Trop w pamiętniku
Dodano:
Warszawska singielka przygarnęła bezdomnego, bo czuła się samotna. A on ją zamordował.
Zawsze po czynsz za wynajem przychodziłem osobiście – zeznał właściciel mieszkania na warszawskiej Pradze. Na początku lutego przez dwa dni nikt nie odbierał telefonu, więc zapukałem do drzwi. Cisza. Miałem klucz do mieszkania, otworzyłem. Widok był straszny. Na podłodze siedział lokator Robert K. Miał krwawe nacięcia na brzuchu i nadgarstkach. Kompletnie pijany. Na łóżku pani Ania przykryta kołdrą. Wystawały jej sine stopy. Nie żyła. Wokół pełno krwi, która zakrzepła również na butelce stojącej na stole. W mieszkaniu był nieprawdopodobny bałagan, co mnie zaskoczyło, bo lokatorka zwykle dbała o porządek. Wszystko z szuflad i szaf wyrzucone na podłogę, w tym walały się puste butelki po winie. Na ścianie napis krwią: „Aniu, to dla ciebie”. Pochyliłem się nad panem Robertem, zapytałem, co się stało, a on: „Chyba ją udusiłem”.
Poszukiwany listem gończym
Jaka byłam głupia, myśląc, że go zmienię! Gdy mówię mu, że czuję się jak sprzątaczka, to się oburza. I nadal sika do zlewu, dwa tygodnie by chodził w jednej koszuli, niczego po sobie nie sprzątnie. I te jego teksty: „Będziemy się pipkować? Pobzdykamy się? Chodź, to się stukniemy”. Sam się stuknij w ten durny łeb*.
34-letnia Anna Sz. wynajmowała kawalerkę od dwóch lat. Spokojna, właściciel mieszkania chwalił sobie lokatorkę. Była zatrudniona na giełdzie kwiatowej, pracę zaczynała o trzeciej rano. Jej życiowy partner miał ponoć firmę budowlaną – tak mówił mieszkańcom bloku, ale nie bardzo mu wierzyli. Tajemniczy był, niekontaktowy. Policja dowiedziała się więcej: Robert K. jest poszukiwany listem gończym, bo od dziesięciu lat uchyla się od płacenia alimentów na trójkę dzieci, z którymi od urodzenia nie ma kontaktu. Żonaty, ale nigdzie niezameldowany na stałe, nie ma nawet dowodu osobistego. K., gdy tylko wytrzeźwiał, przyznał się do uduszenia konkubiny, opisał, jak to było: siedząc na niej, ścisnął szyję rękami, potem kablem od odkurzacza.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego ją zabiłem. Próbowałem potem popełnić samobójstwo, nacinając sobie żyły w wannie. Nie wiem, dlaczego jeszcze żyję – płakał podczas przesłuchania. Co robił wcześniej tego dnia? Był w robocie, dostał zapłatę od klienta, koledzy chcieli, aby coś postawił, więc pojechali na Ursynów, do pewnej meliny. Pili do wieczora. Do domu wrócił w nocy, wykąpał się, zjadł naleśniki, potem się kochali z Anną. Gdy ją dusił, oboje byli w łóżku. Niczego więcej nie pamięta. Nie wie, skąd napis krwią na ścianie i co oznacza.
– Jak się układało z partnerką? – dociekał policjant.
– Ten związek to najlepsza rzecz, jaka mi się trafiła w życiu. Raz na siedem lat znajomości zdarzyła się nam kłótnia, bo jej się wydało, że byłem w agencji towarzyskiej. Kiedyś planowałem, że się rozwiodę i poproszę Anię o rękę. Nawet odwiedziłem jej matkę (ojciec nie żyje) w tym miasteczku, z którego Ania przyjechała do Warszawy. Ale nie czułem się tam dobrze. Niedoszła teściowa była przewrażliwiona na punkcie alkoholu, a ja lubię wypić. Mojej kobiecie to nie przeszkadzało, mówiła, że po drinku jestem bardziej zabawowy.
Zakrwawiona butelka
Jesteśmy bez grosza. Poszedł sprzedać dwa krany, w tym jeden właściciela mieszkania. Dostał 40 zł. Wysłałam mu SMS: „Nie rób głupot, bo nie ręczę za siebie, przyjdziesz zalany, to wyrzucę”. Odpowiedział, że już go nigdy nie zobaczę, zamierza coś sobie zrobić. Bo przegrał na maszynach 1,8 tys. zł i nie zapłacił za remont silnika mojego samochodu, który miał odstawić do warsztatu. Wrócił w nocy – tak pijany, że od razu padł w ubraniu na łóżko. Rano, gdy wytrzeźwiał, natrzaskałam go po twarzy, aż miał świeczki w oczach. Wygarnął mi, że nie chcę się z nim kochać, ciągle mam jakieś wymówki. Gdy go tak lałam, mówiłam: „Debilu, ja cię przecież kocham!”. A on przez łzy: „Nie wierzę!”. Sama jestem sobie winna, nie pielęgnowałam naszego związku. To dlatego poszedł do agencji.
Opis obrażeń Anny Sz. w protokole z sekcji zwłok jest drastyczny. Ofiara przed pobiciem, a następnie uduszeniem obficie krwawiła na skutek rozerwania narządów rodnych „przedmiotem podłużnym o długości co najmniej 12 cm”. Prawdopodobnie była to butelka, którą ze smugami krwi widział właściciel mieszkania i sfotografował funkcjonariusz policji. Anna Sz. zapewne broniła się przed śmiercią, bo pod jej paznokciami znaleziono mikroskopijne kawałki skóry Roberta K. (sprawdzono DNA). Na walkę ofiary z oprawcą wskazywały też zabrudzenia jej własną krwią na stopach. Prawdopodobnie uwięziona w łóżku, nie mogąc się wyrwać z żelaznego uścisku partnera, usiłowała go odepchnąć nogami. A leżała w kałuży krwi.
Przesłuchano sąsiadów. Tamtej nocy niczego nie słyszeli. Wcześniej – czasami podniesione głosy. Nic alarmującego, żadnych odgłosów bójki. Zauważyli, że ta młoda, małomówna lokatorka często popołudniami samotnie przesiadywała na balkonie ze swoją fretką. Mężczyzna zazwyczaj przychodził późnym wieczorem i nawet najbliższemu sąsiadowi nie mówił dzień dobry. Taki mruk. Więcej o K. powiedział jego kolega z pracy:
– Przez cztery lata Robert zatrudniał mnie w firmie budowlanej, która była fikcją. On dużo pił, brał narkotyki i grywał na automatach. Ciągle liczył na to, że los ponownie się do niego uśmiechnie, bo kiedyś na jednorękich bandytach na Dworcu Centralnym wygrał 10 tys. zł. Ale pieniądze od razu przepuścił w kasynie i potem już nigdy szczęście mu nie dopisywało. Przez hazard wpadł w długi. Żeby się wypłacić, podkradał Ani pieniądze z utargu na giełdzie, z których raz w tygodniu rozliczała się z właścicielem stoiska. Jesienią 2011 r. byłem świadkiem ich kłótni z tego powodu. Ania krzyczała, żeby się wynosił, nie będzie go utrzymywać.
Matka ofiary, która widziała Roberta tylko raz, nie zaakceptowała tego związku. – Oni nie pasowali do siebie, to było widoczne na pierwszy rzut oka. Ale Ania nie pytała mnie o zdanie. Zaraz po maturze wyjechała z naszego miasteczka, bo – jak mówiła – w Warszawie są duże możliwości. Była samodzielna, niczego się nie bała. Gdy odwiedziła mnie z tym Robertem, cały czas była spięta, bała się, że on powie coś głupiego. A mnie wystarczyło tylko na niego spojrzeć, żeby się przekonać, że to nie jest materiał na męża. O wiele więcej dowiedziałam się z pamiętnika, który znalazłam w rzeczach córki, po jej śmierci odesłanych mi przez policję.
Niepoczytalny
Zupełnie straciłam do niego zaufanie. Nie dość, że przychodzi wstawiony, podkrada mi pieniądze, to ciągle kłamie. Co ja o nim wiem mimo siedmiu lat pożycia? Wczoraj po pijaku się wygadał, że siedział w więzieniu. Okazuje się, że ma dzieci, których w ogóle nie pamięta, nawet nie może się doliczyć ich wieku. Czego jeszcze się dowiem?
O przeszłości Roberta K. wiedziała trochę katowicka komenda policji. Tamtejszy wydział zabójstw dysponował notatką dotyczącą zamordowania w 1989 r. Mariana K. podczas rodzinnej awantury. Sprawca Robert K. zadał denatowi, który był jego ojcem, dwa śmiertelne ciosy w serce. Postępowanie umorzono na etapie śledztwa z powodu niepoczytalności podejrzanego. Poszukiwania dokumentacji tej zagadkowej sprawy (Badanie Roberta K. w 2012 r. nie wykazało, by był chory psychicznie) nie dały rezultatu. Akta gdzieś zaginęły. Udało się tylko odtworzyć życiorys podejrzanego: po szkole zawodowej pracował jako górnik. Od 17. roku życia zapisał się w kartotekach policji z powodu kradzieży w sklepach. Wcześnie ożeniony, szybko się rozwiódł, żona była wtedy w ciąży. Nigdy nie widział swojej córki ani dzieci z innego związku. Nie obchodziły go. Uciekając przed alimentami, przez rok mieszkał w schronisku Brata Alberta. Ponieważ na Śląsku był poszukiwany listem gończym, postanowił się ukryć w Warszawie. Gdy kobieta, z którą się wówczas związał, po kilku miesiącach pokazała mu drzwi, szantażował ją, że popełni samobójstwo. Przygotował pętlę z cienkiego sznura, tak by się od razu zerwała.
Aniu, to dla ciebie
Już prawie pięć lat, jak jestem w Warszawie. Pięć długich, zmarnowanych lat. Ten związek nie daje mi satysfakcji ani poczucia bezpieczeństwa. Postanowiłam nie zatrzymywać Roberta. Tylko czy potrafię docenić odzyskaną wolność? Czy jak ptak, który uciekł z klatki, byłabym przerażona przestrzenią?
Od tego momentu – jest koniec listopada 2011 r. – Anna Sz. podejrzewa, że Robert odnalazł jej ukrywany diariusz. Pisze coraz krócej, już tylko hasłami, najbardziej czytelne słowo brzmi: „Posypało się”. Do śmierci Anny Sz. zostało pięć miesięcy. Zarówno w śledztwie, jak i w czasie procesu sądowego oskarżony twierdził, że nie zamordował kochanki ze szczególnym okrucieństwem. Przyznawał się do uduszenia, i to w stanie pomroczności, gdyż tego dnia brał w pracy amfetaminę. Gdy się obudził, kobieta nie żyła. Nie wie, dlaczego odkurzacz z odwiniętym kablem był koło łóżka ani kto napisał na ścianie krwią ofiary: „Aniu, to dla ciebie” .
Od pewnego czasu myślał o tym, by odejść, bo ona coraz częściej się go czepiała. Odmawiała też współżycia. Jednak mimo coraz częstszych cichych dni oboje bali się rozstania. Matka ofiary, która podczas procesu była oskarżycielem prywatnym, nie chciała słuchać takich wyjaśnień. Przed opuszczeniem sali sądowej zadała Robertowi K. tylko jedno pytanie: dlaczego zamordował jej córkę. – Nie mam pojęcia – odpowiedział. Dwukrotnie stawali przed sądem biegli lekarze i psycholodzy powołani do oceny stanu psychicznego mordercy. – Gdy się zażywa amfetaminę – orzekli – można wypić większą ilość alkoholu bez typowych objawów upojenia. W takiej konfiguracji narkotyk nie powoduje doznań psychotycznych, może natomiast wzmagać agresję.
Ale z relacji Roberta K. nie wynika, aby amfetamina miała jakieś szczególne działanie na organizm sprawcy. Zasłanianie się rzekomą amnezją to linia obrony oskarżonego. Prokurator, wygłaszając mowę oskarżycielską, przyznał, że ani postępowanie przygotowawcze, ani proces sądowy nie dały odpowiedzi na pytanie, dlaczego Anna Sz. nie żyje.
– W mojej ocenie – powiedział – najważniejszym dowodem są wyjaśnienia oskarżonego. Przyznał się, że dusił ręką i kablem, i tego nie neguje. Nie przyznał się do spowodowania innych obrażeń, które wykazała sekcja. Twierdzi, że nie pamięta, co się wydarzyło tamtej nocy. A może nie chce pamiętać? Samo przyznanie się z reguły nie wystarcza jako jedyny dowód. Ale w tej sprawie jest poparte opinią biegłych, którzy stwierdzili, że do gwałtownego uduszenia doszło przez ucisk ręki. Co się działo wcześniej? Oskarżony sugeruje, że w mieszkaniu mógł być jeszcze ktoś, on jednak nie rozpoznałby go, bo był pijany. Nic nie wskazuje na to, by można było przyjąć taką wersję. Zdaniem śledczych prawdopodobnie coś się stało podczas obcowania płciowego tej pary. Kobieta miała krew na stopach, choć leżała na plecach; to by świadczyło, że się broniła. Co do obrażeń w łonie ofiary – narzędziem była też butelka.
– Nie wiem – przyznał prokurator – dlaczego doszło do tragedii. Ale zignorowany przez policję pamiętnik Anny Sz. (Bez włączenia go do dowodów został odesłany z rzeczami ofiary na adres jej stałego zameldowania. Zapiski córki ujawniła dopiero matka ofiary podczas przesłuchania) wyjaśnia więcej, niż Robert K. chciał sądowi powiedzieć. Oskarżyciel publiczny dokładnie zanalizował diariusz zamordowanej. Zwrócił uwagę sądu na dominujący ton tej lektury: samotność młodej kobiety. Jej jedynym przyjacielem była udomowiona fretka. Czytelne jest też narastające zniechęcenie Anny Sz. związkiem z mężczyzną, który w niczym jej nie pomaga, nie wspiera jej i jeszcze wykorzystuje ją finansowo. Pod koniec 2011 r., dwa miesiące przed śmiercią, kobieta jest o krok od decyzji, że muszą się rozstać. Tak należy rozumieć ostatni zapis w pamiętniku: „Posypało się”. Czy powtórzyła diagnozę w urodziny konkubenta? Czy to go tak rozwścieczyło? Do tego stopnia, że brutalnie ją zabił?
– Nie ma racjonalnego motywu – powiedział pod koniec swej mowy prokurator – a jak nie ma motywu, to nie ma usprawiedliwienia. Oskarżony pozbawił życia osobę, która nie mogła się po nim tego spodziewać. Brak motywu wskazuje, że jest on bardzo niebezpieczny dla otoczenia. Wnioskuję o 25 lat więzienia. Kara powinna się odbywać w systemie terapeutycznym. Pełnomocnik matki Anny Sz. sugerował dożywocie. Próbę samobójczą oskarżonego określił jako teatr. „Jeśli własnymi rękami potrafił zgnieść grdykę ofiary i rozerwać jej narządy rodne, a potem napić się wina, jak sam zeznał, to gdyby naprawdę chciał się pozbawić życia, zrobiłby to skutecznie. W mieszkaniu było wiele przedmiotów, których mógłby do tego użyć. Choćby kabel od odkurzacza. A on drasnął się scyzorykiem. Czy można też uwierzyć w wersję oskarżonego, że w jego pamięci początek wieczoru był wręcz romantyczny? Zjedli jego ulubione naleśniki, potem się kochali w łóżku jak stare dobre małżeństwo.
– Zbliżenie czy gwałt? – pytał retorycznie na sali sądowej prokurator. Z pamiętnika ofiary wynika, że nie znosiła pijaństwa partnera, to ona namówiła go na branie anticolu. Ale tego dnia Robert K. nie wziął specyfiku, po którym miałby wstręt do alkoholu. Coraz częściej odmawiał jakiejkolwiek terapii. Może więc doszło do kłótni, a potem zgwałcenia kobiety odmawiającej współżycia z pijakiem? Tylko K. zna prawdę. Przed sądem twierdził, że byli z Anną szczęśliwą parą. Czasem tylko zdarzały się trudne momenty. Sąd orzekł 25 lat więzienia. Jeśli skazany odsiedzi całą karę, będzie miał 70 lat. „Oskarżony swoim czynem udowodnił, że nie nadaje się do życia w społeczeństwie” – brzmiało uzasadnienie nieprawomocnego wyroku.
Tekst ukazał się w numerze 45 /2013 t ygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania
Poszukiwany listem gończym
Jaka byłam głupia, myśląc, że go zmienię! Gdy mówię mu, że czuję się jak sprzątaczka, to się oburza. I nadal sika do zlewu, dwa tygodnie by chodził w jednej koszuli, niczego po sobie nie sprzątnie. I te jego teksty: „Będziemy się pipkować? Pobzdykamy się? Chodź, to się stukniemy”. Sam się stuknij w ten durny łeb*.
34-letnia Anna Sz. wynajmowała kawalerkę od dwóch lat. Spokojna, właściciel mieszkania chwalił sobie lokatorkę. Była zatrudniona na giełdzie kwiatowej, pracę zaczynała o trzeciej rano. Jej życiowy partner miał ponoć firmę budowlaną – tak mówił mieszkańcom bloku, ale nie bardzo mu wierzyli. Tajemniczy był, niekontaktowy. Policja dowiedziała się więcej: Robert K. jest poszukiwany listem gończym, bo od dziesięciu lat uchyla się od płacenia alimentów na trójkę dzieci, z którymi od urodzenia nie ma kontaktu. Żonaty, ale nigdzie niezameldowany na stałe, nie ma nawet dowodu osobistego. K., gdy tylko wytrzeźwiał, przyznał się do uduszenia konkubiny, opisał, jak to było: siedząc na niej, ścisnął szyję rękami, potem kablem od odkurzacza.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego ją zabiłem. Próbowałem potem popełnić samobójstwo, nacinając sobie żyły w wannie. Nie wiem, dlaczego jeszcze żyję – płakał podczas przesłuchania. Co robił wcześniej tego dnia? Był w robocie, dostał zapłatę od klienta, koledzy chcieli, aby coś postawił, więc pojechali na Ursynów, do pewnej meliny. Pili do wieczora. Do domu wrócił w nocy, wykąpał się, zjadł naleśniki, potem się kochali z Anną. Gdy ją dusił, oboje byli w łóżku. Niczego więcej nie pamięta. Nie wie, skąd napis krwią na ścianie i co oznacza.
– Jak się układało z partnerką? – dociekał policjant.
– Ten związek to najlepsza rzecz, jaka mi się trafiła w życiu. Raz na siedem lat znajomości zdarzyła się nam kłótnia, bo jej się wydało, że byłem w agencji towarzyskiej. Kiedyś planowałem, że się rozwiodę i poproszę Anię o rękę. Nawet odwiedziłem jej matkę (ojciec nie żyje) w tym miasteczku, z którego Ania przyjechała do Warszawy. Ale nie czułem się tam dobrze. Niedoszła teściowa była przewrażliwiona na punkcie alkoholu, a ja lubię wypić. Mojej kobiecie to nie przeszkadzało, mówiła, że po drinku jestem bardziej zabawowy.
Zakrwawiona butelka
Jesteśmy bez grosza. Poszedł sprzedać dwa krany, w tym jeden właściciela mieszkania. Dostał 40 zł. Wysłałam mu SMS: „Nie rób głupot, bo nie ręczę za siebie, przyjdziesz zalany, to wyrzucę”. Odpowiedział, że już go nigdy nie zobaczę, zamierza coś sobie zrobić. Bo przegrał na maszynach 1,8 tys. zł i nie zapłacił za remont silnika mojego samochodu, który miał odstawić do warsztatu. Wrócił w nocy – tak pijany, że od razu padł w ubraniu na łóżko. Rano, gdy wytrzeźwiał, natrzaskałam go po twarzy, aż miał świeczki w oczach. Wygarnął mi, że nie chcę się z nim kochać, ciągle mam jakieś wymówki. Gdy go tak lałam, mówiłam: „Debilu, ja cię przecież kocham!”. A on przez łzy: „Nie wierzę!”. Sama jestem sobie winna, nie pielęgnowałam naszego związku. To dlatego poszedł do agencji.
Opis obrażeń Anny Sz. w protokole z sekcji zwłok jest drastyczny. Ofiara przed pobiciem, a następnie uduszeniem obficie krwawiła na skutek rozerwania narządów rodnych „przedmiotem podłużnym o długości co najmniej 12 cm”. Prawdopodobnie była to butelka, którą ze smugami krwi widział właściciel mieszkania i sfotografował funkcjonariusz policji. Anna Sz. zapewne broniła się przed śmiercią, bo pod jej paznokciami znaleziono mikroskopijne kawałki skóry Roberta K. (sprawdzono DNA). Na walkę ofiary z oprawcą wskazywały też zabrudzenia jej własną krwią na stopach. Prawdopodobnie uwięziona w łóżku, nie mogąc się wyrwać z żelaznego uścisku partnera, usiłowała go odepchnąć nogami. A leżała w kałuży krwi.
Przesłuchano sąsiadów. Tamtej nocy niczego nie słyszeli. Wcześniej – czasami podniesione głosy. Nic alarmującego, żadnych odgłosów bójki. Zauważyli, że ta młoda, małomówna lokatorka często popołudniami samotnie przesiadywała na balkonie ze swoją fretką. Mężczyzna zazwyczaj przychodził późnym wieczorem i nawet najbliższemu sąsiadowi nie mówił dzień dobry. Taki mruk. Więcej o K. powiedział jego kolega z pracy:
– Przez cztery lata Robert zatrudniał mnie w firmie budowlanej, która była fikcją. On dużo pił, brał narkotyki i grywał na automatach. Ciągle liczył na to, że los ponownie się do niego uśmiechnie, bo kiedyś na jednorękich bandytach na Dworcu Centralnym wygrał 10 tys. zł. Ale pieniądze od razu przepuścił w kasynie i potem już nigdy szczęście mu nie dopisywało. Przez hazard wpadł w długi. Żeby się wypłacić, podkradał Ani pieniądze z utargu na giełdzie, z których raz w tygodniu rozliczała się z właścicielem stoiska. Jesienią 2011 r. byłem świadkiem ich kłótni z tego powodu. Ania krzyczała, żeby się wynosił, nie będzie go utrzymywać.
Matka ofiary, która widziała Roberta tylko raz, nie zaakceptowała tego związku. – Oni nie pasowali do siebie, to było widoczne na pierwszy rzut oka. Ale Ania nie pytała mnie o zdanie. Zaraz po maturze wyjechała z naszego miasteczka, bo – jak mówiła – w Warszawie są duże możliwości. Była samodzielna, niczego się nie bała. Gdy odwiedziła mnie z tym Robertem, cały czas była spięta, bała się, że on powie coś głupiego. A mnie wystarczyło tylko na niego spojrzeć, żeby się przekonać, że to nie jest materiał na męża. O wiele więcej dowiedziałam się z pamiętnika, który znalazłam w rzeczach córki, po jej śmierci odesłanych mi przez policję.
Niepoczytalny
Zupełnie straciłam do niego zaufanie. Nie dość, że przychodzi wstawiony, podkrada mi pieniądze, to ciągle kłamie. Co ja o nim wiem mimo siedmiu lat pożycia? Wczoraj po pijaku się wygadał, że siedział w więzieniu. Okazuje się, że ma dzieci, których w ogóle nie pamięta, nawet nie może się doliczyć ich wieku. Czego jeszcze się dowiem?
O przeszłości Roberta K. wiedziała trochę katowicka komenda policji. Tamtejszy wydział zabójstw dysponował notatką dotyczącą zamordowania w 1989 r. Mariana K. podczas rodzinnej awantury. Sprawca Robert K. zadał denatowi, który był jego ojcem, dwa śmiertelne ciosy w serce. Postępowanie umorzono na etapie śledztwa z powodu niepoczytalności podejrzanego. Poszukiwania dokumentacji tej zagadkowej sprawy (Badanie Roberta K. w 2012 r. nie wykazało, by był chory psychicznie) nie dały rezultatu. Akta gdzieś zaginęły. Udało się tylko odtworzyć życiorys podejrzanego: po szkole zawodowej pracował jako górnik. Od 17. roku życia zapisał się w kartotekach policji z powodu kradzieży w sklepach. Wcześnie ożeniony, szybko się rozwiódł, żona była wtedy w ciąży. Nigdy nie widział swojej córki ani dzieci z innego związku. Nie obchodziły go. Uciekając przed alimentami, przez rok mieszkał w schronisku Brata Alberta. Ponieważ na Śląsku był poszukiwany listem gończym, postanowił się ukryć w Warszawie. Gdy kobieta, z którą się wówczas związał, po kilku miesiącach pokazała mu drzwi, szantażował ją, że popełni samobójstwo. Przygotował pętlę z cienkiego sznura, tak by się od razu zerwała.
Aniu, to dla ciebie
Już prawie pięć lat, jak jestem w Warszawie. Pięć długich, zmarnowanych lat. Ten związek nie daje mi satysfakcji ani poczucia bezpieczeństwa. Postanowiłam nie zatrzymywać Roberta. Tylko czy potrafię docenić odzyskaną wolność? Czy jak ptak, który uciekł z klatki, byłabym przerażona przestrzenią?
Od tego momentu – jest koniec listopada 2011 r. – Anna Sz. podejrzewa, że Robert odnalazł jej ukrywany diariusz. Pisze coraz krócej, już tylko hasłami, najbardziej czytelne słowo brzmi: „Posypało się”. Do śmierci Anny Sz. zostało pięć miesięcy. Zarówno w śledztwie, jak i w czasie procesu sądowego oskarżony twierdził, że nie zamordował kochanki ze szczególnym okrucieństwem. Przyznawał się do uduszenia, i to w stanie pomroczności, gdyż tego dnia brał w pracy amfetaminę. Gdy się obudził, kobieta nie żyła. Nie wie, dlaczego odkurzacz z odwiniętym kablem był koło łóżka ani kto napisał na ścianie krwią ofiary: „Aniu, to dla ciebie” .
Od pewnego czasu myślał o tym, by odejść, bo ona coraz częściej się go czepiała. Odmawiała też współżycia. Jednak mimo coraz częstszych cichych dni oboje bali się rozstania. Matka ofiary, która podczas procesu była oskarżycielem prywatnym, nie chciała słuchać takich wyjaśnień. Przed opuszczeniem sali sądowej zadała Robertowi K. tylko jedno pytanie: dlaczego zamordował jej córkę. – Nie mam pojęcia – odpowiedział. Dwukrotnie stawali przed sądem biegli lekarze i psycholodzy powołani do oceny stanu psychicznego mordercy. – Gdy się zażywa amfetaminę – orzekli – można wypić większą ilość alkoholu bez typowych objawów upojenia. W takiej konfiguracji narkotyk nie powoduje doznań psychotycznych, może natomiast wzmagać agresję.
Ale z relacji Roberta K. nie wynika, aby amfetamina miała jakieś szczególne działanie na organizm sprawcy. Zasłanianie się rzekomą amnezją to linia obrony oskarżonego. Prokurator, wygłaszając mowę oskarżycielską, przyznał, że ani postępowanie przygotowawcze, ani proces sądowy nie dały odpowiedzi na pytanie, dlaczego Anna Sz. nie żyje.
– W mojej ocenie – powiedział – najważniejszym dowodem są wyjaśnienia oskarżonego. Przyznał się, że dusił ręką i kablem, i tego nie neguje. Nie przyznał się do spowodowania innych obrażeń, które wykazała sekcja. Twierdzi, że nie pamięta, co się wydarzyło tamtej nocy. A może nie chce pamiętać? Samo przyznanie się z reguły nie wystarcza jako jedyny dowód. Ale w tej sprawie jest poparte opinią biegłych, którzy stwierdzili, że do gwałtownego uduszenia doszło przez ucisk ręki. Co się działo wcześniej? Oskarżony sugeruje, że w mieszkaniu mógł być jeszcze ktoś, on jednak nie rozpoznałby go, bo był pijany. Nic nie wskazuje na to, by można było przyjąć taką wersję. Zdaniem śledczych prawdopodobnie coś się stało podczas obcowania płciowego tej pary. Kobieta miała krew na stopach, choć leżała na plecach; to by świadczyło, że się broniła. Co do obrażeń w łonie ofiary – narzędziem była też butelka.
– Nie wiem – przyznał prokurator – dlaczego doszło do tragedii. Ale zignorowany przez policję pamiętnik Anny Sz. (Bez włączenia go do dowodów został odesłany z rzeczami ofiary na adres jej stałego zameldowania. Zapiski córki ujawniła dopiero matka ofiary podczas przesłuchania) wyjaśnia więcej, niż Robert K. chciał sądowi powiedzieć. Oskarżyciel publiczny dokładnie zanalizował diariusz zamordowanej. Zwrócił uwagę sądu na dominujący ton tej lektury: samotność młodej kobiety. Jej jedynym przyjacielem była udomowiona fretka. Czytelne jest też narastające zniechęcenie Anny Sz. związkiem z mężczyzną, który w niczym jej nie pomaga, nie wspiera jej i jeszcze wykorzystuje ją finansowo. Pod koniec 2011 r., dwa miesiące przed śmiercią, kobieta jest o krok od decyzji, że muszą się rozstać. Tak należy rozumieć ostatni zapis w pamiętniku: „Posypało się”. Czy powtórzyła diagnozę w urodziny konkubenta? Czy to go tak rozwścieczyło? Do tego stopnia, że brutalnie ją zabił?
– Nie ma racjonalnego motywu – powiedział pod koniec swej mowy prokurator – a jak nie ma motywu, to nie ma usprawiedliwienia. Oskarżony pozbawił życia osobę, która nie mogła się po nim tego spodziewać. Brak motywu wskazuje, że jest on bardzo niebezpieczny dla otoczenia. Wnioskuję o 25 lat więzienia. Kara powinna się odbywać w systemie terapeutycznym. Pełnomocnik matki Anny Sz. sugerował dożywocie. Próbę samobójczą oskarżonego określił jako teatr. „Jeśli własnymi rękami potrafił zgnieść grdykę ofiary i rozerwać jej narządy rodne, a potem napić się wina, jak sam zeznał, to gdyby naprawdę chciał się pozbawić życia, zrobiłby to skutecznie. W mieszkaniu było wiele przedmiotów, których mógłby do tego użyć. Choćby kabel od odkurzacza. A on drasnął się scyzorykiem. Czy można też uwierzyć w wersję oskarżonego, że w jego pamięci początek wieczoru był wręcz romantyczny? Zjedli jego ulubione naleśniki, potem się kochali w łóżku jak stare dobre małżeństwo.
– Zbliżenie czy gwałt? – pytał retorycznie na sali sądowej prokurator. Z pamiętnika ofiary wynika, że nie znosiła pijaństwa partnera, to ona namówiła go na branie anticolu. Ale tego dnia Robert K. nie wziął specyfiku, po którym miałby wstręt do alkoholu. Coraz częściej odmawiał jakiejkolwiek terapii. Może więc doszło do kłótni, a potem zgwałcenia kobiety odmawiającej współżycia z pijakiem? Tylko K. zna prawdę. Przed sądem twierdził, że byli z Anną szczęśliwą parą. Czasem tylko zdarzały się trudne momenty. Sąd orzekł 25 lat więzienia. Jeśli skazany odsiedzi całą karę, będzie miał 70 lat. „Oskarżony swoim czynem udowodnił, że nie nadaje się do życia w społeczeństwie” – brzmiało uzasadnienie nieprawomocnego wyroku.
Tekst ukazał się w numerze 45 /2013 t ygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania