Co zrobić z księdzem pedofilem? Wyspa ojca Fitzgeralda
Dodano:
Amerykański zakonnik już w latach 50. rzucił pomysł utworzenia miejsca zesłania dla księży pedofilów. „Jeśli tego nie zrobimy, wybuchnie skandal” – ostrzegał.
Chciałbym prosić Waszą Ekscelencję o zgodę na podjęcie ważnej decyzji, żeby nie udzielać już dłużej pomocy ludziom, którzy uwodzili małych chłopców i dziewczynki. Ci ludzie, Wasza Ekscelencjo, to diabły i gniew Boży ciąży nad nimi. To ten rodzaj węży, którym zawsze życzyłem, by zostali zamknięci na wyspie, chociaż nawet wyspa jest zbyt dobra dla kogoś, o kim nasz Pan powiedział: lepiej, by się nie urodzili”. List tej treści otrzymał abp Edwin Byrne z Santa Fe od 63-letniego zakonnika Geralda Fitzgeralda. Był 1957 r., 45 lat przed ujawnieniem przez dziennikarzy gazety „Boston Globe” wielkiego pedofilskiego skandalu w amerykańskim kościele. Ojciec Fitzgerald był znaną postacią, chociaż wcale nie szukał rozgłosu. Urodzony niedaleko Bostonu w irlandzkiej rodzinie, od dziecka czuł powołanie, by zostać księdzem. Po skończeniu seminarium i 12 latach pracy w bostońskich parafiach w wieku 39 lat postanowił zostać zakonnikiem i wstąpił do Kongregacji Świętego Krzyża. Tam właśnie w jego głowie narodził się pomysł utworzenia ośrodków pomocy dla księży mających problemy z celibatem i alkoholem.
Po dwuletniej służbie w wojsku, do którego się zgłosił na ochotnika, o. Fitzgerald wrócił z wojny na Pacyfiku jako kapelan w stopniu kapitana z mocnym postanowieniem realizacji swojej idei. Dwa lata szukał sponsora, zanim przekonał abp. Byrne’a do zakupu 810-hektarowej posiadłości w Jemez Springs w Nowym Meksyku. Tam właśnie rozpoczęło działalność założone przez Fitzgeralda Zgromadzenie Sług Ducha Świętego, którego główną siedzibą został klasztor nazwany Via Coeli (Droga do Nieba). Już od pierwszych miesięcy działania ośrodka do o. Fitzgeralda zaczęły trafiać z całych Stanów Zjednoczonych prośby od biskupów, by przyjął księży, którzy się dopuścili seksualnego molestowania nieletnich.
Kościelny gułag
Jaki był w latach 50. stosunek biskupów do zamieszanych w seksualne skandale kapłanów, pokazuje list, który do Via Coeli wysłał bp Matthew Brady. Dotyczył on „sprawiającego problemy księdza”, 40-letniego Johna T. Sullivana. „Jego problem to nie picie, lecz wywołujące skandale eskapady z młodymi dziewczętami” – pisał biskup do Fitzgeralda. „Nie ma już żadnego miejsca w diecezji, w którym Sullivan nie byłby znany, ani żadnego proboszcza, który chciałby go do siebie przyjąć”. Dalej z listu wynikało, że Sullivan zmusił do aborcji jedną z dziewcząt, która zaszła z nim w ciążę. Inna miała za sobą próbę samobójczą. Brady opisywał też przypadek, kiedy Sullivan pomagał finansowo dziewczynie, która urodziła jego dziecko, aż do momentu, gdy wyszła za mąż. Ojciec Fitzgerald dobrze wiedział, czego od niego oczekuje biskup: nie chodziło o resocjalizację ani naprawienie duszy Johna Sullivana, tylko o przechowanie go przez pewien czas w Via Coeli, a następnie znalezienie dla niego nowego miejsca. Wynikało to jasno z dalszej części listu: „Rozwiązaniem jego problemu może być świeży start w diecezji, gdzie nie jest jeszcze znany. Na pewno znasz jakichś biskupów, którzy daliby mu szansę” – pisał Brady. Odpowiedź Fitzgeralda nie pozostawiała jednak żadnej wątpliwości: „Nasza kongregacja przyjęła zdecydowaną politykę, by nie rekomendować biskupom ludzi o takim charakterze. Świeży start oznacza w tym wypadku jedynie zieloną trawę. Możemy go przyjąć, ale tylko jako »stałego gościa«”. Oznaczało to przymusową izolację w Via Coeli bez możliwości powrotu do pełnienia posługi kapłańskiej poza ośrodkiem.
Taka perspektywa zdecydowanie nie odpowiadała Sullivanowi, który w ciągu kolejnych pięciu lat dotarł do 12 biskupów, skarżąc się na swój los i prosząc o danie drugiej szansy. Dostał ją w dwóch diecezjach – Grand Rapids w Michigan i Amarillo w Teksasie – których biskupi nie posłuchali ostrzeżeń wysyłanych przez Fitzgeralda i samego Brady’ego. Spędził w nich 30 lat. Dopiero po śmierci Sullivana wyszły na jaw przypadki molestowania dziewczynek w wieku 7-12 lat, których się w tym czasie dopuścił. Odszkodowania dla ofiar kosztowały obie diecezje ponad pół miliona dolarów.
Pedofilów, którzy trafiali do Via Coeli, o. Fitzegrald poddawał duchowej odnowie. Jej elementami były praca fizyczna, modlitwa, post, surowa dyscyplina i system kar. Ośrodek w Jemez Spring zyskał więc sobie wśród amerykańskich księży opinię obozu karnego. Wizerunek ten upowszechniła wydana w 1954 r. książka „People’s Padre” napisana przez byłego franciszkanina Emmeta McLoughlina. „Amerykanom może wydać się dziwne” – pisał zakonnik, który sam przebywał w Via Coeli –„że w USA są miejsca, do których księża mogą być zsyłani przez biskupów bez żadnego sądu. Ich przestępstwa to alkoholizm, nieposłuszeństwo i naruszenie celibatu”. W kolejnej książce o Jemez Springs McLoughlin przyznawał jednak, że „seksualne afery księży ze Stanów Zjednoczonych są sekretem bardziej chronionym niż największe tajemnice dotyczące bezpieczeństwa narodowego”.
Dewiantów wysłać na wyspę
W latach 50. XX w. Zgromadzenie Sług Ducha Świętego rozwinęło swoją działalność. Prowadziło już 23 ośrodki – oprócz Stanów Zjednoczonych także we Włoszech, w Anglii, Szkocji, we Francji, w Afryce, Ameryce Południowej i na Filipinach. Dla biskupów, którzy mieli problem z księżmi, o. Fitzgerald był pierwszą i czasem jedyną deską ratunku. Nie odmawiał pomocy, uważał jednak, że kapłani, którzy się dopuścili molestowania nieletnich, nie powinni nigdy więcej sprawować posługi. Status „stałego gościa” w Via Coeli dla wszystkich tego typu przypadków nie wchodził jednak w grę. W klasztorze przebywali „problemowi” księża z 35 amerykańskich diecezji i dziewięciu zgromadzeń zakonnych, więc zaczynało brakować miejsca. Nawet tych, którzy się już znaleźli pod opieką zgromadzenia, trudno było kontrolować – przypadek Johna Sullivana był najlepszym tego dowodem.
Więcej o wyspie ojca Fitzgeralda w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a
Po dwuletniej służbie w wojsku, do którego się zgłosił na ochotnika, o. Fitzgerald wrócił z wojny na Pacyfiku jako kapelan w stopniu kapitana z mocnym postanowieniem realizacji swojej idei. Dwa lata szukał sponsora, zanim przekonał abp. Byrne’a do zakupu 810-hektarowej posiadłości w Jemez Springs w Nowym Meksyku. Tam właśnie rozpoczęło działalność założone przez Fitzgeralda Zgromadzenie Sług Ducha Świętego, którego główną siedzibą został klasztor nazwany Via Coeli (Droga do Nieba). Już od pierwszych miesięcy działania ośrodka do o. Fitzgeralda zaczęły trafiać z całych Stanów Zjednoczonych prośby od biskupów, by przyjął księży, którzy się dopuścili seksualnego molestowania nieletnich.
Kościelny gułag
Jaki był w latach 50. stosunek biskupów do zamieszanych w seksualne skandale kapłanów, pokazuje list, który do Via Coeli wysłał bp Matthew Brady. Dotyczył on „sprawiającego problemy księdza”, 40-letniego Johna T. Sullivana. „Jego problem to nie picie, lecz wywołujące skandale eskapady z młodymi dziewczętami” – pisał biskup do Fitzgeralda. „Nie ma już żadnego miejsca w diecezji, w którym Sullivan nie byłby znany, ani żadnego proboszcza, który chciałby go do siebie przyjąć”. Dalej z listu wynikało, że Sullivan zmusił do aborcji jedną z dziewcząt, która zaszła z nim w ciążę. Inna miała za sobą próbę samobójczą. Brady opisywał też przypadek, kiedy Sullivan pomagał finansowo dziewczynie, która urodziła jego dziecko, aż do momentu, gdy wyszła za mąż. Ojciec Fitzgerald dobrze wiedział, czego od niego oczekuje biskup: nie chodziło o resocjalizację ani naprawienie duszy Johna Sullivana, tylko o przechowanie go przez pewien czas w Via Coeli, a następnie znalezienie dla niego nowego miejsca. Wynikało to jasno z dalszej części listu: „Rozwiązaniem jego problemu może być świeży start w diecezji, gdzie nie jest jeszcze znany. Na pewno znasz jakichś biskupów, którzy daliby mu szansę” – pisał Brady. Odpowiedź Fitzgeralda nie pozostawiała jednak żadnej wątpliwości: „Nasza kongregacja przyjęła zdecydowaną politykę, by nie rekomendować biskupom ludzi o takim charakterze. Świeży start oznacza w tym wypadku jedynie zieloną trawę. Możemy go przyjąć, ale tylko jako »stałego gościa«”. Oznaczało to przymusową izolację w Via Coeli bez możliwości powrotu do pełnienia posługi kapłańskiej poza ośrodkiem.
Taka perspektywa zdecydowanie nie odpowiadała Sullivanowi, który w ciągu kolejnych pięciu lat dotarł do 12 biskupów, skarżąc się na swój los i prosząc o danie drugiej szansy. Dostał ją w dwóch diecezjach – Grand Rapids w Michigan i Amarillo w Teksasie – których biskupi nie posłuchali ostrzeżeń wysyłanych przez Fitzgeralda i samego Brady’ego. Spędził w nich 30 lat. Dopiero po śmierci Sullivana wyszły na jaw przypadki molestowania dziewczynek w wieku 7-12 lat, których się w tym czasie dopuścił. Odszkodowania dla ofiar kosztowały obie diecezje ponad pół miliona dolarów.
Pedofilów, którzy trafiali do Via Coeli, o. Fitzegrald poddawał duchowej odnowie. Jej elementami były praca fizyczna, modlitwa, post, surowa dyscyplina i system kar. Ośrodek w Jemez Spring zyskał więc sobie wśród amerykańskich księży opinię obozu karnego. Wizerunek ten upowszechniła wydana w 1954 r. książka „People’s Padre” napisana przez byłego franciszkanina Emmeta McLoughlina. „Amerykanom może wydać się dziwne” – pisał zakonnik, który sam przebywał w Via Coeli –„że w USA są miejsca, do których księża mogą być zsyłani przez biskupów bez żadnego sądu. Ich przestępstwa to alkoholizm, nieposłuszeństwo i naruszenie celibatu”. W kolejnej książce o Jemez Springs McLoughlin przyznawał jednak, że „seksualne afery księży ze Stanów Zjednoczonych są sekretem bardziej chronionym niż największe tajemnice dotyczące bezpieczeństwa narodowego”.
Dewiantów wysłać na wyspę
W latach 50. XX w. Zgromadzenie Sług Ducha Świętego rozwinęło swoją działalność. Prowadziło już 23 ośrodki – oprócz Stanów Zjednoczonych także we Włoszech, w Anglii, Szkocji, we Francji, w Afryce, Ameryce Południowej i na Filipinach. Dla biskupów, którzy mieli problem z księżmi, o. Fitzgerald był pierwszą i czasem jedyną deską ratunku. Nie odmawiał pomocy, uważał jednak, że kapłani, którzy się dopuścili molestowania nieletnich, nie powinni nigdy więcej sprawować posługi. Status „stałego gościa” w Via Coeli dla wszystkich tego typu przypadków nie wchodził jednak w grę. W klasztorze przebywali „problemowi” księża z 35 amerykańskich diecezji i dziewięciu zgromadzeń zakonnych, więc zaczynało brakować miejsca. Nawet tych, którzy się już znaleźli pod opieką zgromadzenia, trudno było kontrolować – przypadek Johna Sullivana był najlepszym tego dowodem.
Więcej o wyspie ojca Fitzgeralda w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a