Powstanie Warszawskie przechodzi do sfery popkultury
Powstańcy zaczynają wyzierać zza każdego węgła, czają się w komiksie i w kinie, patrzą z koszulek. Już nie proszą o uznanie, lecz go wymagają. Już nie straceńcy, ale superbohaterowie. Czy zaczynamy nasiąkać popkulturową wersją powstania? Wersja pop musi być o miłości, a jeśli o śmierci, to pięknej. Weźmy teledysk do piosenki „Idziemy w noc” wykonywanej przez Marikę & Maleo Reggae Rockers z płyty „Morowe panny”. Widzimy w nim zagubionych w mieście, samotnych jak w „Sali samobójców” młodych ludzi, trochę w stylu emo. To opowieść o idealnej młodzieży. W powstańcach atrakcyjne jest to, że byli młodzi, piękni, kochali się i przedwcześnie zginęli. Ten mechanizm dotyczy ich tak samo jak gwiazd muzyki z Klubu 27 – tych, którzy umarli w 27. roku życia jak Jimi Hendrix, Kurt Cobain, Amy Winehouse. To, co rośnie w legendzie, musi ginąć wcześnie. Ten sam motyw fascynacji śmiercią przewija się w popularnych sagach typu „Zmierzch”, gdzie bohaterowie zatrzymują się w wiecznej młodości i miłości. Kiedy się czyta wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, świadomość rychłej śmierci młodzieńca jest dojmująca. Śmierć przychodzi w kolorach pastelowych. Nie ma tu jak w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” urywanych zdań uczestnika masakry, w których czuje się przemoc, strach, szarpane rany, rozrzucone na podwórkach ciała.
W powstaniu zginęło 200 tys. cywilów. Tych ludzi – dzieci uduszonych w schronach poduszką, kobiet wywlekanych za włosy z domów, staruszków niemogących uciekać i płonących w swoich kamienicach – nie ma w uświęconej opowieści. Opowieści o idealnych młodych chłopakach i dziewczynach, którym nie można nawet przyznać prawa do tego, że ten i owa mogli być gejami.
W popkulturze utrwalił się już mit antykomunistycznego narodu. Nieważne, że naród zawsze wydawał się dość podzielony, także w 1981 r. Najgorsze dla tego mitu wydaje się jednak to, że zaraz po wojnie chłopstwo, mające w świeżej pamięci pokłosie wielohektarowych dóbr pańskich i kościelnych, traktowanie z buta chłopskich partii i napominanie po kościołach zwolenników reformy rolnej, mogło przychylnie traktować komunistów obiecujących socjalizm i elektryfikację. Wtedy cała teza o okupacji radzieckiej na nic. Pretensje do „bycia pod okupacją” mogą stać się niewyraźne, jeśli naród nie miałby nic przeciw reformie rolnej. Nie znaczy to, że naród pod stalinowskim butem nie zrozumiał swojej pomyłki – zrozumiał, ale i tak posiadanie powstańców warszawskich jest dziś dla mitu bezcenne. Niczego nie zdobyli, nic nie obronili, a jednak dają świadectwo, że naród był przeciwko Stalinowi i Hitlerowi.
Dzięki powstańcom, którzy zdobyli się na czyn, można snuć pięknie opowieść o radzieckiej okupacji, o żydowskiej bezpiece, o niezgodzie narodu. Na przykład w założeniach do jednego z konkursów na komiks pt. „PO/POWSTANIU”, organizatorzy jako dogmat przyjęli perspektywę sowieckiej okupacji powojennej Polski, a umieszczone w pracach epizody mogą się odnosić również do historii Żołnierzy Wyklętych i działań antykomunistycznego podziemia. Ta polityczna popmitologia potrzebuje bohaterów. Nie możemy więc racjonalnie oceniać powstania w kategoriach zysków i strat: co zostało z miasta, ilu cywilów – w końcu też Polaków – zginęło. Oceniamy czyn w kategoriach dumy, tak jakby powstanie coś zmieniło. Oceniamy w kategoriach romantycznego poświęcenia, które każe nam z podziwem patrzeć na pomnik Małego Powstańca. Czy współcześni rodzice potrafiliby swoim dzieciom pokazać leżącego na ulicy ich zastrzelonego rówieśnika? 13-latek biegający w powstaniu jest wzruszający, mimo że dzisiaj, słysząc o dzieciach walczących w Ameryce Łacińskiej, łapiemy się za głowy i uważamy to za barbarzyństwo. Popkultura daje nam oswajającą estetykę ofiary.
Zestaw powstaniowych bohaterów dostarcza nam romantycznego wzorca, że w imię ojczyzny trzeba się poświęcić i ponieść ofiarę. Kiedy się okazało, że „Solidarność” nie była monolitem, jej mit stracił nieco blasku. W tym kontekście odkopane powstanie wydaje się atrakcyjniejsze. Nie ma kłujących w oczy ateistycznych KOR-owców. Mit powstania propaguje przesłanie podporządkowania się woli ojczyzny. Kto się nie zgadza, ten szpieg albo zdrajca. Kto mówi za ojczyznę i w czyim interesie ojczyzna domaga się takiego poświęcenia – mniej istotne. Ważne, że ojczyzna wzywa, a wróg ten sam. Albo bolszewicy, albo opcja niemiecka. W powstaniu – obecnie – nie ma widocznych politycznych podziałów. Kto przeciw, ten komunista, więc zdyskwalifikowany. Temat jest bezpieczny. Zwłaszcza dla tych spoza Warszawy, którzy o sprawie nie słyszeli od rodziny siedzącej po schronach i gwałconej przez łotewskie komando. W komiksach nie występują starsze osoby ani rodzice z dziećmi. Są młodzi walczący.
Odrąbać człowieka, by wykuć bohatera?
Powstanie warszawskie było masakrą i nie osiągnęło swoich celów, podobnie jak kościuszkowskie, listopadowe i styczniowe. I tak samo kontynuuje wizję romantycznego, odrealnionego, uświęconego bohatera. Ten bohater nie zna strachu i nie zna seksu. To jest kwiat młodzieży, dziewice, najwyższy stopień ofiary. Ofiara musi być też jednoznaczna. Choć młodzi rwący się do rozprawy z hitlerowcami są godni uczczenia, to ich dowódcy – wiedzący o tym, że nikt powstańcom nie pomoże – mniej. Ale romantyczny mit nie zawiera w sobie w ogóle kwestii odpowiedzialności. Opowiadanie pop ma tylko dwie strony konfliktu. Cywilów ani zabytkowego miasta już nie ma. Dobytku ludzi, pereł architektury, bibliotek, malarstwa, dzieci, kobiet w ciąży nie ma. To wszystko znika, kiedy trzeba podkreślić 63 dni męstwa polskiej młodzieży. Był to heroizm – heroizm straszny, przerażający, przed którym trzeba klęknąć i zmówić najlepszą modlitwę do Boga.
Tyle że dzisiejsze pokolenie siedmiolatków idące do Muzeum Powstania Warszawskiego tego nie wie. Ono dostaje przekaz, że bohater piękny jest przegrany. Że realizuje się w przegranej. Że polityka przegranej, wykrwawień, poświęcenia wszystkich i wszystkiego zasługuje na gloryfikację. Rodzice, którzy się cieszą, że dziecko poszło na wycieczkę do Muzeum Powstania Warszawskiego i miło spędziło czas, być może nie zdają sobie sprawy, że przesłanie: „Nie zważaj na nic i daj się zabić, jeśli wzywa Ojczyzna”, staje się częścią afirmowanej bez komentarza mitologii. Dobrze być męczennikiem Ojczyzny. Wywiady z powstańcami, filmy dokumentalne o powstaniu – są przerażające. Trzeba pochylić głowy nad niewątpliwym męstwem młodych Polaków. Medialna wylęgarnia historii powstaniowych, komiksów, filmów fabularnych itp. sprawia jednak, że krew będzie bardziej keczupem, bohater aktorem, a zabici zmartwychwstaną. Tym rządzi się fikcja popkulturowa. Okropieństwa staną się umowne, a prawdziwi bohaterowie zamienią się w szereg Dorocińskich, Maseraków czy podobny telewizyjny zestaw. Będziemy mieli mitologię przegranej chwały, ale już w oderwaniu od tego, co było ludzkie. Od tego, co może zniechęcić publiczność kinową, od tego, co niezrozumiałe, od tego, co nieświęte, od odpowiedzialności za losy innych.
Popkulturowa fikcja niechętnie przyjmuje też motywacje polityczne. A zatem oczyścimy naszych bohaterów powstania z wszelkiego kontekstu na znaczkach, naklejkach, plakatach. Oto cmentarz pełen fajerwerków. Niebawem wejdzie na ekrany film „Miasto44”. Dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski wyznaczył mu w swojej dedykacji prosty cel – żeby zapisał się chwalebną kartą w polskiej kinematografii. Może jednak nie będzie tak źle, skoro o scenariuszu mówi też Norman Davies, że nie wpada w pułapkę prostych stereotypów. Na razie udało się to tylko Wajdzie w „Kanale”.
Jak tu znaleźć sens
Dziś zamiana historii w mit oznacza, że staje się ona swoim streszczeniem, ikoną popkultury. I wpada w utarte koleiny romantyzmu, pięknego, zbiorowego działania pozbawionego racjonalności, z wyraźnym sznytem narracji chrystusowej. W ten sposób zinterpretował powstanie także Jan Paweł II podczas swojej pierwszej pielgrzymki w Warszawie w 1979 r.: oto miasto upadło i się odrodziło, tak jak Zbawiciel upadał; umarł i zmartwychwstał. Ten rodzaj interpretacji był bardzo potrzebny także z perspektywy buntowników z 56, 68 i mającego wkrótce nadejść 80 r. Ofiarom trzeba nadać sens – a jaki inny sens można nadać wielkiej, nieopisanej tragedii miasta? Tragedii, które w kategoriach katastrofy świata kultury można porównać chyba tylko do zniszczenia przez Rzymian Jerozolimy po powstaniu żydowskim. Warszawa powtórzyła też historię swojego getta.
Powstanie było wielką klęską, ale kiedy dziś rozmawiam z przyjacielem z Zielonej Góry, jest on mi w stanie wymienić wiele jego pozytywnych skutków, z najdziwniejszym takim, iż bez powstania nie byłoby wolnej Polski, nie byłoby III RP. Tworzy się więc opowieść, w którym powstanie wpisuje się w ciąg kropli, które drążyły skałę i spowodowały falę wolności w roku 89. Zrywy co 12 lat (44, 56, 68, 80) wydają się zbyt regularne, by nie ulec pokusie włączenia ich w jeden ciąg powstań, jako kontynuacji listopadowego i styczniowego (którego rocznica również była obchodzona).
Mamy dziś wielkie Muzeum Powstania. Przekaz, jaki dostają prowadzone tam dzieci, jest w dzisiejszych warunkach abstrakcyjny. Uczcijmy żołnierzy, pamiętajmy o poległych, zapłaczmy nad tymi, którzy stracili wszystko, doceńmy niezwykłą odwagę i wytrwałość. Owe Gloria victis!, pokazywanie klęski jako apoteozy patriotyzmu wydaje się dziwnie nie przystawać do współczesnych czasów. To już nie jest mauzoleum ani przestroga, jaką są pomniki Holocaustu. Wychodząc z muzeum, aż chce się złapać za pistolet i strzelać do wszystkich niemieckich turystów. Tym bardziej, jeśli ma się dziadków, którzy niejeden raz byli w łapance, których wywożono, zabijano. Ale czy bohater dzisiejszych czasów nie powinien raczej być bohaterem pokoju, umieć negocjować, umieć tworzyć wspólnotę? Nie stać nas jakoś na stworzenie wielkiego święta z okazji konfederacji warszawskiej, która była wielkim europejskim zwycięstwem tolerancji, aż dziwne, że tak udanym, i to w Polsce. Kontynuujemy tradycję, w której trudno zmieścić powstanie wielkopolskie i powstania śląskie. Sens naszym dziejom nadali wielcy romantycy, a momenty takie jak 18 listopada czy 31 sierpnia są jedynie rozwiązaniem tragicznych perypetii, końcem historii. Mamy jeden tragiczny mit i zasysa on do naszej historii epizody, które mają być ważne. Narodowi z młotkiem wszystko wydaje się gwoździem.
Co ma zrobić podwórkowy bohater
Powstają filmy, seriale, murale, komiksy. Na jednej z okładek serii „Powstanie 44” widać prezentowane w filmowym stylu figury powstańca i jego towarzyszki. Konwencja filmowa formatuje tam treść. Coraz rzadziej propagandowe opowieści chwały można osadzić w perspektywie dziadka czy babci, którzy przeżyli powstanie. Śmierć zostanie oczyszczona z wątpliwości, by produkt, jakim jest powstanie, mógł zaistnieć w naszych sytych czasach. Czasach, w których rodzice boją się mówić dzieciom, że żeby była szynka, trzeba zabić zwierzę. A biorąc pod uwagę, że oddziaływanie mediów jest wielkie, warto zadać pytanie: jak dzieci mają naśladować naszych bohaterów? Kiedyś bawiono się w „Czterech pancernych i psa”. Co mają zrobić dzieci, by zidentyfikować się z powstaniowym bohaterem? Jak mówił Norwid: w Polsce, żeby być bohaterem, trzeba być kulą na wskroś przebitym. Ordon się wysadzał, Wołodyjowski się wysadzał, dołączą do nich teraz powstańcy.
W XIX w. narody poszukiwały bohaterów, którzy podzielonym księstewkom, hrabstwom i regionom służyłyby jako wspólny korzeń, wnikający w archaiczną przeszłość. W ten sposób Francuzi odkopali Wercyngetoryksa, Niemcy – wojowników z Lasu Teutońskiego, Szkoci – Williama Wallesa, Polacy – Chrobrego, którego figura stoi dumnie przy jednej z arterii Wrocławia. Teraz w Polsce przepołowionej politycznie rozpaczliwie szukamy czegoś wspólnego, czegoś bardziej wzniosłego od grilla. W czasach przemiany wartości, większej mobilności, nowych umiejętności można albo uciekać do przodu – tworzyć bohaterów, którzy dają motywację do zmiany, do lotu wzwyż, albo trwać jak żona Lota zapatrzona w ginące miastow Jak mówił Asnyk – trzeba z żywymi naprzód iść, ale nie deptać przeszłości cmentarzy. U nas ten cmentarz jest zadeptany, bo strasznie na nim tłoczno. Za moment zrobi się niemal odpustowo, gdyż powstanie stało się modnym tematem. Obwieszeni gadżetami z powstania, zapatrzeni w jasne, pogodne twarze patriotycznej młodzieży przechodzimy od cmentarnej ciszy niemalże do radości.
Jacek Wasilewski, doktor nauk politycznych, medioznawca. Pracuje na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, kieruje specjalnością dokumentalistyka.
Tekst ukazał się w numerze 31/2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay