Zboczeńcy czy mafia? Gdzie jest 8-letni Mateusz?
Dodano:
Ośmiolatek poszedł się ślizgać na górce. Wpadł w ręce zboczeńców.
Gdzie Mateusz? – pyta matka Barbara D., gdy o zmierzchu 6 lutego 2006 r. wraca do domu. Starsze dzieci wzruszają ramionami, nie odrywając się od telewizora. Nie wiedzą. Mówił, że idzie na deptę (tak w Zabrzu nazywają ośnieżoną górkę), żeby pozjeżdżać. Kobieta budzi męża. – Co z Mateuszem? Na dworze ciemno i 20 stopni mrozu. Mężczyzna jest zbyt pijany, by mógł pozbierać myśli. Barbara D. bierze dwoje starszych dzieci i biegną na górkę. Ani tam, ani w bliskim lasku nikt nie odpowiada na ich głośne nawoływania. Dwie godziny później o zaginięciu ośmiolatka zawiadamia policję. Tyraliera funkcjonariuszy z tropiącymi psami przeczesuje miasto i peryferie. Rankiem nurkowie badają dno pobliskiej rzeki. Urządzeniami termowizyjnymi sprawdzono studzienki, zagajnik. Bez rezultatu.
Trzeba odtworzyć godzina po godzinie – decydują śledczy – co chłopiec robił tego dnia. Wiadomo, że nie poszedł do szkoły, bo były ferie. Po godzinie 10 Mateusz zapukał do drzwi małżeństwa K., mieszkającego w sąsiednim familoku. Często go dokarmiali. Dawali mu też drobne, które chłopiec odkładał na rower, zebrał już 60 zł. Pieniądze ukrywał w słoiku na łące, pod darnią. Obawiał się, że ojciec przepije jego oszczędności, ale jednocześnie go kochał; wstawał o 5 rano tylko po to, aby zrobić tacie kanapki do pracy. Około godz. 11 Wiesław K. miał coś do załatwienia na mieście. Zostawił więc Mateusza samego i zamknął drzwi na klucz. Obiecał, że wkrótce wróci. Ale wcześniej przyszła jego córka i wypuściła chłopca, aby mógł zjeść w szkolnej świetlicy obiad. Obiady wydawano do godz. 13. Nie zdążył. Okienko kucharek zastał już zamknięte. Głodny powlókł się do domu. Zajrzał do garnka na piecu – pusty. Poprosił siostrę, aby poszła z nim na deptę. – W taki mróz? – odmówiła. Włożył dwie pary dresów i z czerwonym kawałkiem plastiku zamiast sanek udał się w kierunku górki. Na tym ślad się urywa.
Dam ci cukierka
Gdy nic nie dają poszukiwania policji ani apele w telewizji, zrozpaczona matka szuka pomocy u jasnowidzów. Najbliższy, z Sosnowca, odpisuje jej, że w miejscowości koło Tychów stoi stary dom. Widzi w nim kobietę i mężczyznę nerwowo rozmawiających o porwaniu Mateusza. Wizjoner sporządza topograficzny szkic. Policja sprawdza – w tym miejscu nie ma żadnego budynku. Przesłuchiwane są dzieci z miejscowej podstawówki. Boguś, uczeń drugiej klasy, mówi, że dwa tygodnie przed zaginięciem Mateusza zobaczył koło szkoły dwóch mężczyzn, który szarpali nieznanego mu chłopca. Ściągnęli mu spodnie, potem kolejno się na nim kładli. „Ja się schowałem za rogiem budynku, ale oni mnie zauważyli i zacząłem uciekać”.
Obecny przy przesłuchaniu psycholog stwierdza, że chłopiec nie kłamie. Nie udaje się ustalić tożsamości ofiary. Natomiast napastnicy, których Boguś rozpoznaje na fotografii, są już policji znani. To dwaj kuzyni: 25-letni Tomasz Z. i 20-Łukasz N. Kilka lat wcześniej ten starszy miał sprawę o seksualne molestowanie młodszego. Dostał karę w zawieszeniu. Kolejni uczniowie z podstawówki rozpoznawali na zdjęciach Łukasza Z. i Tomasza N. jako tych, którzy „mieli takie specjalne dziury w rajstopach i przez nie pokazywali siusiorka”. Dzieci mówią, że ci panowie dziwnie patrzyli, ale byli dobrzy, częstowali cukierkiem, a nawet czipsami. Tylko trzeba było z nimi iść za rzekę na łąki. W tym momencie przesłuchiwani zaczynają płakać i już nic więcej nie daje się z nich wydobyć.
Śledczy odnoszą sukces – kuzyni się przyznali, że 6 lutego 2006 r. około godz. 15 spotkali Mateusza i poszli z nim na górkę. Najpierw się ślizgali, potem przekonali chłopca, że dalej jest lepsze miejsce do zjeżdżania. W zagajniku zdjęli dziecku spodnie i doprowadzili do obcowania płciowego. Bili go, bo Mateusz płakał, krzyczał, że poskarży się mamie. Gdy stracił przytomność, pozostawili go na śniegu, pod gałęzią. Mieli wrócić po ciało, ale w drodze powrotnej sporo wypili i już nie pamiętają, co się działo dalej. Dwa tygodnie później Łukasz N. odwołuje zeznania: „Mateusza nigdy nie widziałem, o jego zaginięciu dowiedziałem się z telewizji”. Następnie to samo robi Tomasz Z.
Maj 2006 r. Osadzony w areszcie Tomasz Z. nie tylko ponownie przyznaje się do gwałtu, śmiertelnego pobicia Mateusza oraz zakopania ciała w lesie, ale także do innych przestępstw seksualnych, popełnionych na uczniach miejscowej podstawówki. Dzieci „pozwalały na wszystko” za paczkę czipsów. Tomasz Z. ujawnia też fakt molestowania swojego siostrzeńca, dziewięcioletniego Alika. Alik, dziecko nieznanego ojca, mieszkał u jego babci. Pod koniec każdego miesiąca, gdy Z. dostawał rentę, zabierał siostrzeńca na weekend do domu swoich rodziców. Wtedy chłopiec spał w jednym pokoju z wujkiem. W obecności psychologa dziecko zeznało: – Wujek Tomek jest dobry, bawi się ze mną, kupuje cukierki, ale w nocy robił mi takie brzydkie rzeczy i rano dużo płakałem, bo tam mnie bardzo bolało. Nikomu nie mówiłem, dlaczego się mażę. Zdaniem biegłych psychologów dziewięciolatek ma ambiwalentne uczucia co do poddania się obcowaniu płciowemu, bo Tomasz Z. jako jedyny w tej rodzinie się nim zajmował.
Donos od więźnia
Znaleziono łopatę, której kuzyni użyli do zakopania Mateusza. W czasie wizji lokalnej niezależnie od siebie wskazują miejsce ukrycia zwłok. Są zaskoczeni, że ciała chłopca nie odnaleziono. – Tędy przechodzą watahy dzików, mogły roznieść szczątki po lesie – sugeruje uczestniczący w wizji leśniczy.
W tym czasie do prokuratora nadchodzi list od więźnia K., który siedzi w jednej celi z Tomaszem Z. W kopercie znajduje się własnoręczne pismo aresztanta Z. (grafolodzy potwierdzają jego autorstwo), w którym przyznaje się do zgwałcenia i zamordowania – wspólnie z Łukaszem N. – małego Mateusza. Oto najmniej drastyczny fragment listu: „Na tej górce w pewnym momencie on zaczął uciekać, ale myśmy go wzięli za ręce i wlekli po śniegu. Zdjęliśmy mu spodnie. (…) Krzyczał, to ja go uderzyłem kilka razy, ale nie mocno, potem Łukasz. Chłopak upadł. Opieprzyłem mego wspólnika coś ty, k..., zrobił, czy musiałeś go tak bić, co teraz? Na policji powiedziałem, gdzie ten ciul zostawił ciało. Ale chłopaka nie znaleźli”. Więzień K. dołącza też karteczkę od siebie z wyjaśnieniami, w jakiś sposób nakłonił Tomasza Z. do napisania oświadczenia: „Zobaczyłem, że gdy w telewizorze, który mieliśmy w celi, było coś o pedofilach, on się mocno pocił i gadał do siebie, że mogliby mu takiego dać. Pod celą już wszyscy wiedzieli, co zrobił, i szykowali mu chabetę, czyli pętlę, żeby powiesić koło kibla. Ja mu obiecałem, że go obronię, jeśli napisze mi prawdę. Jeśli skłamie, to będzie jego list pożegnalny. Od początku kombinowałem, aby jego przyznanie się przekazać panu prokuratorowi i żeby go zabrali z celi, bo ja się nim brzydziłem”.
Donos od więźnia zawiera jeszcze inną ważną informację: aresztant Z. miał się zwierzać, jak będąc małolatem, gwałcił podopiecznych prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Boromeuszek Specjalnego Ośrodka Wychowawczego w Zabrzu. W tej sprawie wszczęto odrębne postępowanie. Zaczynają się przesłuchania wychowanków zakładu. Okazuje się, że już kilka miesięcy wcześniej jeden z uczniów gimnazjum w Zabrzu mieszkający u boromeuszek wyznał nauczycielce, że jest gwałcony w ośrodku przez dwóch braci. I jeśli będzie musiał wrócić do sióstr, popełni samobójstwo. Prokuratura potwierdziła fakt molestowania chłopca. Ale wówczas żaden z organów dochodzeniowych nie zajął się bliżej tym, co się dzieje za wysokim murem okratowanego budynku sióstr zakonnych.
Dopiero śmierć Mateusza D., a następnie donos więźnia spowodowały, że do ośrodka weszli prokuratorzy. 28-letni Tomasz Z. opowiedział o swoich przeżyciach. Trafił tam w wieku trzech lat, z rodziny patologicznej. Spał w sali, gdzie było 15 łóżek. Kilka miesięcy później został zgwałcony przez starszego kolegę. W zakładzie grupa starszych chłopców regularnie się pastwiła nad młodszymi. Siostry nie reagowały. Czy naprawdę nie wiedziały, co się dzieje w nocy w sypialniach? Fakty te potwierdziło później 22 świadków oskarżenia – wychowanków zakonnic z Zabrza, w większości już dorosłych. Z protokołu: „Ja tam spędziłem razem z braćmi siedem lat. Tomek Z., na którego mówili Pantera, rano był spokojny, ale wieczorem zaczynał łazić od łóżka do łóżka, macał nas. Mnie wkładał ręce do spodni od piżamy, czasem do tyłka wpychał kredkę. Powiedziałem o wszystkim siostrze, a ona, że zmyślam”. Z. dorósł i zaczął postępować wobec młodszych dzieci wedle tego, czego sam doświadczył. Gdy w 2000 r. jako pełnoletni wrócił do rodzinnego Rybnika, przy najbliższej sposobności zgwałcił w piwnicy 15-letniego kuzyna Łukasza N. Początkowo Łukasz się bronił, potem już sam szukał ofiar wśród młodszych dzieci. Któregoś dnia zastała ich w takiej sytuacji matka Tomasza. „Zrobiła się hajda jak cholera”– wspominali.
Inni wychowankowie zeznawali, że dzieci były nazywane przez zakonnice pedałami, debilami, bite wieszakiem, pasem, kijem. Karano je za zgubienie skarpetki czy urwanie guzika. Dostawało się tyle razów, ile lat mieli w metryce. Siostra dyrektorka nie biła. Mówiła tylko do starszych, zaufanych wychowanków: „Jest wasz, dajcie mu nauczkę”. Dzieci na noc zamykano w pokojach na klucz, wstawiając do środka wiadro na nieczystości. Jeśli się zmoczyły, musiały tak długo wachlować prześcieradłem, aż będzie suche. Akt oskarżenia przeciwko zakonnicom obejmował 20 zarzutów o znieważaniu wychowanków, naruszaniu ich nietykalności cielesnej oraz przyzwalaniu na przemoc seksualną. Choć proces był utajniony, informacje o skandalu przeniknęły do prasy. Zarząd Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy wydał oświadczenie wyrażające „ogromne ubolewanie z powodu rozpowszechniania przez media potwornie zniekształconych faktów”. Prawomocnym wyrokiem w 2012 r. dyrektorka została skazana na karę dwóch lat pozbawienia wolności. Wobec jej pomocnicy z zakonu podtrzymano wyrok sądu pierwszej instancji – osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Palcem po fotografii
Gdy starszy z kuzynów, Tomasz Z., tłumaczy swoje zachowanie wobec dzieci z Rybnika nawykami wyniesionymi z zakładu boromeuszek, Łukasz N. się chełpi, w jaki sposób ściągał dzieci w odludne miejsca, aby je wykorzystywać seksualnie. – Wystarczyło pokazać torebkę czipsów za złoty dwadzieścia. Na przykład szliśmy zobaczyć, ile wody przybyło w rzece. Na mostku stawałem za dzieckiem, wykręcałem mu ręce i wyciągałem swojego luloka. Jak się które darło, dostawało pięścią. – A które się darło? – pyta śledczy, podsuwając Łukaszowi N. kolorowe zdjęcie uczniów drugiej klasy rybnickiej podstawówki, zrobione na początku roku szkolnego 2005/2006. (Uśmiechnięte dzieci trzymają papierową tytę z cukierkami, zwaną inaczej rogiem obfitości. Na Śląsku to tradycja). – Na początku każde. Potem to już się przyzwyczaiły, czekały na cukierka. Mateusza też wcześniej rozbierali, dotykali. Tomasz Z.: – On mi się podobał, bo już wiedział, o co chodzi, i mało mówił. Zwykle gdy mu to robiliśmy, zjadał do końca paczkę czipsów.
Wieść o przesłuchiwaniu na komendzie dzieci obiega cały kwartał familoków. Powszechne oburzenie – przez jedną Barbarę D., która nie upilnowała dzieciaka, kurator puka do wszystkich drzwi. Niby wywiad zbiera, a po kątach węszy. Matki zabraniają dzieciom opowiadania obcym, z kim się bawiły nad rzeką. Oskarżony Tomasz Z. wysyła z aresztu list do swoich rodziców: „Na początku mojego pisania, a waszego czytania chciałbym was serdecznie pozdrowić. Piszę do was kolejny raz, dlaczego nie przyjeżdżacie ani nie dochodzi kasa. Gdy byłem na wolności, to z mojej renty 422 zł 23 gr zostawiałem sobie 20 zł. Teraz wszystko mi się należy, wy jeszcze macie emeryturę od babci. Nie wiem, co mam jeszcze napisać”.
Nie są pedofilami
Rozprawa główna. Tomasz Z. nie przyznaje się do zgwałcenia ani zakatowania dziecka. – Jak nie ma ciała, nie ma zbrodni – odpowiada z drwiącym uśmiechem. Również drugi oskarżony butnie odwołuje wcześniejsze wyjaśnienia. Bardzo długo (na trzech rozprawach) sąd wysłuchuje opinii biegłych seksuologów. Nie stwierdzają u Tomasza Z. zaburzeń spełniających kryteria pedofilskie. Zdaniem biegłych powodem dewiacji Tomasza Z. był brak możliwości zaspokojenia potrzeb seksualnych z dorosłymi. Wybierał bezbronne dzieci, gdyż nie miał odwagi zdobywać dziewczyn. W przypadku Łukasza N. biegli seksuolodzy uznali, że przyczyną niekonsekwencji w jego wyjaśnieniach jest „regresyjna postać pedofilii z niezróżnicowanym obiektem pożądania seksualnego”. Z seksualnego punktu widzenia dla N. interesujące są zarówno dzieci obojga płci, jak i dorośli. Również jego zachowania dewiacyjne mają charakter zastępczy. Wynikają z trudności zaspokojenia popędu z osobą dorosłą. N. nigdy nie współżył z kobietą, bo jak sam przyznał, te wyśmiewały go, że „śmierdzi, tygodniami nie zmienia galotów”.
Równie ważna dla procesu jest opinia biegłych psychologów. Wybitni specjaliści w tej dziedzinie z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie stwierdzają, że nie jest możliwe, aby oskarżeni mogli wymyślić te wszystkie sytuacje związane z Mateuszem, które bardzo szczegółowo i każdy z osobna relacjonowali w śledztwie. Nie pozwalał im na to niski stopień inteligencji. Dlatego późniejsze odwoływanie wyjaśnień nie zasługuje na wiarę.
W lipcu 2012 r. Sąd Okręgowy w Gliwicach prawomocnym wyrokiem skazuje obydwu oskarżonych na kary po 25 lat więzienia. W grudniu 2012 r. Tomasz Z. wysyła z celi kolejny list do prokuratora. Tym razem napisany bez jednego błędu ortograficznego i naleciałości śląskiego „rzykania” (gadania). Widać znalazł w więzieniu kogoś od giętkiego pióra. „To mój 2188 dzień pobytu za kratami. Nie wiem, jak mam jeszcze udowadniać, że ja tego dziecka nie skrzywdziłem. Przyznałem się do zbrodni z głupoty, bo chciałem, aby pokazali mnie w telewizji. Gdyby to było możliwe, dałbym teraz na stół sędziowski swoje serce i swoją duszę. Ja wierzę, że ten synek żyje. W śląskich rodzinach dzieci się nie gwałci. Niech pan popyta w naszym familoku, wszyscy wiedzą, że chłopiec został porwany przez mafię handlującą ludzkimi narządami. Mateusza widziano późnym wieczorem koło hotelu w Rybniku. Stamtąd został wywieziony”. Miesiąc temu SN odrzucił wniosek o kasację.
Artykuł ukazał się w numerze 50/2013 tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a
Trzeba odtworzyć godzina po godzinie – decydują śledczy – co chłopiec robił tego dnia. Wiadomo, że nie poszedł do szkoły, bo były ferie. Po godzinie 10 Mateusz zapukał do drzwi małżeństwa K., mieszkającego w sąsiednim familoku. Często go dokarmiali. Dawali mu też drobne, które chłopiec odkładał na rower, zebrał już 60 zł. Pieniądze ukrywał w słoiku na łące, pod darnią. Obawiał się, że ojciec przepije jego oszczędności, ale jednocześnie go kochał; wstawał o 5 rano tylko po to, aby zrobić tacie kanapki do pracy. Około godz. 11 Wiesław K. miał coś do załatwienia na mieście. Zostawił więc Mateusza samego i zamknął drzwi na klucz. Obiecał, że wkrótce wróci. Ale wcześniej przyszła jego córka i wypuściła chłopca, aby mógł zjeść w szkolnej świetlicy obiad. Obiady wydawano do godz. 13. Nie zdążył. Okienko kucharek zastał już zamknięte. Głodny powlókł się do domu. Zajrzał do garnka na piecu – pusty. Poprosił siostrę, aby poszła z nim na deptę. – W taki mróz? – odmówiła. Włożył dwie pary dresów i z czerwonym kawałkiem plastiku zamiast sanek udał się w kierunku górki. Na tym ślad się urywa.
Dam ci cukierka
Gdy nic nie dają poszukiwania policji ani apele w telewizji, zrozpaczona matka szuka pomocy u jasnowidzów. Najbliższy, z Sosnowca, odpisuje jej, że w miejscowości koło Tychów stoi stary dom. Widzi w nim kobietę i mężczyznę nerwowo rozmawiających o porwaniu Mateusza. Wizjoner sporządza topograficzny szkic. Policja sprawdza – w tym miejscu nie ma żadnego budynku. Przesłuchiwane są dzieci z miejscowej podstawówki. Boguś, uczeń drugiej klasy, mówi, że dwa tygodnie przed zaginięciem Mateusza zobaczył koło szkoły dwóch mężczyzn, który szarpali nieznanego mu chłopca. Ściągnęli mu spodnie, potem kolejno się na nim kładli. „Ja się schowałem za rogiem budynku, ale oni mnie zauważyli i zacząłem uciekać”.
Obecny przy przesłuchaniu psycholog stwierdza, że chłopiec nie kłamie. Nie udaje się ustalić tożsamości ofiary. Natomiast napastnicy, których Boguś rozpoznaje na fotografii, są już policji znani. To dwaj kuzyni: 25-letni Tomasz Z. i 20-Łukasz N. Kilka lat wcześniej ten starszy miał sprawę o seksualne molestowanie młodszego. Dostał karę w zawieszeniu. Kolejni uczniowie z podstawówki rozpoznawali na zdjęciach Łukasza Z. i Tomasza N. jako tych, którzy „mieli takie specjalne dziury w rajstopach i przez nie pokazywali siusiorka”. Dzieci mówią, że ci panowie dziwnie patrzyli, ale byli dobrzy, częstowali cukierkiem, a nawet czipsami. Tylko trzeba było z nimi iść za rzekę na łąki. W tym momencie przesłuchiwani zaczynają płakać i już nic więcej nie daje się z nich wydobyć.
Śledczy odnoszą sukces – kuzyni się przyznali, że 6 lutego 2006 r. około godz. 15 spotkali Mateusza i poszli z nim na górkę. Najpierw się ślizgali, potem przekonali chłopca, że dalej jest lepsze miejsce do zjeżdżania. W zagajniku zdjęli dziecku spodnie i doprowadzili do obcowania płciowego. Bili go, bo Mateusz płakał, krzyczał, że poskarży się mamie. Gdy stracił przytomność, pozostawili go na śniegu, pod gałęzią. Mieli wrócić po ciało, ale w drodze powrotnej sporo wypili i już nie pamiętają, co się działo dalej. Dwa tygodnie później Łukasz N. odwołuje zeznania: „Mateusza nigdy nie widziałem, o jego zaginięciu dowiedziałem się z telewizji”. Następnie to samo robi Tomasz Z.
Maj 2006 r. Osadzony w areszcie Tomasz Z. nie tylko ponownie przyznaje się do gwałtu, śmiertelnego pobicia Mateusza oraz zakopania ciała w lesie, ale także do innych przestępstw seksualnych, popełnionych na uczniach miejscowej podstawówki. Dzieci „pozwalały na wszystko” za paczkę czipsów. Tomasz Z. ujawnia też fakt molestowania swojego siostrzeńca, dziewięcioletniego Alika. Alik, dziecko nieznanego ojca, mieszkał u jego babci. Pod koniec każdego miesiąca, gdy Z. dostawał rentę, zabierał siostrzeńca na weekend do domu swoich rodziców. Wtedy chłopiec spał w jednym pokoju z wujkiem. W obecności psychologa dziecko zeznało: – Wujek Tomek jest dobry, bawi się ze mną, kupuje cukierki, ale w nocy robił mi takie brzydkie rzeczy i rano dużo płakałem, bo tam mnie bardzo bolało. Nikomu nie mówiłem, dlaczego się mażę. Zdaniem biegłych psychologów dziewięciolatek ma ambiwalentne uczucia co do poddania się obcowaniu płciowemu, bo Tomasz Z. jako jedyny w tej rodzinie się nim zajmował.
Donos od więźnia
Znaleziono łopatę, której kuzyni użyli do zakopania Mateusza. W czasie wizji lokalnej niezależnie od siebie wskazują miejsce ukrycia zwłok. Są zaskoczeni, że ciała chłopca nie odnaleziono. – Tędy przechodzą watahy dzików, mogły roznieść szczątki po lesie – sugeruje uczestniczący w wizji leśniczy.
W tym czasie do prokuratora nadchodzi list od więźnia K., który siedzi w jednej celi z Tomaszem Z. W kopercie znajduje się własnoręczne pismo aresztanta Z. (grafolodzy potwierdzają jego autorstwo), w którym przyznaje się do zgwałcenia i zamordowania – wspólnie z Łukaszem N. – małego Mateusza. Oto najmniej drastyczny fragment listu: „Na tej górce w pewnym momencie on zaczął uciekać, ale myśmy go wzięli za ręce i wlekli po śniegu. Zdjęliśmy mu spodnie. (…) Krzyczał, to ja go uderzyłem kilka razy, ale nie mocno, potem Łukasz. Chłopak upadł. Opieprzyłem mego wspólnika coś ty, k..., zrobił, czy musiałeś go tak bić, co teraz? Na policji powiedziałem, gdzie ten ciul zostawił ciało. Ale chłopaka nie znaleźli”. Więzień K. dołącza też karteczkę od siebie z wyjaśnieniami, w jakiś sposób nakłonił Tomasza Z. do napisania oświadczenia: „Zobaczyłem, że gdy w telewizorze, który mieliśmy w celi, było coś o pedofilach, on się mocno pocił i gadał do siebie, że mogliby mu takiego dać. Pod celą już wszyscy wiedzieli, co zrobił, i szykowali mu chabetę, czyli pętlę, żeby powiesić koło kibla. Ja mu obiecałem, że go obronię, jeśli napisze mi prawdę. Jeśli skłamie, to będzie jego list pożegnalny. Od początku kombinowałem, aby jego przyznanie się przekazać panu prokuratorowi i żeby go zabrali z celi, bo ja się nim brzydziłem”.
Donos od więźnia zawiera jeszcze inną ważną informację: aresztant Z. miał się zwierzać, jak będąc małolatem, gwałcił podopiecznych prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Boromeuszek Specjalnego Ośrodka Wychowawczego w Zabrzu. W tej sprawie wszczęto odrębne postępowanie. Zaczynają się przesłuchania wychowanków zakładu. Okazuje się, że już kilka miesięcy wcześniej jeden z uczniów gimnazjum w Zabrzu mieszkający u boromeuszek wyznał nauczycielce, że jest gwałcony w ośrodku przez dwóch braci. I jeśli będzie musiał wrócić do sióstr, popełni samobójstwo. Prokuratura potwierdziła fakt molestowania chłopca. Ale wówczas żaden z organów dochodzeniowych nie zajął się bliżej tym, co się dzieje za wysokim murem okratowanego budynku sióstr zakonnych.
Dopiero śmierć Mateusza D., a następnie donos więźnia spowodowały, że do ośrodka weszli prokuratorzy. 28-letni Tomasz Z. opowiedział o swoich przeżyciach. Trafił tam w wieku trzech lat, z rodziny patologicznej. Spał w sali, gdzie było 15 łóżek. Kilka miesięcy później został zgwałcony przez starszego kolegę. W zakładzie grupa starszych chłopców regularnie się pastwiła nad młodszymi. Siostry nie reagowały. Czy naprawdę nie wiedziały, co się dzieje w nocy w sypialniach? Fakty te potwierdziło później 22 świadków oskarżenia – wychowanków zakonnic z Zabrza, w większości już dorosłych. Z protokołu: „Ja tam spędziłem razem z braćmi siedem lat. Tomek Z., na którego mówili Pantera, rano był spokojny, ale wieczorem zaczynał łazić od łóżka do łóżka, macał nas. Mnie wkładał ręce do spodni od piżamy, czasem do tyłka wpychał kredkę. Powiedziałem o wszystkim siostrze, a ona, że zmyślam”. Z. dorósł i zaczął postępować wobec młodszych dzieci wedle tego, czego sam doświadczył. Gdy w 2000 r. jako pełnoletni wrócił do rodzinnego Rybnika, przy najbliższej sposobności zgwałcił w piwnicy 15-letniego kuzyna Łukasza N. Początkowo Łukasz się bronił, potem już sam szukał ofiar wśród młodszych dzieci. Któregoś dnia zastała ich w takiej sytuacji matka Tomasza. „Zrobiła się hajda jak cholera”– wspominali.
Inni wychowankowie zeznawali, że dzieci były nazywane przez zakonnice pedałami, debilami, bite wieszakiem, pasem, kijem. Karano je za zgubienie skarpetki czy urwanie guzika. Dostawało się tyle razów, ile lat mieli w metryce. Siostra dyrektorka nie biła. Mówiła tylko do starszych, zaufanych wychowanków: „Jest wasz, dajcie mu nauczkę”. Dzieci na noc zamykano w pokojach na klucz, wstawiając do środka wiadro na nieczystości. Jeśli się zmoczyły, musiały tak długo wachlować prześcieradłem, aż będzie suche. Akt oskarżenia przeciwko zakonnicom obejmował 20 zarzutów o znieważaniu wychowanków, naruszaniu ich nietykalności cielesnej oraz przyzwalaniu na przemoc seksualną. Choć proces był utajniony, informacje o skandalu przeniknęły do prasy. Zarząd Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy wydał oświadczenie wyrażające „ogromne ubolewanie z powodu rozpowszechniania przez media potwornie zniekształconych faktów”. Prawomocnym wyrokiem w 2012 r. dyrektorka została skazana na karę dwóch lat pozbawienia wolności. Wobec jej pomocnicy z zakonu podtrzymano wyrok sądu pierwszej instancji – osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Palcem po fotografii
Gdy starszy z kuzynów, Tomasz Z., tłumaczy swoje zachowanie wobec dzieci z Rybnika nawykami wyniesionymi z zakładu boromeuszek, Łukasz N. się chełpi, w jaki sposób ściągał dzieci w odludne miejsca, aby je wykorzystywać seksualnie. – Wystarczyło pokazać torebkę czipsów za złoty dwadzieścia. Na przykład szliśmy zobaczyć, ile wody przybyło w rzece. Na mostku stawałem za dzieckiem, wykręcałem mu ręce i wyciągałem swojego luloka. Jak się które darło, dostawało pięścią. – A które się darło? – pyta śledczy, podsuwając Łukaszowi N. kolorowe zdjęcie uczniów drugiej klasy rybnickiej podstawówki, zrobione na początku roku szkolnego 2005/2006. (Uśmiechnięte dzieci trzymają papierową tytę z cukierkami, zwaną inaczej rogiem obfitości. Na Śląsku to tradycja). – Na początku każde. Potem to już się przyzwyczaiły, czekały na cukierka. Mateusza też wcześniej rozbierali, dotykali. Tomasz Z.: – On mi się podobał, bo już wiedział, o co chodzi, i mało mówił. Zwykle gdy mu to robiliśmy, zjadał do końca paczkę czipsów.
Wieść o przesłuchiwaniu na komendzie dzieci obiega cały kwartał familoków. Powszechne oburzenie – przez jedną Barbarę D., która nie upilnowała dzieciaka, kurator puka do wszystkich drzwi. Niby wywiad zbiera, a po kątach węszy. Matki zabraniają dzieciom opowiadania obcym, z kim się bawiły nad rzeką. Oskarżony Tomasz Z. wysyła z aresztu list do swoich rodziców: „Na początku mojego pisania, a waszego czytania chciałbym was serdecznie pozdrowić. Piszę do was kolejny raz, dlaczego nie przyjeżdżacie ani nie dochodzi kasa. Gdy byłem na wolności, to z mojej renty 422 zł 23 gr zostawiałem sobie 20 zł. Teraz wszystko mi się należy, wy jeszcze macie emeryturę od babci. Nie wiem, co mam jeszcze napisać”.
Nie są pedofilami
Rozprawa główna. Tomasz Z. nie przyznaje się do zgwałcenia ani zakatowania dziecka. – Jak nie ma ciała, nie ma zbrodni – odpowiada z drwiącym uśmiechem. Również drugi oskarżony butnie odwołuje wcześniejsze wyjaśnienia. Bardzo długo (na trzech rozprawach) sąd wysłuchuje opinii biegłych seksuologów. Nie stwierdzają u Tomasza Z. zaburzeń spełniających kryteria pedofilskie. Zdaniem biegłych powodem dewiacji Tomasza Z. był brak możliwości zaspokojenia potrzeb seksualnych z dorosłymi. Wybierał bezbronne dzieci, gdyż nie miał odwagi zdobywać dziewczyn. W przypadku Łukasza N. biegli seksuolodzy uznali, że przyczyną niekonsekwencji w jego wyjaśnieniach jest „regresyjna postać pedofilii z niezróżnicowanym obiektem pożądania seksualnego”. Z seksualnego punktu widzenia dla N. interesujące są zarówno dzieci obojga płci, jak i dorośli. Również jego zachowania dewiacyjne mają charakter zastępczy. Wynikają z trudności zaspokojenia popędu z osobą dorosłą. N. nigdy nie współżył z kobietą, bo jak sam przyznał, te wyśmiewały go, że „śmierdzi, tygodniami nie zmienia galotów”.
Równie ważna dla procesu jest opinia biegłych psychologów. Wybitni specjaliści w tej dziedzinie z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie stwierdzają, że nie jest możliwe, aby oskarżeni mogli wymyślić te wszystkie sytuacje związane z Mateuszem, które bardzo szczegółowo i każdy z osobna relacjonowali w śledztwie. Nie pozwalał im na to niski stopień inteligencji. Dlatego późniejsze odwoływanie wyjaśnień nie zasługuje na wiarę.
W lipcu 2012 r. Sąd Okręgowy w Gliwicach prawomocnym wyrokiem skazuje obydwu oskarżonych na kary po 25 lat więzienia. W grudniu 2012 r. Tomasz Z. wysyła z celi kolejny list do prokuratora. Tym razem napisany bez jednego błędu ortograficznego i naleciałości śląskiego „rzykania” (gadania). Widać znalazł w więzieniu kogoś od giętkiego pióra. „To mój 2188 dzień pobytu za kratami. Nie wiem, jak mam jeszcze udowadniać, że ja tego dziecka nie skrzywdziłem. Przyznałem się do zbrodni z głupoty, bo chciałem, aby pokazali mnie w telewizji. Gdyby to było możliwe, dałbym teraz na stół sędziowski swoje serce i swoją duszę. Ja wierzę, że ten synek żyje. W śląskich rodzinach dzieci się nie gwałci. Niech pan popyta w naszym familoku, wszyscy wiedzą, że chłopiec został porwany przez mafię handlującą ludzkimi narządami. Mateusza widziano późnym wieczorem koło hotelu w Rybniku. Stamtąd został wywieziony”. Miesiąc temu SN odrzucił wniosek o kasację.
Artykuł ukazał się w numerze 50/2013 tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a