brytyjskich szalikowcach dla telewizji BBC, pytał ich, kim zostaliby, gdyby mogli wybrać inną drogę życiową. Najczęściej odpowiadali, że wstąpiliby do policji albo zostaliby zawodowymi wojskowymi, najlepiej w elitarnych oddziałach komandosów.

Grupy szalikowców mają quasi-wojskową strukturę: najwyżej są wodzowie, potem kwatermistrzowie, a na końcu żołnierze. Kwatermistrzowie to ludzie zaplecza - często najstarsi i najlepiej zarabiający. To oni tworzą rezerwy budżetowe, dzięki czemu grupa może udzielać finansowego wsparcia w trudnych chwilach. To oni odpowiadają za dostarczanie sprzętu bojowego żołnierzom. W niektórych grupach są jeszcze zwiadowcy, odpowiedzialni za bank informacji o przeciwniku. Wojowników nobilituje walka z cwelami, czyli kibicami wrogiej drużyny. Na pierwszej linii walczy tzw. nabojka, czyli osoby najbardziej zaprawione w bojach. Pod sztandarami jednego klubu walczy często kilka grup szalikowców. W poznańskim Lechu starsi tworzą Brygadę Banitów, młodsi występują pod nazwą Młodzi Popierdoleńcy. W Łodzi wśród kilku grup kibiców Widzewa i ŁKS wyróżniają się Red Gladiators (elitarna grupa zadymiarzy z najdłuższym stażem), Destroyers (najbardziej aktywna bojówka Widzewa, słynna ze starć z fanami Legii), Cool Boys (fanatycy Widzewa) oraz Brygada Peners.

Zwolennicy poszczególnych klubów - niczym państwa - zawierają sojusze (tzw. wielkie zgody). Pierwszy sojusz tworzą kibice Legii Warszawa, Pogoni Szczecin i Zagłębia Sosnowiec, drugi - fani Lecha Poznań, Cracovii i Arki Gdynia, trzeci - sympatycy Śląska Wrocław, Wisły Kraków i Lechii Gdańsk. Dwie ostatnie koalicje starły się kilka dni temu na ulicach Wrocławia, kiedy to zginął Mariusz B.

W Wielkiej Brytanii z szalikowcami poradzono sobie na stadionach, ale wojny poza nimi toczą się nadal. Przede wszystkim wprowadzono systemy kamer, co umożliwiło szybkie zidentyfikowanie uczestników walk. Kary w postaci wysokich grzywien wymierzano już na zapleczu stadionu, gdzie urzędowali sprowadzeni sędziowie. Każdy kibic ma też identyfikator z fotografią. Jeśli uczestniczył w bójce, traci identyfikator i prawo wejścia na kolejne mecze, często dożywotnio. W Polsce zakaz wstępu na mecze ma zaledwie 80 osób w całym kraju (a i tak ów zakaz nie jest respektowany). W ślady Brytyjczyków poszli Holendrzy. Wprowadzili oni m.in. obowiązek meldowania się podczas meczów na policji osób, które mają zakaz wchodzenia na stadiony. Burmistrzom przyznano prawo odmowy kibicom drużyny przyjezdnej wstępu do miasta, jeśli uznają, że ich pobyt może być zagrożeniem dla bezpieczeństwa mieszkańców.

"Miłość do klubu nie może się wiązać z nienawiścią do przeciwnika" - mówił dwa lata temu Jan Paweł II kibicom Lazio Rzym. Należą oni do najbardziej krewkich w Europie i często posługują się antysemickimi hasłami. "Jaki sens ma bycie patriotą własnej drużyny, jeśli nie można nienawidzić przeciwnika? Nienawiść jest silniejszym spoiwem niż miłość. Tylko nienawiść zapewnia prawdziwą wspólnotę" - napisał potem na stronach kibiców Lazio niejaki Gianni Facchetti. Piotr Kudzia

Grzegorz Pawelczyk

Współpraca: Andrzej Kropiwnicki, Krzysztof Łoziński

Pełny tekst w najnowszym 1063 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 kwietnia.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...