Wyrok na konfidenta
Dodano:
Zabili, bo się czepiał. Zamordowanemu chłopakowi wetknęli do gardła drewniane kołki ułożone w literę V. Na znak zwycięstwa.
Pod pomnikiem Wolności złożyli przysięgę na życie, że nikomu nic nie powiedzą. Jeśli zdradzą, zginą jak bracia N. Klękali po kolei: 15-letni Piotr P., 16-letni Sebastian S., 18-letni Robert T. Na koniec inicjatorzy zaprzysiężenia: 20-letni Marcin Ch. i o rok od niego młodszy Krzysztof K. W 1998 r. w Giżycku zaginęli dwaj bracia N. Starszy Adam miał lat 15, młodszy Szymek 11. Poszli łowić ryby w jeziorze i przepadli. Była niedziela, 11 października. Miesiąc później w rejonie starej twierdzy Boyen znaleziono pod gałęziami zmasakrowane ciało mężczyzny. W usta miał wetknięte dwa grube kije wystające na zewnątrz w kształcie litery V. Gałki oczne były wydłubane. Rodzina rozpoznała Adama N. Wkrótce potem jezioro Niegocin wyrzuciło ciało małego Szymona. Z mocno zaciśniętym na szyi szalikiem.
Policja szukała sprawców. Matka ofiar na większość pytań śledczego odpowiadała przecząco. Chłopcy nie mieli przy sobie pieniędzy. Nie zdradzali zachowania homoseksualnego, nie byli zainteresowani prostytutkami, narkotykami ani sektami religijnymi. Z polityką mieli tyle wspólnego, że podobnie jak ich rówieśnicy w Giżycku kwitowali bójki gestem ułożenia palców w literę V.
Adam, trochę opóźniony w rozwoju, powtarzał klasy. Lubił się kręcić koło ratowników na przystani, bo oni się z niego nie naigrywali. Gdy latem doszło do bójki między ochroniarzami a miejscowymi, chłopiec trzymał stronę tych pierwszych. Prośba policji w miejscowej gazecie o zgłaszanie informacji, które by mogły naprowadzić na mordercę, przyniosła wiele fałszywych sygnałów. Jedna wiadomość wydawała się ważna: podobno Adam N. miesiąc przed zaginięciem chwalił się, że wie, kto podłożył bombę pod miejscową restaurację. Sprawców zamachu nie znaleziono, na mieście mówiło się, że to porachunki gangsterów z właścicielem lokalu, który nie chciał płacić haraczu. Ale z przesłuchań innych osób wynikało, że Adam fantazjował. Inny trop prowadził do rodziny T., notowanej w kartotece policyjnej. Matka Adama zeznała, że syn skarżył się na Roberta T., z którym chodził do szkoły. To przez niego wagarował, bo był wyzywany od czubków, bity. W czasie przeszukania mieszkania T. znaleziono wędkę Adama. Nim doszło do zatrzymania nieletniego, w trakcie awantury domowej o pobrudzone krwią spodnie pijany Robert wykrzyczał, że to on jest zabójcą braci, stąd te ślady.
Niedziela, dzień święty
Podczas pierwszego przesłuchania Robert T. zeznał, że 11 października wyszedł z domu na miasto i po drodze spotkał kolegę Piotra P., ksywa Bąbel, i jego kumpla Sebastiana S. Postanowili się napić. Na tyłach Delikatesów stał Marcin Ch., pseudo Chmiel, z chłopakiem, o którym na mieście mówiło się Szklane Oko, bo miał wadę wzroku. Jego nazwiska nie znał. Zrzucili się na kolejne butelki alkoholu i poszli wypić pod krzyżem Brunona na wzgórzu koło twierdzy Boyen. Stamtąd był widok na jezioro. W pewnej chwili Szklane Oko zaklął, mówiąc, że pod mostem stoi konfident. Wskazywał na Adama N., któremu towarzyszył brat Szymek. Szklane Oko zbiegł nad jezioro. „Pójdziecie z nami” – rozkazał wędkującym. Doszli do miejsca upamiętnionego męczeńską śmiercią zakonnika Brunona, który chrystianizował Prusy. Z zeznania Roberta T.: – Wyciągnąłem z torby Adama kanapkę i ją zjadłem. Szklane Oko kazał Piotrowi zostać z „tą małpą”, czyli młodszym N. „A my pójdziemy się zabawić z konfidentem” – zapowiedział. Chwycił Adama za ramię i tak schodzili na dół, ja za nimi nie nadążałem, bo byłem pijany. Tam, gdzie były powalone drzewa, Szklane Oko zdjął Adamowi szalik, zarzucił mu jak pętlę i dusił. Potem z Marcinem złapali N. za nogi i zaciągnęli na polanę, gdzie były doły. Gdy doszliśmy tam z Piotrem, Szklane Oko stał w rozkroku nad Adamem, bardzo już pobitym, dookoła była krew. Nie pamiętam, czy ja też go kopałem, bo kręciło mi się w głowie. Widziałem, jak oni do gardła Adama wsadzali takie długie grube kołki. Ktoś skakał mu po twarzy. Potem Szklane Oko kazał przynieść gałęzie i przed odejściem przykryli nimi starszego N.
Szymek stał niedaleko i płacząc, wołał brata. Marcin i Szklane Oko chwycili chłopaka za ręce i powlekli go w kierunku jeziora. My w trójkę zostaliśmy na wzgórzu, już ciemniało. Mały krzyczał: „Pomocy!”. Po 20 minutach Szklane Oko i Ch. wrócili. Piotr zapytał, co z chłopcem, usłyszeliśmy, że utopiony. Na pytanie policjanta, dlaczego Szklane Oko, czyli Krzysztof K. (Robert T. w końcu sobie przypomniał, kto w Giżycku ma taką ksywę), nazwał Adama konfidentem, zatrzymany nie potrafił wyjaśnić. Do aresztu trafili też Piotr P., Sebastian S. i Marcin Ch. Jako ostatni został zatrzymany Krzysztof K., gdy wracał z rodzicami od babci. Najstarszy z tej grupy Marcin Ch., pseudo Chmiel, zdecydowanie zaprzeczał, że 11 października był pod krzyżem Brunona: – Od południa siedziałem w domu. Niedziela jest dniem świętym, gdy odpoczywam. – A co przesłuchiwany robi w ciągu tygodnia? – Praktycznie nic, chodzę sobie. 16-letni Sebastian S. przesłuchiwany w obecności rodziców potwierdził, że był na miejscu zbrodni. Ale tylko obserwował. Już mieli odchodzić, gdy Piotr P., Bąbel, zauważył, że starszy N. rusza się pod gałęziami. – Zawróciliśmy i wtedy Szklane Oko zrobił z gałęzi kołki, wsadził Adamowi do ust i dopchnął nogą. – Dlaczego Adam został zabity? – zapytał policjant. – Bo się czepiał Szklanego Oka i Chmiela. Trzymał z ochroniarzami. – A Szymek? – Bo był świadkiem. Krzysztof K. twierdził podczas przesłuchania, że 11 października wychodził z domu tylko do kościoła. Do braci N. nic nie miał, nie słyszał, aby starszy donosił na policję. Słowa „konfident” nie rozumie.
15-letni Piotr P. zapewniał śledczego, że ze śmiercią braci N. nie ma nic wspólnego. Po dwóch tygodniach aresztu zmienił zeznania. Przyznał, że tamtego dnia pił z Robertem, Sebastianem, Krzyśkiem i Marcinem pod krzyżem Brunona. Dalej wypadki potoczyły się tak jak w wersji Roberta T., z tą różnicą, że nad jeziorem on trzymał Szymka, a Sebastian dusił go razem z Adamem i Marcinem. Trzy miesiące później również Sebastian kolejny raz zmienił zeznania: owszem, był w miejscu tragicznego zdarzenia, ale gdy starsi chłopcy topili Szymona, odwrócił się. W czasie wizji lokalnych podejrzani mieli wskazać, gdzie zginęli bracia. Wszyscy prowadzili policjantów w to samo miejsce. Prokurator wyłączył sprawy nieletnich Sebastiana S. oraz Piotra P. i przekazał je sądowi rodzinnemu. Głównymi oskarżonymi o popełnienie zbrodni zostali Marcin Ch. i Krzysztof K. Obaj od początku nie przyznawali się do winy. Alibi na czas przestępstwa dawali im członkowie rodziny. Ale nie wszyscy. Poza tym pogrążały ich zeznania pozostałych trzech oskarżonych.
Katolik nie zabija
– Nie mógłbym zabić – składał wyjaśnienia przed Sądem Okręgowym w Suwałkach Marcin Ch. – bo jestem katolikiem. Podczas wizji lokalnej byłem tak wystraszony, że mówiłem to, co mi dyktował policjant. Podobnie brzmiały wyjaśnienia Krzysztofa K. 11 października nie było go na wzgórzu, gościł z rodzicami u babci. Robert T. potwierdził swoje wyjaśnienia złożone w śledztwie. Odwołał tylko, że kopał leżącego Adama. – Byłem pijany, niewiele pamiętam. Niespodziewanie Roberta T. obciążyła jego matka. – Chcę wyrzucić to z siebie – zaczęła. – Syn mi mówił, że wie, co się stało z braćmi, ale nie może ujawnić, bo się boi. Jakiś tydzień później Robuś znów chciał mi w kuchni coś powiedzieć, ale gdy naciskałam, to się wycofał. Dopiero gdy wrócił pod wpływem alkoholu i ja zrobiłam awanturę, wykrzyczał, że czuje się jak morderca, bo wie, kto zabił. I że wszystko działo się pod dyktando Szklanego Oka. Na następnych rozprawach Robert T. na wszystkie pytania odpowiadał przecząco. W ogóle nie jest pewien, czy oskarżeni byli na miejscu zbrodni. Zresztą ich nie zna. Na policji odczytywano mu wyjaśnienia innych zatrzymanych i stąd znał szczegóły, które podał do protokołu. Słyszał o kimś w Giżycku, kto ma ksywę Szklane Oko, ale to nie jest ten – wskazał na Krzysztofa K. i dodał, że na sali rozpraw nie ma osoby o pseudonimie Chmiel. Również przesłuchiwani w sądzie rodzinnym Piotr P. i Sebastian S. poinformowali, że policjanci przynieśli im protokoły przesłuchania pozostałych oskarżonych i dzięki temu wiedzieli, co mają mówić. Wezwani na świadków funkcjonariusze twierdzili, że to pomówienie.
Matka Piotra P. przekonywała sędziego, że to dobry chłopak, jeszcze dziecko. Na wzgórzu znalazł się przypadkowo. Mówił jej, że kołki wbijali ci starsi –Szklane Oko i Chmiel. On tylko przyniósł gałęzie, bo myślał, że jeśli będzie nieposłuszny, spotka go to samo co Adama. Po śmierci braci N. bardzo się bał, że po niego przyjdą i utopią go w jeziorze; w dzień zamykał drzwi na klucz, a wieczorem siedział w pokoju po ciemku. – Gdyby na sali nie było oskarżonych, Piotrek inaczej by zeznawał – zakończyła jego matka. Na kolejnych rozprawach 16-letni Sebastian S., zasłaniając twarz rękami, odwołał poprzednie wyjaśnienia i wyznał szeptem, że „w tym brali udział wszyscy, których dziś przyprowadzono na rozprawę”. Postępowanie sądowe wykazało, że inicjatorem tragicznych wydarzeń na wzgórzu był Krzysztof K. Kłamał, twierdząc, że 11 października był u babci. Sąd nie uwierzył Robertowi T., że w czasie, gdy topiono Szymona, pozostał na wzgórzu razem z S. i P. Adam N. nie miał nic wspólnego z podłożeniem bomby w restauracji.
Opowieści spod celi
Krzysztof K. i Marcin Ch. po 25 lat więzienia, Robert T. – 15 lat, Piotr P. – 8 lat, Sebastian S. – 7 lat – taki wyrok wydał Sąd Okręgowy w Suwałkach. Prokurator złożył apelację. Sąd drugiej instancji uznał, że ustalenia co do winy oskarżonych są prawidłowe, ale nakazał przesłuchanie dodatkowych świadków. Na wznowiony proces doprowadzono więźnia, który siedział z Robertem T. Oznajmił, że ten zwierzał mu się, że pod wpływem policji pomówił Marcina Ch. i Krzysztofa K. Słowa świadka potwierdzał sam T. – Wcześniej kłamałem, bo miałem zostać świadkiem koronnym, ale nic z tego nie wyszło – oświadczył. – Byłem bity podczas przesłuchania. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałem o tym pani prokurator. Protokół był gotowy jeszcze przed przesłuchaniem. Ja miałem tylko podpisać. Marcin Ch. i Krzysztof K. jako sprawców wskazywali nieletnich. Sugerowali sądowi, że nad jeziorem mogło być – poza małolatami – jeszcze dwóch innych chłopaków, których teraz Piotr P. i Sebastian S. kryją. Mówili też o przysiędze, czyli wiąże ich z tamtymi jakaś tajemnica.
W tym czasie rodzice skazanego Ch. napisali do ministra sprawiedliwości skargę, że policja w raporcie z przesłuchania poprzekręcała słowa ich syna. Na wzgórzu był inny chłopak, z wyglądu podobny do Marcina Ch. i też nazywany w Giżycku Chmielem. To on zamordował braci N., a po znalezieniu ciał ofiar uciekł za granicę. W lipcu 2001 r. zapadł kolejny wyrok. Marcina Ch. i Krzysztofa K. skazano na dożywotnie więzienie, Robert T. otrzymał 25 lat, a dwaj pozostali po 8 i 7 lat. – Jestem niewinny, niczego nie zrobiłem – krzyczał Marcin Ch., gdy policja wyprowadzała go z sali sądowej. Rodzice „dożywotnich” nie pogodzili się z wyrokiem. Wynajęli detektywa Rutkowskiego, aby spotkał się w więzieniu z pewnym skazanym za porwanie dziecka, który dzielił celę z Robertem T. Detektyw spisał zwierzenia więźnia. Według jego relacji T. miał z Adamem N. na pieńku, bo tamten siłą zabierał mu kieszonkowe. Dlatego Robert T. śmiertelnie pobił Adama i to on wbijał ofierze kołki do gardła. Natomiast Szymka utopił Sebastian S. na żądanie T., żeby nie było świadka pierwszej zbrodni. Więzień porywacz miał dowód na to, że T. mówił mu prawdę. Otóż w pierwszych tygodniach pobytu Roberta T. w więzieniu jego matka przysłała mu paczkę z adidasami. Jeden but miał dziurę w podeszwie, w której zakrzepła krew. Tych butów już nie ma. O tym nowym dowodzie szeroko pisał obrońca Marcina Ch., składając kasację do Sądu Najwyższego. Została oddalona jako bezzasadna.
Szlachetne wsparcie
Minęło dziewięć lat. Piotr P. i Sebastian S. wyszli na wolność. Wiosną tego roku adwokat skazanych na dożywocie Ch. i K. wystąpił do Sądu Najwyższego z wnioskiem o wznowienie postępowania. Uzasadniał to ujawnieniem nowych faktów. Dowodem miało być nagranie dyktafonowe z 2008 r. więzienne rozmowy Marcina Ch. z Robertem T. Niedoszły świadek koronny mówił do mikrofonu: „Ty i Krzychu zostaliście wplątani nie przeze mnie, a przez dwóch psów, nie wiem, jak się nazywali”. Potem T. opowiada, że mordowali Sebastian S., Piotr P., on i dwóch dresiarzy, których nie zna. To nagranie, a także rozmowa ze skazanym przekonały przedstawicielkę Kliniki Prawa Niewinność z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, że na skutek pomówienia doszło do skazania niewinnych ludzi – Krzysztofa K. i Marcina Ch.
Obaj wystąpili w interwencyjnym programie Polsatu „Państwo w państwie”. Twierdzili, że zostali wrobieni. Dowodem miało być nagranie dyktafonowe. Dziennikarka doprowadziła do wznowienia przez prokuraturę w Białymstoku śledztwa w sprawie przymusu wywieranego przez policjantów na przesłuchiwanych. To dochodzenie nie wykazało niczego nieprawidłowego, zostało zamknięte.
Mimo wsparcia Helsińskiej Fundacji Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o wznowienie postępowania. To, że Robert T. teraz sobie zaprzecza, uzasadniano, nie ma decydującego znaczenia, bo w postępowaniu karnym przebieg zbrodni został ustalony nie tylko na podstawie wyjaśnień tego skazanego. Rozmowa przedstawicielki Kliniki Prawa Niewinność z Robertem T. budzi wątpliwości, czy było to nagranie spontaniczne. Zdaniem sędziów Sądu Najwyższego zbyt daleko idzie teza obrońcy, że skazany T. w rozmowie z Marcinem Ch. podał dane dwóch prawdziwych, a nieujawnionych sprawców (mieli to być koledzy małolatów). W rozmowie z przedstawicielką fundacji Robert T. nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ani w toku postępowania, ani przez dziewięć lat odsiadywania wyroku nie powiedział o tych dwóch „dresiarzach”. Sąd Najwyższy odrzucił też dowód w postaci anonimowego listu, którego autor jako zabójców wskazał dwóch mężczyzn „psychopatycznych morderców”, którzy widzieli, jak Adam podkładał bombę w restauracji. Taki „dowód” tylko osłabiał wniosek adwokata.
Tekst ukazał się w numerze 38/2013 t ygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania
Policja szukała sprawców. Matka ofiar na większość pytań śledczego odpowiadała przecząco. Chłopcy nie mieli przy sobie pieniędzy. Nie zdradzali zachowania homoseksualnego, nie byli zainteresowani prostytutkami, narkotykami ani sektami religijnymi. Z polityką mieli tyle wspólnego, że podobnie jak ich rówieśnicy w Giżycku kwitowali bójki gestem ułożenia palców w literę V.
Adam, trochę opóźniony w rozwoju, powtarzał klasy. Lubił się kręcić koło ratowników na przystani, bo oni się z niego nie naigrywali. Gdy latem doszło do bójki między ochroniarzami a miejscowymi, chłopiec trzymał stronę tych pierwszych. Prośba policji w miejscowej gazecie o zgłaszanie informacji, które by mogły naprowadzić na mordercę, przyniosła wiele fałszywych sygnałów. Jedna wiadomość wydawała się ważna: podobno Adam N. miesiąc przed zaginięciem chwalił się, że wie, kto podłożył bombę pod miejscową restaurację. Sprawców zamachu nie znaleziono, na mieście mówiło się, że to porachunki gangsterów z właścicielem lokalu, który nie chciał płacić haraczu. Ale z przesłuchań innych osób wynikało, że Adam fantazjował. Inny trop prowadził do rodziny T., notowanej w kartotece policyjnej. Matka Adama zeznała, że syn skarżył się na Roberta T., z którym chodził do szkoły. To przez niego wagarował, bo był wyzywany od czubków, bity. W czasie przeszukania mieszkania T. znaleziono wędkę Adama. Nim doszło do zatrzymania nieletniego, w trakcie awantury domowej o pobrudzone krwią spodnie pijany Robert wykrzyczał, że to on jest zabójcą braci, stąd te ślady.
Niedziela, dzień święty
Podczas pierwszego przesłuchania Robert T. zeznał, że 11 października wyszedł z domu na miasto i po drodze spotkał kolegę Piotra P., ksywa Bąbel, i jego kumpla Sebastiana S. Postanowili się napić. Na tyłach Delikatesów stał Marcin Ch., pseudo Chmiel, z chłopakiem, o którym na mieście mówiło się Szklane Oko, bo miał wadę wzroku. Jego nazwiska nie znał. Zrzucili się na kolejne butelki alkoholu i poszli wypić pod krzyżem Brunona na wzgórzu koło twierdzy Boyen. Stamtąd był widok na jezioro. W pewnej chwili Szklane Oko zaklął, mówiąc, że pod mostem stoi konfident. Wskazywał na Adama N., któremu towarzyszył brat Szymek. Szklane Oko zbiegł nad jezioro. „Pójdziecie z nami” – rozkazał wędkującym. Doszli do miejsca upamiętnionego męczeńską śmiercią zakonnika Brunona, który chrystianizował Prusy. Z zeznania Roberta T.: – Wyciągnąłem z torby Adama kanapkę i ją zjadłem. Szklane Oko kazał Piotrowi zostać z „tą małpą”, czyli młodszym N. „A my pójdziemy się zabawić z konfidentem” – zapowiedział. Chwycił Adama za ramię i tak schodzili na dół, ja za nimi nie nadążałem, bo byłem pijany. Tam, gdzie były powalone drzewa, Szklane Oko zdjął Adamowi szalik, zarzucił mu jak pętlę i dusił. Potem z Marcinem złapali N. za nogi i zaciągnęli na polanę, gdzie były doły. Gdy doszliśmy tam z Piotrem, Szklane Oko stał w rozkroku nad Adamem, bardzo już pobitym, dookoła była krew. Nie pamiętam, czy ja też go kopałem, bo kręciło mi się w głowie. Widziałem, jak oni do gardła Adama wsadzali takie długie grube kołki. Ktoś skakał mu po twarzy. Potem Szklane Oko kazał przynieść gałęzie i przed odejściem przykryli nimi starszego N.
Szymek stał niedaleko i płacząc, wołał brata. Marcin i Szklane Oko chwycili chłopaka za ręce i powlekli go w kierunku jeziora. My w trójkę zostaliśmy na wzgórzu, już ciemniało. Mały krzyczał: „Pomocy!”. Po 20 minutach Szklane Oko i Ch. wrócili. Piotr zapytał, co z chłopcem, usłyszeliśmy, że utopiony. Na pytanie policjanta, dlaczego Szklane Oko, czyli Krzysztof K. (Robert T. w końcu sobie przypomniał, kto w Giżycku ma taką ksywę), nazwał Adama konfidentem, zatrzymany nie potrafił wyjaśnić. Do aresztu trafili też Piotr P., Sebastian S. i Marcin Ch. Jako ostatni został zatrzymany Krzysztof K., gdy wracał z rodzicami od babci. Najstarszy z tej grupy Marcin Ch., pseudo Chmiel, zdecydowanie zaprzeczał, że 11 października był pod krzyżem Brunona: – Od południa siedziałem w domu. Niedziela jest dniem świętym, gdy odpoczywam. – A co przesłuchiwany robi w ciągu tygodnia? – Praktycznie nic, chodzę sobie. 16-letni Sebastian S. przesłuchiwany w obecności rodziców potwierdził, że był na miejscu zbrodni. Ale tylko obserwował. Już mieli odchodzić, gdy Piotr P., Bąbel, zauważył, że starszy N. rusza się pod gałęziami. – Zawróciliśmy i wtedy Szklane Oko zrobił z gałęzi kołki, wsadził Adamowi do ust i dopchnął nogą. – Dlaczego Adam został zabity? – zapytał policjant. – Bo się czepiał Szklanego Oka i Chmiela. Trzymał z ochroniarzami. – A Szymek? – Bo był świadkiem. Krzysztof K. twierdził podczas przesłuchania, że 11 października wychodził z domu tylko do kościoła. Do braci N. nic nie miał, nie słyszał, aby starszy donosił na policję. Słowa „konfident” nie rozumie.
15-letni Piotr P. zapewniał śledczego, że ze śmiercią braci N. nie ma nic wspólnego. Po dwóch tygodniach aresztu zmienił zeznania. Przyznał, że tamtego dnia pił z Robertem, Sebastianem, Krzyśkiem i Marcinem pod krzyżem Brunona. Dalej wypadki potoczyły się tak jak w wersji Roberta T., z tą różnicą, że nad jeziorem on trzymał Szymka, a Sebastian dusił go razem z Adamem i Marcinem. Trzy miesiące później również Sebastian kolejny raz zmienił zeznania: owszem, był w miejscu tragicznego zdarzenia, ale gdy starsi chłopcy topili Szymona, odwrócił się. W czasie wizji lokalnych podejrzani mieli wskazać, gdzie zginęli bracia. Wszyscy prowadzili policjantów w to samo miejsce. Prokurator wyłączył sprawy nieletnich Sebastiana S. oraz Piotra P. i przekazał je sądowi rodzinnemu. Głównymi oskarżonymi o popełnienie zbrodni zostali Marcin Ch. i Krzysztof K. Obaj od początku nie przyznawali się do winy. Alibi na czas przestępstwa dawali im członkowie rodziny. Ale nie wszyscy. Poza tym pogrążały ich zeznania pozostałych trzech oskarżonych.
Katolik nie zabija
– Nie mógłbym zabić – składał wyjaśnienia przed Sądem Okręgowym w Suwałkach Marcin Ch. – bo jestem katolikiem. Podczas wizji lokalnej byłem tak wystraszony, że mówiłem to, co mi dyktował policjant. Podobnie brzmiały wyjaśnienia Krzysztofa K. 11 października nie było go na wzgórzu, gościł z rodzicami u babci. Robert T. potwierdził swoje wyjaśnienia złożone w śledztwie. Odwołał tylko, że kopał leżącego Adama. – Byłem pijany, niewiele pamiętam. Niespodziewanie Roberta T. obciążyła jego matka. – Chcę wyrzucić to z siebie – zaczęła. – Syn mi mówił, że wie, co się stało z braćmi, ale nie może ujawnić, bo się boi. Jakiś tydzień później Robuś znów chciał mi w kuchni coś powiedzieć, ale gdy naciskałam, to się wycofał. Dopiero gdy wrócił pod wpływem alkoholu i ja zrobiłam awanturę, wykrzyczał, że czuje się jak morderca, bo wie, kto zabił. I że wszystko działo się pod dyktando Szklanego Oka. Na następnych rozprawach Robert T. na wszystkie pytania odpowiadał przecząco. W ogóle nie jest pewien, czy oskarżeni byli na miejscu zbrodni. Zresztą ich nie zna. Na policji odczytywano mu wyjaśnienia innych zatrzymanych i stąd znał szczegóły, które podał do protokołu. Słyszał o kimś w Giżycku, kto ma ksywę Szklane Oko, ale to nie jest ten – wskazał na Krzysztofa K. i dodał, że na sali rozpraw nie ma osoby o pseudonimie Chmiel. Również przesłuchiwani w sądzie rodzinnym Piotr P. i Sebastian S. poinformowali, że policjanci przynieśli im protokoły przesłuchania pozostałych oskarżonych i dzięki temu wiedzieli, co mają mówić. Wezwani na świadków funkcjonariusze twierdzili, że to pomówienie.
Matka Piotra P. przekonywała sędziego, że to dobry chłopak, jeszcze dziecko. Na wzgórzu znalazł się przypadkowo. Mówił jej, że kołki wbijali ci starsi –Szklane Oko i Chmiel. On tylko przyniósł gałęzie, bo myślał, że jeśli będzie nieposłuszny, spotka go to samo co Adama. Po śmierci braci N. bardzo się bał, że po niego przyjdą i utopią go w jeziorze; w dzień zamykał drzwi na klucz, a wieczorem siedział w pokoju po ciemku. – Gdyby na sali nie było oskarżonych, Piotrek inaczej by zeznawał – zakończyła jego matka. Na kolejnych rozprawach 16-letni Sebastian S., zasłaniając twarz rękami, odwołał poprzednie wyjaśnienia i wyznał szeptem, że „w tym brali udział wszyscy, których dziś przyprowadzono na rozprawę”. Postępowanie sądowe wykazało, że inicjatorem tragicznych wydarzeń na wzgórzu był Krzysztof K. Kłamał, twierdząc, że 11 października był u babci. Sąd nie uwierzył Robertowi T., że w czasie, gdy topiono Szymona, pozostał na wzgórzu razem z S. i P. Adam N. nie miał nic wspólnego z podłożeniem bomby w restauracji.
Opowieści spod celi
Krzysztof K. i Marcin Ch. po 25 lat więzienia, Robert T. – 15 lat, Piotr P. – 8 lat, Sebastian S. – 7 lat – taki wyrok wydał Sąd Okręgowy w Suwałkach. Prokurator złożył apelację. Sąd drugiej instancji uznał, że ustalenia co do winy oskarżonych są prawidłowe, ale nakazał przesłuchanie dodatkowych świadków. Na wznowiony proces doprowadzono więźnia, który siedział z Robertem T. Oznajmił, że ten zwierzał mu się, że pod wpływem policji pomówił Marcina Ch. i Krzysztofa K. Słowa świadka potwierdzał sam T. – Wcześniej kłamałem, bo miałem zostać świadkiem koronnym, ale nic z tego nie wyszło – oświadczył. – Byłem bity podczas przesłuchania. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałem o tym pani prokurator. Protokół był gotowy jeszcze przed przesłuchaniem. Ja miałem tylko podpisać. Marcin Ch. i Krzysztof K. jako sprawców wskazywali nieletnich. Sugerowali sądowi, że nad jeziorem mogło być – poza małolatami – jeszcze dwóch innych chłopaków, których teraz Piotr P. i Sebastian S. kryją. Mówili też o przysiędze, czyli wiąże ich z tamtymi jakaś tajemnica.
W tym czasie rodzice skazanego Ch. napisali do ministra sprawiedliwości skargę, że policja w raporcie z przesłuchania poprzekręcała słowa ich syna. Na wzgórzu był inny chłopak, z wyglądu podobny do Marcina Ch. i też nazywany w Giżycku Chmielem. To on zamordował braci N., a po znalezieniu ciał ofiar uciekł za granicę. W lipcu 2001 r. zapadł kolejny wyrok. Marcina Ch. i Krzysztofa K. skazano na dożywotnie więzienie, Robert T. otrzymał 25 lat, a dwaj pozostali po 8 i 7 lat. – Jestem niewinny, niczego nie zrobiłem – krzyczał Marcin Ch., gdy policja wyprowadzała go z sali sądowej. Rodzice „dożywotnich” nie pogodzili się z wyrokiem. Wynajęli detektywa Rutkowskiego, aby spotkał się w więzieniu z pewnym skazanym za porwanie dziecka, który dzielił celę z Robertem T. Detektyw spisał zwierzenia więźnia. Według jego relacji T. miał z Adamem N. na pieńku, bo tamten siłą zabierał mu kieszonkowe. Dlatego Robert T. śmiertelnie pobił Adama i to on wbijał ofierze kołki do gardła. Natomiast Szymka utopił Sebastian S. na żądanie T., żeby nie było świadka pierwszej zbrodni. Więzień porywacz miał dowód na to, że T. mówił mu prawdę. Otóż w pierwszych tygodniach pobytu Roberta T. w więzieniu jego matka przysłała mu paczkę z adidasami. Jeden but miał dziurę w podeszwie, w której zakrzepła krew. Tych butów już nie ma. O tym nowym dowodzie szeroko pisał obrońca Marcina Ch., składając kasację do Sądu Najwyższego. Została oddalona jako bezzasadna.
Szlachetne wsparcie
Minęło dziewięć lat. Piotr P. i Sebastian S. wyszli na wolność. Wiosną tego roku adwokat skazanych na dożywocie Ch. i K. wystąpił do Sądu Najwyższego z wnioskiem o wznowienie postępowania. Uzasadniał to ujawnieniem nowych faktów. Dowodem miało być nagranie dyktafonowe z 2008 r. więzienne rozmowy Marcina Ch. z Robertem T. Niedoszły świadek koronny mówił do mikrofonu: „Ty i Krzychu zostaliście wplątani nie przeze mnie, a przez dwóch psów, nie wiem, jak się nazywali”. Potem T. opowiada, że mordowali Sebastian S., Piotr P., on i dwóch dresiarzy, których nie zna. To nagranie, a także rozmowa ze skazanym przekonały przedstawicielkę Kliniki Prawa Niewinność z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, że na skutek pomówienia doszło do skazania niewinnych ludzi – Krzysztofa K. i Marcina Ch.
Obaj wystąpili w interwencyjnym programie Polsatu „Państwo w państwie”. Twierdzili, że zostali wrobieni. Dowodem miało być nagranie dyktafonowe. Dziennikarka doprowadziła do wznowienia przez prokuraturę w Białymstoku śledztwa w sprawie przymusu wywieranego przez policjantów na przesłuchiwanych. To dochodzenie nie wykazało niczego nieprawidłowego, zostało zamknięte.
Mimo wsparcia Helsińskiej Fundacji Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o wznowienie postępowania. To, że Robert T. teraz sobie zaprzecza, uzasadniano, nie ma decydującego znaczenia, bo w postępowaniu karnym przebieg zbrodni został ustalony nie tylko na podstawie wyjaśnień tego skazanego. Rozmowa przedstawicielki Kliniki Prawa Niewinność z Robertem T. budzi wątpliwości, czy było to nagranie spontaniczne. Zdaniem sędziów Sądu Najwyższego zbyt daleko idzie teza obrońcy, że skazany T. w rozmowie z Marcinem Ch. podał dane dwóch prawdziwych, a nieujawnionych sprawców (mieli to być koledzy małolatów). W rozmowie z przedstawicielką fundacji Robert T. nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ani w toku postępowania, ani przez dziewięć lat odsiadywania wyroku nie powiedział o tych dwóch „dresiarzach”. Sąd Najwyższy odrzucił też dowód w postaci anonimowego listu, którego autor jako zabójców wskazał dwóch mężczyzn „psychopatycznych morderców”, którzy widzieli, jak Adam podkładał bombę w restauracji. Taki „dowód” tylko osłabiał wniosek adwokata.
Tekst ukazał się w numerze 38/2013 t ygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania