Pospolite euroruszenie
-Przygotowując kampanię referendalną, zauważyliśmy, że niepostrzeżenie powstał krąg ludzi zaangażowanych w sprawę. Wielu z nich brało urlopy, żeby pojechać na debatę, przygotować materiały. Pracowali po kilkanaście godzin na dobę - opowiada 24-letni Rafał Rowiński z Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. Odbierali tysiące telefonów, organizowali spotkania, happeningi, marsze, debaty i festyny. - Jeździliśmy po Polsce, starając się zdobyć jak najwięcej sprzymierzeńców, wciągnąć do współpracy jak najwięcej organizacji i osób. Tak powstał swoisty front europejski - wspomina 28-letni Radek Ciszewski. Od siedmiu lat jest związany z fundacją, od 12 lat działa też w Towarzystwie Ochrony Praw i Godności Dziecka "Wyspa" w Chorzowie, w sejmiku oraz parlamencie dzieci i młodzieży. Na współorganizowany przez niego piknik europejski w Nowym Kanigowie niedaleko Płocka zjechali mieszkańcy wszystkich okolicznych wiosek. Plakaty nawołujące do głosowania na "tak" Ciszewski rozlepiał jeszcze pięć minut przed ogłoszeniem ciszy wyborczej.
-Chcieliśmy pokazać niezdecydowanym, głównie starszym ludziom, że młodym zależy na unii, bo w ten sposób zabezpieczamy swoją przyszłość, ale także zabezpieczamy ich spokojną starość - opowiada 22-letnia Izabella Milewska, studentka czwartego roku międzywydziałowych indywidualnych studiów humanistycznych na Uniwersytecie Śląskim. - PRL obrzydziła Polakom wszelką działalnośćĘspołeczną, bo wtedy była to propagandowa heca. Taka działalność tworzy jednak więź między ludźmi, buduje kapitał społeczny - dodaje Izabella Milewska. 37-letnia Beata Mierzwa z Kolbuszowej dotychczas zajmowała się tylko pracą i rodziną. Jest nauczycielką języka niemieckiego i wejście do unii to dla niej ułatwienie kontaktów z Niemcami, dlatego zaangażowała się w kampanię. 24-letnia Ewa Figwer za kilka tygodni będzie bronić pracy magisterskiej na Wydziale Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego. Pracę wolontariuszki traktuje jako zdobywanie kapitału, który uwiarygodni ją w oczach przyszłego pracodawcy.
O wygranym referendum Moritz Hauff dowiedział się od mamy o 20.10 w niedzielę 8 czerwca. Zadzwoniła do niego z Niemiec, gdy tamtejsza telewizja publiczna podała tę informację na pierwszym miejscu w swoim serwisie. - Nie wiem, czy o wynik referendum nie bałem się bardziej niż moi polscy przyjaciele. W końcu to był także test moich kompetencji - mówi Hauff.
-Sukces referendum pokazał wszystkim wolontariuszom, że można mieć wpływ na bieg historii. Takie doświadczenie sprawia, że jestem pewna, iż będą oni mieli ochotę nadal działać w ramach wolontariatu, by nie tracić wpływu na kształt najnowszej historii - mówi Róża Thun, szefowa Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. - W ludziach, którzy razem z nami pracowali, pozostanie pewnego rodzaju śmiałość, zdolności organizacyjne, a także umiejętność dyskutowania z nieznajomymi i występowania przed publicznością - dodaje Thun.
Janina Blikowska
Pełny tekst w najnowszym, 1073 numerze tygodnika Wprost, w sprzedaży od poniedziałku 16 czerwca.